Free

Mizantrop

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

IV

Stosunek Moliera do Mizantropa. – Alcest nie jest Molierem. – Dwoistość satyry. – Alcest, jego przymioty i wady. – Lekcja życia.

Jak wspomniałem, Mizantrop jest najbardziej osobistym utworem Moliera; dlatego też znajomość okoliczności życia pisarza zdawałaby się bardzo cenną dla zrozumienia tego utworu. Ale stało się, iż znajomość ta, zamiast objaśnić problem Mizantropa, przyczyniła się niejednokrotnie do jego zamącenia. Wielki cień Moliera padł na ten utwór4 i powiększył nieskończenie figurę Alcesta. Świadomość, ile najkrwawszych bólów i goryczy, ile strzępów duszy samego pisarza znalazło się w tych wierszach, przesłoniła poniekąd wszystkie inne: satyrę Mizantropa, jaką napisał Molier, zmieniła w jego apoteozę. Z tej sugestii trzeba się wyzwolić, aby trafnie ocenić tę komedię: ani Alcest nie jest Molierem, mimo iż Molier dał mu wiele drgnień własnego serca, ani komedia ta nie przestaje być komedią5, mimo iż chwilami ociera się o dramat.

Satyra w Mizantropie posiada dwa oblicza: po jednej stronie mamy ową komedię salonów, którą planował sobie Molier od tak dawna – po drugiej „mizantropa” Alcesta. I salon (lub, jeżeli kto woli, społeczeństwo), i Alcest są przedmiotem satyry; a zarazem każdy z tych czynników znakomicie jest wyzyskany do oświetlenia komicznych stron przeciwnego obozu. Ale i Alcest ma dwie fizjonomie: jest komiczny i dramatyczny, wzniosły i śmieszny, zależnie od właściwego lub niewłaściwego użytku, jaki czyni ze swoich przymiotów. Bo podczas gdy w innych satyrach Moliera źródłem śmieszności jest jakaś organiczna wada charakteru (skąpstwo, próżność, pedantyzm, etc.), tutaj podłożem komizmu są cenne skądinąd, ale nie dość opanowane i zrównoważone przymioty. Mizantrop tedy jest o wiele bardziej skomplikowany niż inne komedie Moliera. A dopiero na tle tej podwójnej satyry rozgrywa się w Mizantropie dramat miłości: miłości dobywającej z siebie akcenty takie, jakie jeszcze nigdy nie dźwięczały na scenie francuskiej: miłości palącej płomieniem, od którego rozżarzy się przyszły teatr Racine'a. Już tych parę uwag wystarczyłoby, aby wskazać, jakim fenomenem była ta komedia na tle swojej epoki.

Ponieważ Mizantrop jest przede wszystkim komedią charakterów, trzeba nam zatem poświęcić parę słów ich analizie. Zacznijmy od Alcesta.

Alcest jest to zamożny szlachcic, człowiek młody, rozpoczynający dopiero swoje doświadczenia życiowe. Tak możemy wnosić ze świeżości jego oburzeń, jak również z nadziei, jakie w nim świat pokłada. Alcest jest otoczony powszechnym szacunkiem mężczyzn, a z trzech kobiet występujących w sztuce każda miałaby sobie za chlubę przywiązać go do siebie. Jest to natura na wskroś szlachetna; prawość, szczerość, prostota, bezinteresowność to jej znamienne cechy. Niezłomny w kwestii zasad, wierzymy, iż w przyjaźni umiałby być stałym i wiernym. Obce mu jest wszelkie modne wydwarzanie ówczesnych salonów; tak jak w poezji szczerość uczucia rozstrzyga dlań o wartości utworu, tak i w miłości jest to człowiek z jednej sztuki: daje całe serce i żąda wzajem całego. Alcest to chodząca prawda.

