Free

Gargantua i Pantagruel

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Rozdział dziewiętnasty. Jakie było zachowanie Panurga i brata Jana w czas burzy887

Pantagruel, wezwawszy uprzednio na pomoc Boga, wielkiego ratownika, i odmówiwszy publiczne modły z żarliwym nabożeństwem, dzierżył, za radą sternika, drzewce steru krzepką dłonią; brat Jan rozdział się do kaftana, aby pomagać majtkom. Toż samo uczynili Epistemon, Ponokrates i inni. Panurg jeno dzwonił ze strachu zadkiem po pokładzie, płacząc i lamentując. Ujrzał go brat Jan, przechodząc mimo, i rzekł doń:

– Na Boga, Panurgu cielaku, Panurgu płakso, Panurgu wyjcu, o wiele lepiej byś zrobił, pomagając nam tutaj, niźli tam płacząc jak krowa i siedząc na własnych jajkach jak magot.

– Be be be, bu, bu, bu – odparł Panurg – bracie Janie, mój przyjacielu, mój dobry ojczulku, topię się, topię się, mój przyjacielu, topię się. Już po mnie, mój ojcze duchowny, mój przyjacielu, już po mnie. Już mi i twój kordelas nie pomoże. Och, och, jużeśmy się dostali ponad fis, poza wszelką gamę. Be be, bu, bu. Och, teraz znów jesteśmy pod gamą, niżej c. Topię się. Och, mój ojczulku, mój wujaszku, moje wszystko. Woda mi się nalała przez kołnierz do trzewików. Bu bu, bu, phu, hu, hu, hu, brr, brr, brr, topię się. Och, och! Hu, hu, hu, hu, be, be, be, bu, bu, bu, hu, huhu, och! O, patrz, stanąłem na łbie jak drzewo rosochate, nogi na górze, głowa na dole. O, dałby to Bóg, abym w tej chwili był na okręcie tych dobrych i błogosławionych ojców soboropetów, których spotkaliśmy dziś rano, tak nabożnych, tak pulchnych, tak wesołych, tak tłuściutkich i życzliwych. Hola, hola, hola, hola, och, och, ta fala diabelska (mea culpa, Deus888), chcę powiedzieć, ta fala zesłana przez Boga zatopi nas ze szczętem. Och, bracie Janie, mój ojcze, mój przyjacielu, spowiedzi! Oto już jestem na kolanach. Confiteor889, wasze święte błogosławieństwo.

– Chodźże tu, ścierwo diabelskie – rzekł brat Jan – chodź nam tu pomagać, do trzystu legionów diabłów, chodźże: ruszysz się stamtąd?

– Nie klnijmy – rzekł Panurg – mój ojcze, mój przyjacielu, nie klnijmy teraz. Jutro, ile zechcesz. Olaboga, och, och! Okręt pije wodę, topię się, och, och! Be be be be, bu, bu, bu, bu. Jużeśmy na dnie. Och, och! Daję osiemnaście set tysięcy intraty temu, kto mnie wysadzi w tej chwili na ląd, takiego ofajdanego i omaźganego jak jestem. Confiteor. Och, och! Bodaj słówko testamentu, bodaj mały kodycylek.

– Tysiąc diabłów – rzekł brat Jan – tłucze się po ciele tego wściekłego rogala! Do kroćset czartów, ty gadasz o testamencie teraz, kiedy jesteśmy w niebezpieczeństwie i kiedy trzeba jak nigdy wszystkie siły wziąć w kupę? Przyjdziesz tu, diable przeklęty? Tutaj, panie majtek, tutaj, o, co za dzielny z was kompan! Gymnaście, tutaj, na pomost! Ha, dalibóg, już nam dało radę! Latarnia zagasła. Wszystko idzie do stu milionów diabłów.

– Och, och – rzekł Panurg – och, och, bu bu, bu, bu. Och, och! Zali tu nam było przeznaczone zginąć? Hola, hej, dobrzy ludzie, topię się, umieram. Consummatum est890. Już po mnie.

