Free

Niedowiarek

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Siedzą, bo siedzą, bo ławek nie braknie; piją, bo piją, bo co mają robić na te ciężkie czasy – ale u wszystkich widać zasępienie i utrapienie wieczne, co młyńskim kamieniem sparło się na sumieniu i ani rusz.

– Tak moiściewy – począł Tomek, podając szklankę kumotrowi. – Nie dość jednej biedy na świecie, ba zawdy ich musi być więcy. Człek się ogania, wicie, siepie na wszystkie strony, a tu darmo, bo jak cię ścisną zewsząd, to ani dychniesz człeku nieboraczku… w ręce!

– Dej Boże!

Na tę naszą biedę…

– Biedkę kochaną!

I kolejka przeszła rzędem, nie omijając nikogo. Wójt Okpiśny szynkuje raźno, sprawiedliwie, przymruguje każdemu z osobna, wszystkim potakuje i ręce zaciera, rad widocznie sobie i całemu światu.

– Pamiętacie wy kiedy, wójcie, taką wiesnę?

– Jakże chcecie, cobych nie pamiętał?

– O, o, cóż się to dzieje moiściewy, kochani, drodzy… – jęczy Tomek. – Ani ziemniaków ogrześć nieporada, ani nic… Do znaku wszystko skapie i zmarnieje… Matko Najświętsza! Dejże też te pogody jakie, uproś przecie u Pana Jezusa, u synaczka swojego najmilszego… Królowo Niebios, Pani moja… w ręce!

– Dej Bożej

– Na tę naszą biedę…

– Biedkę kochaną!

W milczeniu podawali dalej szklankę okopistą, uważając przytem, ażeby nie rozlać, nie sponiewierać daru bożego.

Gdy przyszła kolej na pisarza, ten ujął misternie szklankę dwoma palcami, przejrzał się w niej i wypił; potem nalał drugą i tę już bez namysłu wychylił, podając sturbowanemu sąsiadowi, ktobądź nim był, próżne, zielone szkło. Tak czynił zawdy, odkąd go poznali, więc nikt się temu nie dziwił.

– Musiał się już z tem urodzić – powiadali – abo, kto wie…

– Ho! ho! Nasz pisarz ma głowę i łeb moiściewy, nie na wszy! Kazanie wam calutkie powtórzy, ani słóweczka nie wypuści… Taki pamiętny wicie już od urodzenia.

– Bóg mu dał talent…

– Hej, by miał z czego żyć… Jedni, wicie, żyją z gruntu, a drudzy letko – z talentu. Na jednych Paniezus więcy łaskawy, na drugich mniej.

– Nima to i w niebie sprawiedliwości…

– Nie bluźnijcie! padam wam, bo…

– Kto bluźni?

I wnetby przyszło do bitki, bo kilku ujęło się gorliwie za sprawiedliwością niebieską, gdy powstał pisarz z za stołu i chrząknął wyraźnie trzy razy, co znaczyło, że pragnie zabrać głos… Uciszyli się wszyscy. On zaś, oparłszy pięście o stół, przemówił w te słowa:

– Nie powiem wam nic inszego, jak ino to, co gadał ksiądz pleban na kazaniu.

– Dyć my już słyszeli…

Other books by this author