Jakże się tedy dzieje, iż ten Alcest, przy wszystkich swoich przymiotach, odgrywa przez cały ciąg akcji dość komiczną rolę, z końcem zaś zostaje sam, skrzywdzony przez ludzi, zdradzony przez kobietę, spotwarzony, zgorzkniały, nie widząc dla siebie miejsca innego niż na „pustyni”? Odpowiedź Moliera brzmi: dla braku równowagi, dla braku tej domieszki sceptycyzmu, jaką daje doświadczenie, dlatego ponieważ żąda od ludzkości zbyt wiele i zbyt bezwzględnie. To jedno. A drugie: ponieważ jest w życiu jakieś tajemnicze prawo, które prze szlachetne natury tam, gdzie czeka je cierpienie. A trzecie: ponieważ charakter Alcesta, mimo że zacny i prawy, nie jest wyłącznie z najczystszego kruszcu; inaczej Alcest byłby abstrakcją, a nie żywym człowiekiem, Molier zaś tworzy zawsze żywych ludzi. Alcest posiada tedy wady i to wady ściśle związane z jego zaletami. Albowiem zalety od wad dzieli nieraz dość nieuchwytna granica; nie zawsze są to dwa przeciwległe bieguny; częściej, w życiu, jest to kwestia proporcji, miary i właściwego użycia. Stałość zasad łatwo wyradza się w upór, godność w dumę, prawdomówność w brak delikatności… To, co jest wzniosłe w wielkich okolicznościach, może się stać śmieszne w drobnych.

Zestawmyż tedy litanię wad Alcesta, nie umniejszając bynajmniej naszej dlań sympatii. Pierwsze (jak w spisie grzechów głównych): pycha; pycha ta sprawia, iż Alcest lubuje się w swoich krzywdach i czyni sobie z nich piedestał, z którego wyżyn może do syta pogardzać ludzkością. Pycha ta nie pozwala mu nigdy przyznać się do błędu i każe brnąć aż do ostatnich konsekwencji. Z pychą tą wiąże się tedy upór. Z uporem tym wiąże się pewne doktrynerstwo: zbyt sztywne rozciąganie danej zasady na wszystkie okoliczności życia, niezdolność rozróżnienia rzeczy ważnych od drobnych, traktowanie wszystkiego na jednej płaszczyźnie. Egotyzm: wrodzona niezdolność wyjścia poza siebie, wejścia w charakter drugich; naiwne przeświadczenie, iż jemu należy się od ludzi wszystko, ludziom od niego nic; stąd czasami niewdzięczność (np. w stosunku do Filinta za jego tak wierne oddanie). Hiperkrytycyzm wobec drugich, brak krytycyzmu wobec siebie: gdyby Alcest posiadał ten krytycyzm, wiedziałby, jak bardzo ta „prawda”, którą uważa za obowiązek rąbać ludziom w oczy, jest produktem naszego stanu ducha, naszego stanu zdrowia, interesów, jak łatwo ulega w naszych oczach zmianie… Gdyby Alcest sam nie miał procesu, świat nie wydawałby mu się może tak zepsuty; gdyby Celimena nie grała mu tak na nerwach i sonet Oronta byłby może nie taki najgorszy…

Ciągnijmy dalej listę. Gniew (już drugi grzech główny!). Scena ze służącym w IV akcie wskazuje, iż nie tylko występki świata zdolne są w nim ten gniew obudzić, ale że skłonność ta jest w nim wrodzona. Zgryźliwość, niewyrozumiałość, nieuprzejmość… Ale nie. Nie mam już serca pastwić się nad tym sympatycznym Alcestem. Idąc po tej drodze i rozważając bacznie jego postępowanie, każdy sobie dośpiewa tej litanii. To już wystarczy, aby wskazać, ilu przywar można się dopatrzyć w jednym z najzacniejszych ludzi, jacy istnieją w literaturze. Jest to ilustracja owego wykrzyknika Józefa de Maîstre: „Nie znam wnętrza łajdaka, ale znam wnętrze uczciwego człowieka: okropne jest!”.

Jedna okoliczność łagodząca: Alcesta oglądamy przez cały czas sztuki nie w stanie normalnym, ale w stanie najwyższego podrażnienia, wytrącenia z równowagi: z jednej strony przegrywa najsłuszniejszy w świecie proces, z drugiej ukochana kobieta igra bezlitośnie z jego uczuciem. Ale znowuż oba te wydarzenia nie są wypadkami czysto zewnętrznymi; wiążą się one ściśle z charakterem Alcesta. W ten sposób w tym arcydziele Molierowskim wszystko zazębia się o siebie.