– Mnia, mnia, mnia – rzekł brat Jan. – A cóż za paskuda ten wyjec za…any. Hej, chłopiec, do stu par diabłów, podeprzyj tę belkę. Skaleczyłeś się? Do kroćset, przywiąż tu wyżej: tu, do kroćset diabłów, hej, tak, moje dziecko.

– Och, bracie Janie – rzekł Panurg – mój ojcze duchowny, mój przyjacielu, nie klnijmy. To grzech. Och, och, be be be, bu, bu, bu, topię się, umieram, moi przyjaciele. Przebaczam wszystkim ludziom. Żegnajcie mi, in manus891. Bu, bu, buuu. Święty Michale Orski, święty Mikołaju, jeszcze ten raz i już nigdy. Czynię tu uroczysty ślub wam i Bogu, naszemu Stwórcy, że jeśli mi dopomożecie w tej potrzebie, to jest rozumiem, jeśli mnie wysadzicie na ląd w bezpiecznym stanie, wybuduję wam piękną dużą kapliczuśkę albo dwie.

 
Wpodle Kwandy i Monsiorowa,
Gdzie się nie pasie wół ni krowa.
 

Och, och! Nalało mi się do gęby więcej niż osiemnaście wiader wody. Bu, bu, bu, bu. O jakaż gorzka i słona!

– Do kroćset czartów – rzekł brat Jan – na ich krew, ciało, bebechy i głowę, jeśli jeszcze raz usłyszę twoje skomlenie, rogalu diabelski, oporządzę cię jak psa morskiego. Dalibóg, czemu my nie praśniemy tego gnojka przez pokład na wodę? Hej tam, wioślarzu, mój dobry druhu, pomóż no mi tutaj. Trzymaj no tu dobrze. Ha, to się uczciwie łysnęło i zagrzmiało też setnie. Myślę, że wszystkie diabły urwały się dziś z łańcucha albo że Prozerpina legła w boleściach rodzenia. A wszyscy diabli tańcują z dzwonkami dokoła.

Rozdział dwudziesty. Jako żeglarze zdają okręty na wolę burzy

– Ha – rzekł Panurg – grzeszysz, bracie Janie, mój były przyjacielu. Były, powiadam, bo teraz ja jestem niczym i ty jesteś niczym. Przykro mi, że ci to muszę mówić. Bowiem sądzę, iż tak się wykląć, to bardzo dobrze robi na śledzionę; tak jak rąbiącemu drzewo wielką jest pomocą, gdy kto za każdym uderzeniem krzyknie mu nad uchem: „Han!” z pełnej piersi, i jako grającemu w kręgle, skoro nie rzucił kuli prosto, sprawia niezmierną ulgę, jeśli jaki przytomny892 człowiek koło niego pochyli i wykręci głowę i ciało do połowy, w tę stronę, z której kula dobrze rzucona trafiłaby prościutko w kręgle. Wszelako czyniąc to, grzeszysz, mój słodki przyjacielu. Ale gdybyśmy teraz przegryźli nieco pieczeni uzarskiej, czy by nas to nie zabezpieczyło przeciwko tej burzy? Czytałem, że na morzu w czasie burzy nigdy nie doznawali strachu i zawżdy byli bezpieczni słudzy bogów Uzarów893, tak wysławianych przez Orfeusza, Apoloniusza, Pherecydesa, Strabona, Pauzaniasza, Herodota.

