Dziewczyna zdawała się wahać chwilę, wreszcie rękę Żydówki szorstko odtrąciła.
– Matki nogi okryłam!
– Aj! waj! Wróć się zaraz! Odbierz!
Lecz Julka hardo ku bramie zmierzała.
– Z trupa nie ściągnę!
– Aj! taka piękna harasówka!
– To mi ją pani na dług policz! Ja odrobię!…
––
Trup wciąż leżał, sinawy już teraz, zmieniony, z oczyma szeroko rozwartymi jakby ze zdziwienia, że mu tak długo trumny i pochówku odmawiają.
W stancji mrok prawie panował zupełny. Postać Szczepańskiej wciśniętej w kąt izby niknęła prawie w cieniu. Józiek z głodu i znużenia o ścianę oparty drzemał. Pyskaczka pluła na podłogę i wydawała ciężkie westchnienia. Florek milczał z oczyma w ziemię wlepionymi.
Nagle na progu izby stanął Maciek, zasłaniając prawie sobą niepewny szarawy zmrok, który otwarciem drzwi w tę ciemnicę wpuścił. Spojrzał na rzędem siedzącą na kuferku familię i milcząc przeszedł izbę, ku kątowi pod łóżkiem się skierował. Schyliwszy się, wyciągnął mały węzełek i powoli ze ściany swe ubrania zdejmować zaczął.
Pyskaczka wyciągnęła szyję.
– Połóż, złodzieju! To nie twoje, familijne, spadkowe! – wrzasnęła.
Z kąta wystąpiła Szczepańska.
– Nie ruszaj! Ty nic tu twojego nie masz!
Maciek prędko węzełek porwał i ku drzwiom się rzucił.
– Tu same moje szmaty! moja odzież! Miałem ją, gdym do nieboszczki przystał!
Z kufra podniósł się Florek.
– Nie miałeś nic, obwiesiu, koszuli na grzbiecie, łachmana.
Lecz Maciek był już za drzwiami.
– Mianem66 i swoje biorę, przed sądem odpowiem, jeślim67 nie swoje poruszył!
Do komórki pod gankiem wpadł i skobel z drugiej strony zasunął.
Węzełek z łachmanami na ubitą i wilgotną ziemię cisnął.
– A żeby was mór wydusił – zaklął, pięścią w stronę izby grożąc.
Przez wykrojony otwór w kształcie serca padała jaśniejsza smuga światła, przecinając jak strumień wody czarną przestrzeń.
Do strugi tej Maciek ostrożnie przypadł i powoli zza pazuchy całą moc korali wyjął, które zadzwoniły głucho i zaczerwieniły się jak nagle wylana struga krwawej posoki.
Chłop korale te ważył, palcami lubieżnie wśród nich przebierał – aż wreszcie ku ziemi się schylił, w rozkopaną już przedtem jamę je włożył i ziemią ostrożnie pokrył.
Gdy powstał, aby ugnieść ziemię, miał na twarzy uśmiech tryumfu i rozkosznego zadowolenia.
––
A w stancji trup Maciejowej leżał wciąż zimny, sztywny, z oczyma szeroko rozwartymi, domagający się wreszcie śmiertelnego przytułku i okryty do połowy chustką ściągniętą z pleców córki-ulicznicy…