Takim widzimy Alcesta w zaraniu jego życia wśród ludzi i to życie, za pośrednictwem Moliera, daje mu twardą lekcję. Alcest ma proces, jak wspomniałem najsłuszniejszy w świecie, ale przegra go, ponieważ nie chciał uczynić potrzebnych kroków, aby nastroić sędziów przychylnie dla swej sprawy. Trzeba tu zaznaczyć, iż popełnilibyśmy błąd, oceniając rzecz z dzisiejszego punktu widzenia. Dziś, kiedy można uzyskać wymiar sprawiedliwości bez osobistych starań, obchodzenie i nastrajanie sędziów, zabiegi o poparcie z zewnątrz, są przestępstwem; wówczas były one powszechnym obyczajem, niemal obowiązkiem (tak jak dziś jeszcze, mniej więcej, kiedy się ktoś ubiega o posadę). Alcest, wzbraniając się temu poddać, był w oczach współczesnych – może i w oczach samego Moliera6 – szlachetnym wariatem, ale wariatem; tego typu mniej więcej jak ów szlachcic polski w początkach XIX wieku, który dał się licytować, ale nie zapłacił podatku, ponieważ „nie uznawał rządów zaborczych”. Molier widzi w tym niewątpliwie i przede wszystkim rys prawości Alcesta, ale także rys jego dumy, doktrynerstwa i uporu. Obrót procesu oświetla Alcestowi życie społeczne: gdzie spojrzy, widzi fałsz, niesprawiedliwość, postanawia kruszyć kopie z całym światem. I zważmy tu jedno. Chcę wierzyć, iż Alcest byłby równie wrażliwy na cudze krzywdy jak na swoje, ale nie leżało widać w intencjach Moliera poruszać tę strunę: w sztuce punktem wyjścia oburzeń Alcesta jest zawsze własna jego krzywda i osoba. W tym trzeba odróżnić Alcesta od don Kichota, z którym go nieraz zestawiono. Zatem Alcest zaczyna swoje dzieło reformatorskie od Oronta: dla błahostki niewartej wzruszenia ramion wchodzi w przykry zatarg, robi sobie możnego wroga, co, jak się pokaże, później ciężko odpokutuje. Omal nie przychodzi do sprawy z gośćmi Celimeny, okazując jawnie, jak bardzo mu się nie podoba ton salonu, w którym mimo to cały dzień przebywa. Niezręczną odprawą, jaką daje Arsenie, znów pomnaża listę nieżyczliwych o jedną wpływową osobę więcej. I z końcem sztuki następstwa błahych przewinień walą się na jego głowę, stawiając go tym razem w poważnym niebezpieczeństwie. Zgorzkniały, rozżalony, postanawia schronić się na pustynię, „gdzie uczciwym człowiekiem być nikt mu nie wzbroni”.

 

I w istocie Alcest, z tymi zasadami i z tym usposobieniem, niezdolny jest żyć w społeczeństwie. Czy możemy go sobie wyobrazić na jakimkolwiek z wybitnych stanowisk, do których powołują go jego talenty i prawość charakteru? Nie. W każdej sprawie miałby do czynienia z ludźmi; każdą, bodaj najważniejszą, naraziłby tedy na szwank dla lada błahostki, dla sonetu Oronta. Czyli że człowiek, powołany może do wysokich przeznaczeń, strawi życie na jałowych dąsach – dla braku równowagi.

V

Alcest i Celimena. – Nowe ujęcie motywu miłości. – Alcest i Filint. – Myśl samego Moliera.

Ale życie daje Alcestowi drugą jeszcze dotkliwszą lekcję. Ten wróg świata zakochał się, wiecznym prawem kontrastu, w istocie będącej wad tego świata wcielonym obrazem: w powierzchownej, błyskotliwej, zalotnej Celimenie. Alcest należy do typu, który zawsze ma urok w oczach kobiet: obok tych dworskich wymoczków, nawet obok zbyt zrównoważonego Filinta, on jeden jest tu pełnym mężczyzną, zdolnym do prawdziwego uczucia. Jego porywczość, jego wybuchy zazdrości pochlebiają kobiecie, dając zarazem pewien drażniący posmak niebezpieczeństwa; przy tym ujarzmić tego „dzikiego” Alcesta, którego wszyscy boją się po trosze, cóż za tryumf dla snobki Celimeny! I widzimy oto, co robi namiętność; widzimy jak ten dumny, drażliwy Alcest wysiaduje dzień cały w salonie Celimeny zbywany przez nią dość lekko, wodzony na pasku; jak wśród zgrai jej adoratorów odgrywa dość pocieszną rolę niedźwiadka oprowadzanego na łańcuchu. Wreszcie wielka scena: „życzliwa” osoba daje Alcestowi w rękę niezbity dowód zdrady Celimeny; przybywa do niej jako surowy sędzia, jako obrażony kochanek: i oto za chwilę ten Alcest noszący prawdę niby pióropusz u szyszaka znajdzie się niemal u jej stóp, błagając, by go okłamała. Mimo woli przypomina się Oront, rozsądny skądinąd człowiek, jak miłosiernie żebrał u Alcesta słówka bodaj kłamliwej pochwały dla swego sonetu. Tak, Alceście – zdaje się mówić Molier – każdy ma swoją namiętność, która jest niby rysa w jego pancerzu. Twoją jest Celimena i oto widzisz nie tylko, że „miłością rozsądek nie włada”, ale że pod wpływem namiętności można dojść do grubych kompromisów ze swymi ideałami. Otóż inni mają po prostu inne namiętności: czemuż tedy jesteś dla nich tak niewyrozumiały? A jeżeli już chcesz koniecznie świat poprawiać, schowaj swoje oburzenie, swoje zasady, swoją prawość na wielkie okazje; ale gdy chodzi o drobiazgi, o rzeczy nieprzynoszące nikomu krzywdy, pozwól ludziom żyć i nie znęcaj się nad nimi; dość są biedni i bez tego…