– Bredzi – rzekł brat Jan – bredzi ten biedny ciemięga. A niechże tysiąc milionów i setek milionów diabłów porwie tego diabelskiego rogatego rogala! Pomóżże nam tu, hej, ruszysz się? Tu, na lewy bok. Głowo Pańska pełna relikwij, a cóż ty tam za ojczenaszki mamrotasz pod nosem? Ten wściekły pies morski jest przyczyną całej burzy i on jeden nie pomaga w robocie. Dalibóg, jak ja tam przyjdę, to cię nauczę, jak się godzinki odmawia w czas burzy. Tutaj, chłopczyno, mój robaczku, trzymaj dobrze, aż zawiążę porządny supeł. Poczciwy chłopczyna! Dałby Bóg, abyś był kiedyś opatem w Talmuzie, a żeby obecny opat został furtianem w Krule. Ponokrates, mój bracie, poranisz się tutaj. Epistemonku, trzymaj się z dala od parapetu, przed chwilą widziałem, jak piorun weń wyrżnął. – Heep! w górę! – Słusznie powiedziane. Heep! W górę, w górę. Dobra nasza! Heep! Do kroćset, a to co? Dziób poszedł w drzazgi. Grzmijcie, diabły, pierdźcie, rzygajcie, fajdajcie. A fala za…ana! O mało że mnie, do kroćset, nie zmiotła z pokładu. Myślę, że wszystkie miliony diabłów odprawiają tu swoją kapitułę prowincjalną, albo zeszły się na wybór nowego rektora. – Le-ewo! – Dobrze powiedziane. Pilnuj tam głowy – he! Majtek, do stu diabłów, hej, le-wo! Le-ewo!

 

– Be be bu, bu – jęczał Panurg – bu, bu, be, be, bu, bu, topię się. Nie widzę nieba ani ziemi. Och, och! Z czterech elementów został nam tu jeno ogień i woda. Bu, bu, bu, bu. O gdybyż Bóg, w łaskawości swojej, zezwolił, abym w tej chwili znajdował się w ogródku w Selii, albo u Inocentego pasztetnika, w pięknie malowanej piwnicy w Szynionie, choćbym nawet miał się rozebrać do kamizelki i pomagać mu piec jego kapuśniaczki! Hej, panie sterniku, nie moglibyście mnie na ląd wysadzić? Podobno z was taki tęgi marynarz, wedle tego co mi mówiono. Dam wam całą Salmigondę, i mój wielki gabinet z muszlami, jeśli, za waszą pomocą, powącham kiedy bodaj skrawek stałego lądu. Och, och, topię się. Słuchajcie no, przyjaciele, skoro nie możemy zawinąć do porządnego portu, zahaczmyż się bodaj gdziekolwiek, spuśćcie wszystkie kotwice. Starajmy się znaleźć poza niebezpieczeństwem, proszę was. Mój przyjacielu, rzuć no z łaski swojej sznurek z ołowianką. Zbadajmy jak tu jest głęboko. Sonduj no, mój kochanku, mój dobry druhu, na imię Pana, Naszego Zbawiciela! Zmierzmy, czy tutaj mógłby się człowiek napić stojący, bez schylania. Tak mi się coś widzi.

– Cią-ą-gnij górą! – zakrzyknął pilot – Gó-ó-rą! Liny w garść. Hej! Gó-ó-rą! Baczność. Na pra-awo! Tak. Hej, dość. Uff!

– Już na to przyszło? – rzekł Pantagruel. – Niechajże dobry Bóg ma was w swojej opiece.

– Pu-uszczaj! O, hej! – wykrzyknął Jakub Brajer, główny sternik. – Trach! Niech każdy myśli o duszy i poleci się Bogu: już tylko cud niebios byłby mocen nas ocalić.

– Uczyńmy – rzekł Panurg – jaki piękny i smakowity ślub. Och, och, bu, bu, be, be, bu, bu. Olaboga, ślubujmy jaką pielgrzymkę. Tak, tak, niech każdy złoży tu dwa denary.

– Huź-ha! – rzekł brat Jan – do kroćset fur diabłów! Na prawo. Cią-ą-ą-gnij, na imię boskie! Zdejmuj ster, hu! Cią-ą-gnij! Cią-ą-gnij. Napijmy się! Napijmy się, powiadam, i najlepszego, kordialnego. Słyszysz, bracie piwniczny. Dawaj, przynoś. Już wszystko idzie do stu milionów diabłów. Hej ty, paziu, przynoś tu mój breweriasz – (tak nazywał swój brewiarz). – Czekajcie. Cią-ą-ągnij, przyjacielu, taak! Tam do czarta, to mi pięknie łysło i zagrzmiało, jak mi Bóg miły. Trzymajcie dobrze tam w górze, proszę was. Kiedy to mamy dzień Wszystkich Świętych? Myślę, że dzisiaj mamy Wszystkich Milionów Diabłów.

– Och – rzekł Panurg – bracie Janie, samochcąc pchasz się na potępienie. O jakiegoż dobrego przyjaciela tracę! Och, och, to jeszcze gorzej niż wprzódy. Jedziemy ze Scylli w Charybdę, hola, topię się. Confiteor894, słówko choć testamentu, bracie Janie, mój ojczulku; panie abstraktorze895, mój przyjacielu, mój Achacie; Ksenomanie, moje wszystko. Och, och, topię się; dwa słówka testamentu. Chodźcie tu na ten pomostek.

Rozdział dwudziesty pierwszy. Dalszy ciąg burzy i krótka rozprawka o testamentach czynionych na morzu

– Czynić testament – rzekł Epistemon – w tej chwili, w której powinniśmy zebrać się w kupę i wspomagać naszą załogę pod grozą rozbicia, zdaje mi się czynnością równie niedorzeczną i niewczesną, jak to co uczynili paniczyki i ulubieńcy Cezara, wkraczając do Galii. Bawili się w układanie testamentów i kodycyli, biadali nad swym losem, płakali, że nie ma przy nich żon i rzymskich przyjaciół, wówczas gdy trzeba im było chwytać za broń i wytężyć wszelkie siły przeciw Ariowistowi, ich wrogowi. To jest takie głupstwo, jak postępek owego woźnicy, któremu gdy wóz wywrócił się na jakimś wyboju, na kolanach błagał pomocy Herkulesa, a nie poganiał wołów, ani też ręką nie ruszył aby podważyć koła. Na co ci się tu przyda robić testament? Bowiem albo ocalimy się z niebezpieczeństwa, albo utoniemy. Jeśli się ocalimy, testament nie zda się na nic. Testament staje się ważnym i prawomocnym dopiero przez śmierć testatora. Jeżeli utoniemy, czyż i on nie utonie z nami? Któż go zaniesie egzekutorom?

– Poczciwa fala – odrzekł Panurg – wyrzuci go może na brzeg jak Ulissa; i jaka córa królewska, idąc w pogodny dzień na przechadzkę, znajdzie go i każe bardzo sumiennie wypełnić, i koło brzegu każe mi wnieść wspaniały sarkofog, jak Dydona mężowi swemu Sichejowi; Eneasz Dejfobusowi, na wybrzeżu trojańskim koło Roety; Andromacha Hektorowi w mieście Butrocie; Arystoteles Hermiaszowi i Eubulusowi; Ateńczycy poecie Eurypidesowi, Rzymianie Druzusowi w Germanii i Aleksandrowi Sewerowi, swemu cesarzowi, w Galii; Argentynus Kalaiszerowi; Ksenokryt Lizydychowi; Tymares synowi swemu Teleutagorowi; Eupolices i Arystodyce synowi Teotymowi; Onestes Tymoklesowi; Kalimach Sopolizowi, synowi Dioklida; Katullus swemu bratu; Stacjusz swemu ojcu; German z Brie Herwemu, bretońskiemu żeglarzowi.

– Co tobie się bzdurzy – rzekł brat Jan. – Pomagaj tutaj, do pięciuset tysięcy milionów fur diabłów, pomagaj; bodajże ci wrzody zeżarły gębę aż po same wąsy, bodajżeś nabył trzy łokcie francy na nowe portki i nowy rozporek! Okręt nam osiadł na mieliźnie? Do kroćset, jakżeż go wyholujemy? A, do stu tysięcy par diabłów morskich! Noga żywa z nas nie wyjdzie albo niech mnie wszyscy czarci porwą.

Wówczas rozległ się wzruszony głos Pantagruela, który wykrzyknął:

– Boże wszechmogący, ocal nas, bowiem giniemy. Wszelako niechaj dzieje się nie wedle naszego życzenia, jeno twoja święta wola niech się spełni.

– Bóg – jęknął Panurg – i najświętsza Dziewica niech będzie z nami! Hej, hej tam, topię się. Be be, bu, bu. In manus. Wielki Boże, ześlij mi jakiego delfina, aby mnie zaniósł do brzegu jak owego małego ładnego Arionka. Będę pięknie grał na harfie, jeśli nadto nie zamokła.

– Niech wszyscy czarci porwą – rzekł brat Jan („Boże, bądź nam miłościw”, szepnął Panurg między zębami) – jeśli tam zejdę ku tobie, pokażę ci w całej oczywistości, że twoje jajka wiszą u zadka cielaka głupiego, bezrogiego rogala. Mnia, mnia, mnia! Chodźże tu nam pomagać, cielaku stary, mazgaju przeklęty, do trzystu milionów diabłów, które tłuką ci się po bebechach. Przyjdziesz raz, ciołku morski? Pfuj, co za mazgaj obrzydliwy! Ciągle powtarzasz to samo. Dalej, ty pocieszna maszkaro, ja cię tu zaraz zaczeszę pod włos. Beatus vir qui non abiit896. Umiem to całe na pamięć. Przypomnijmy sobie legendę imćpana świętego Mikołaja:

 
Horrida tempestas montem turbavit acutum 897
 

Burzą był straszny kat na szkolarzy w kolegium Montegińskim. Jeśli za ćwiczenie biednych małych dzieci, niewinnych uczniaków, bakałarze cierpią potępienie, musi on być teraz, na honor, wpleciony w koło Iksiona, ćwicząc psa, który nim obraca; jeżeli natomiast zbawieni są ci, którzy ćwiczyli niewinne dziatki, musi być ponad…

Rozdział dwudziesty drugi. Koniec burzy

– Ziemia, ziemia – wykrzyknął Pantagruel – widzę ziemię! Dzieci, odważnie, odważnie jak jagniątka! Jesteśmy niedaleko portu. Widzę jak niebo od strony północnej zaczyna się wyjaśniać. Czujecie sirokko?

– Odwagi, dzieci – rzekł sternik – fala zaczyna opadać. Hej tam, prostować maszty! W górę, w górę. Naciągać reje. Rozpinać żagle. Gó-ó-ra. Gó-óra. Teraz wszyscy razem: cią-ą-gnij! Tam do kroćset, musiałeś złamać, sk…ysynu! – („Miło ci to, poczciwcze – rzekł brat Jan do majtka – posłyszeć nowin o twojej matce”.) – Jeszcze! Wyżej, wy-y-żej! Tak. – („Stoi fest”, odparli majtkowie). – Hej tam, teraz żagle: cią-ą-gnij. Naciągaj prosto. Le-ewo, le-e-wo.

– Roztropnie powiedziane – rzekł brat Jan. – Ostro, dzieci, ostro. Dobrze.

– Gó-ó-ra!

– Roztropnie powiedziane. Zdaje mi się, że burza się przełamuje i niebawem będzie koniec. Chwała Panu najwyższemu. Nasze diabły zaczynają drapać się po głowie.

– Le-e-wo!

– Pięknie i uczenie powiedziane. L-e-wo, lewo! Tutaj, na imię Boskie, miły Ponokracie, rypało wszeteczna. Ten hultaj nie będzie płodził, jeno samców. Eustenesie, miły szlachcicu, chwyćno się tej liny!

– Niżej, niżej.

– Dobrze powiedziane. Niżej, na miły Bóg, niżej. Niczego się już nie obawiam, bowiem

 
Mamy dziś świąteczny dzionek,
Hej, hej, hej!
 

– Ta przyśpiewka – rzekł Epistemon – nie jest nie do rzeczy i podoba mi się; bo też i jest dzień świąteczny.

– Dołem, dołem, ostro, tak!

– Oho – wykrzyknął Epistemon – polecam i nakazuję wszystkim być dobrej myśli. Widzę oto Kastora po prawej.

– Be, be, bu, bu – jęczał Panurg – boję się, czy to nie jest ta k…a Helena.

– Nie, zaiste – rzekł Epistemon – to Miksarchagewas898, jeżeli bardziej ci przypada do smaku nomenklatura Argiwów. Ho, ho, widzę ziemię, widzę port, widzę mnóstwo ludzi na wybrzeżu. Widzę światło latarni morskiej.

– He, he – rzekł sternik – rozwińcie przodkowy pośredni.

– Już się stało – odparli majtkowie.

– Rusza, rusza – wykrzyknął pilot. – Daj nam Boże zawsze takiego wiatru. Napijmy się na tę pogodę.

– Święty Janie – rzekł Panurg – to się nazywa mówić. O, cóż za ładne słowo!

– Mnia, mnia, mnia – rzekł brat Jan – jeśli skosztujesz kropelkę, niech diabeł mnie pokosztuje. Słyszysz ty, kuśko diabelska? W wasze ręce, sterniku; pełną czarkę z tego najlepszego. Hej tam, przynieś no szklanice, Gymnaście, i tę wielką ogromność pasztetu szynecznego albo szynkowego, wszystko mi jedno tak czy tak. Uważaj, żebyś się nie potknął.

– Odwagi – wykrzyknął Pantagruel – odwagi, dzieci. Pokażmy się przystojnie. Widzicie tu, koło naszego okrętu, dwie szalupy, trzy masztowce, pięć barek, osiem woluntarek, cztery gondole i sześć fregat, które dobrzy ludzie z tej wyspy wysłali na nasz ratunek? Ale kto jest ten gamoń, który tam tak krzyczy i wyje? Zali nie trzymam masztu krzepko w rękach i prościej, niżby to zdołało dwieście lin?

– To – odparł brat Jan – ten biedny nieborak Panurg, który cierpi na febrę cielęcą. Trzęsie się ze strachu, skoro bandzioch ma pełny.

– Chociażby – rzekł Pantagruel – miał nieco strachu podczas tej straszliwej burzy i piekielnego huraganu, jeżeli przy tym zachował się jak należy, nic to nie umniejsza mojego dlań szacunku. Bowiem tak jak jest oznaką nikczemnego i tępego serca bać się ciągle (jako czynił Agamemnon i dla tej przyczyny Achilles hańbił go wyrzutem, iż ma oko psa, a serce jelenia), tak samo nie bać się, kiedy położenie jest najoczywiściej przeraźliwe, jest oznaką zbywającego albo skąpego rozumu. Owóż, jeżeli jest coś w tym życiu godnego obawy, po gniewie i obrazie Boga, naszego Stwórcy, nie chcę mówić, iżby to była śmierć. Nie chcę wchodzić w sprzeczność z Sokratesem i Akademikami, którzy twierdzą, iż śmierć nie jest niczym złym i że nie należy się jej obawiać. Powiadam jeno, iż jeżeli czego można się lękać, to onego rodzaju śmierci przez rozbicie na morzu. Bowiem, jak to powiada Homer, śmierć na morzu jest straszna, obmierzła i przeciwna naturze. Jakoż Eneasz w czasie burzy, jaka dopadła jego flotę w okolicach Sycylii, żałował, iż nie zginął z ręki walecznego Diomeda i mienił po trzykroć i czterykroć szczęśliwymi tych, którzy zginęli w pożarze Troi. Nikt tu z nas nie zginął. Bogu miłosiernemu niech będzie wiekuista chwała. Ale, zaprawdę, statki ucierpiały mocno. Nic to. Trzeba będzie gruntownie je naprawić. Uważajcie, abyśmy gdzie nie utknęli na mieliźnie.

 

Rozdział dwudziesty trzeci. Jako, gdy burza minęła, Panurg odgrywa zucha

– Ha, ha – wykrzyknął Panurg – dobra nasza. Burza minęła. Proszę was, pozwólcie mi, jeśli łaska, wysiąść pierwszemu. Mam różne pilne interesy do załatwienia.

Może wam jeszcze w czym pomóc? Pozwólcie, niech umocuję tę linę. Ha, ha, na odwadze mi nie zbywa. Bardzo niewiele się bałem. Daj no to, mój przyjacielu. Nie, nie, ani krzty strachu. To prawda, że ta zwariowana fala, jak wyrżnęła raz i drugi w bok okrętu, trochę mi puls zamąciła.

– Opuścić żagle!

– Dobrze powiedziane. Jak to, ty nic nie robisz, bracie Janie? Czy to jest pora pić teraz? Kto wie, czy nam szatny świętego Marcina nie pitrasi jeszcze jakiej nowej burzy. Mam wam jeszcze w czym pomóc? Dalibóg, żałuję mocno, choć po niewczasie, że nie poszedłem za nauką dobrych filozofów, którzy mówią, że przechadzać się koło morza i żeglować blisko ziemi jest rzeczą bardzo bezpieczną i rozkoszną, jak również wędrować piechotą, gdy się prowadzi konia za uzdeczkę. He, he, he, pomagaj Boże, wszystko idzie dobrze. Mam wam jeszcze w czym pomóc? Pozwólcie, już ja dam sobie z tym rady, chybaby diabeł się wmięszał.

Epistemon, który miał całą dłoń okaleczoną i pokrwawioną z tego, iż twardo trzymał linę, słysząc słowa Pantagruela, rzekł:

– Wierzcie mi, panie, iż ja nie mniej wcale czułem strachu i obawy niż Panurg. Ale cóż? Nie oszczędzałem sił i pomagałem co mogłem w ratunku. Uważam, że, jeżeli w istocie umrzeć (jako jest w rzeczy) jest koniecznością niezbitą i nieuniknioną, to czy się umrze w tej czy w innej porze, w ten czy inny sposób, leży jedynie w ręku Boga. Dlatego trzeba nieustannie go prosić, wzywać, modlić się doń, polecać się i błagać. Ale na tym nie godzi się poprzestać: my, z naszej strony, powinniśmy również nie żałować trudu i, jako powiada święty Apostoł899, być jego współpracownikami. Wiecie co powiedział Gajusz Flaminiusz, konsul, wówczas gdy przez chytrość Annibala osaczono go koło jeziora Peruzji, zwanego Trazymeńskim. „Dzieci – powiedział do swoich żołnierzy – nie spodziewajcie się stąd wydostać przez modły i wzywanie bogów. Odwaga i waleczność może jedynie nas ocalić i ostrzem miecza utorować drogę przez środek nieprzyjaciół”. Podobnie w Salustiuszu powiada Marcus Portius Cato, iż pomocy bogów nie wyżebrze się przez puste śluby i babskie rozpaczania. Przez baczną czujność, przez pracę i wysiłek wszelkie przedsięwzięcia stają się pomyślne i skuteczne. Jeżeli w utrapieniu i niebezpieczeństwie człowiek jest niedbały, zniewieściały i leniwy, na próżno przyzywa bogów: są zgniewani nań i obrażeni.

– Niech mnie diabli porwą – rzekł brat Jan („I mnie do kompanii”, rzekł Panurg) – jeżeli nasza klasztorna winnica nie byłaby do szczętu spasiona i złupiona, gdybym był jeno beczał Contra hostium insidias900 (wedle tekstu brewiarza), jako czyniły inne czorty mnichy, a nie pospieszył, ująwszy drzewce krzyża, na odsiecz winnicy przeciw łupieżcom lerneńskim.

– Płyń łódeczko moja – rzekł Panurg – wszystko idzie dobrze. Ten brat Jan nic tam nie robi. To istny brat Jan Nieroba: patrzy oto na mnie jak pracuję i pocę się, aby pomóc temu tu zacnemu człekowi, pierwszemu marynarzowi swego nazwiska. Hej, przyjacielu, hop! Dwa słowa, bez waszej obrazy. Jak grube mogą być deski tego okrętu?

– Nie bójcie się – odparł pilot – mają dobre dwa cale grubości.

– Tam do licha – rzekł Panurg – tedy znajdujemy się ustawicznie o dwa cale w sąsiedztwie śmierci. Czy to jest może jedna z dziewięciu rozkoszy małżeństwa901? Ha, ha, kumie, dobrze czynicie, mierząc niebezpieczeństwo na łokcie. Strach? Co to? Ja nie znam strachu: nazywam się Wilhelm bez trwogi902. Odwagi, tylko odwagi. Nie mówię odwagi jagnięcia, ale odwagi wilka, serca z kamienia. I nie obawiam się niczego oprócz niebezpieczeństwa.

887Jakie było zachowanie Panurga i brata Jana w czas burzy – Charakter Panurga, ogólnie zarysowany w I księdze Pantagruela, wzbogaca się w dalszych coraz nowymi rysami, kontrastowo wydobytymi zeń przez sąsiedztwo brata Jana. Tu występuje w nim w całej pełni tchórzostwo i zabobonność, przy zupełnym braku wiary i moralności, tak jak znów w bracie Janie widzimy spokojną i niezłomną wiarę przy wzgardzie dla zewnętrznych jej płaszczyków. [przypis tłumacza]
888mea culpa, Deus (łac.) – moja wina, Boże. [przypis edytorski]
889confiteor (łac.) – spowiadam się (pierwsze słowa modlitwy, stanowiącej część łacińskiej mszy św.). [przypis edytorski]
890consummatum est (łac.) – dokonało się. [przypis edytorski]
891in manus (łac.) – dosł.: w rękę; początkowe słowa formuły: in manus tuas, Domine, commendo spiritum meum, tj. „w ręce twoje, Panie, oddaję ducha mego” (Łk, 23:46). [przypis edytorski]
892przytomny (daw.) – obecny (przy czymś); świadek czegoś. [przypis edytorski]
893słudzy bogów Uzarów – W oryg. Kabiry. [przypis tłumacza]
895abstraktor – sam Rabelais. [przypis tłumacza]
894confiteor (łac.) – wierzę; początek modlitwy w kościele katolickim, zw. spowiedzią powszechną: Confiteor Deo omnipotenti (Wierzę w Boga wszechmogącego). [przypis edytorski]
896Beatus vir qui non abiit – Początek I Psalmu: „Błogosławiony, który nie błądzi (…)”. [przypis tłumacza]
897Horrida tempestas montem turbavit acutum (łac.) – Straszliwa burza wydęła stromą górę. [przypis tłumacza]
898Miksarchagewas – Przydomek Kastora. [przypis tłumacza]
899jako powiada święty Apostoł, być jego współpracownikami – List do Koryntian I, 3, 9. [przypis tłumacza]
900contra hostium insidias (łac.) – przeciw podstępom wroga. [przypis edytorski]
901dziewięć rozkoszy małżeństwa – Les quinze joyes du mariage, tytuł książeczki przypisywanej Antoniemu de la Salle, której pierwsze wydanie ukazało się w r. 1480, w Lionie. [przypis tłumacza]
902Wilhelm bez trwogi – Wilhelm drugi angielski (1060–1100). [przypis tłumacza]