Tak mówi Molier; czy Alcest skorzysta z nauki? Wątpię. U Moliera nikt nie leczy się nigdy z tego, co stanowi istotę jego charakteru; cechą zaś prawego Alcesta jest brak tej gibkości inteligencji pozwalającej wyjść z siebie i spojrzeć na świat pod innym kątem; dla niego ta sama rzecz zawsze będzie inaczej wyglądała, kiedy ją robi on, a kiedy nie on, lecz kto inny.

Motyw miłości użyty tak, jak go tu użył Molier, jest czymś zupełnie nowym w teatrze francuskim i być może stanowi największy jego „wynalazek” w tej komedii. Miłość pojawia się dotąd rozmaicie. Czasem czysto konwencjonalnie: tak używał jej Molier np. w Zwadach miłosnych, Szkole mężów; tak użyje jej jeszcze nieraz jako motywu potrzebnego do intrygi będącej znów odczynnikiem na ujawnienie tej lub owej ludzkiej namiętności (Skąpiec, Mieszczanin szlachcicem etc.). Albo znowuż do celów komicznych: miłość małżeńska zwodzonego męża (lub dla konwenansu opiekuna) będąca raczej obroną swej własności i ambicji. To w „małej sztuce”, w komedii. (Ten ostatni rodzaj miłości umiał Molier pogłębić i ożywić tragiczną chwilami prawdą w Arnolfie w Szkole żon.) Z drugiej strony wysoka sztuka, tragedia. Tu miłość użyta na wpół konwencjonalnie, lecz z górnego tonu: rycerz gotów jest w każdej chwili poświęcić życie dla swej miłości, lecz znowuż z drugiej strony gotów jest w każdej chwili poświęcić swą miłość dla honoru i obowiązku. Każde słowo, które mówi, oddycha szacunkiem, godnością i, można powiedzieć, poprawnością heroizmu. W teatrze Corneille'a, zawsze człowiek panuje nad namiętnością. W teatrze Racine'a namiętność zapanuje nad człowiekiem. Ale pomiędzy Corneillem a Racinem był Molier: on był tym, który wskazał drogę Racine'owi, który dopomógł tragedii przejść od szczytów heroizmu do ludzkiej prawdy. Jego Alcest to miłość pełna, ludzka; szlachetna i heroiczna w potrzebie (czujemy to, że Alcest byłby zdolny, jak Cyd, wygrywać bitwy z szarfą ukochanej na hełmie), ale zarazem słaba, ledwie zatrzymująca się o krok przed spodleniem. Już jesteśmy blisko Andromaki Racine'a. A Molier nie ograniczył się na tym: pokazał, iż szczera, głęboka miłość, nie przestając być szlachetną i prawdziwą, może być zarazem komiczna. W paru scenach ogarnął całą skalę możliwości zawartych w jednym uczuciu.

Alcestowi przydał Molier do boku Filinta; czy jako kontrast? Niezupełnie. Jeżeli chodzi o „mizantropię”, to Filint posuwa ją może dalej od Alcesta. Alcest chciałby świat poprawić, zatem wierzy w możliwość tej poprawy; Filint ma pod tym względem od dawna wyrobione zdanie. Jest to człowiek od Alcesta co najmniej o kilka lat starszy, człowiek, który swoje lata nauki i doświadczeń przebył już dawno i który wytworzył sobie w pożyciu ze światem swoją filozofię i swoją taktykę. Ale roli Filinta nie trzeba rozumieć fałszywie, jak to nieraz czyniono. Filint nie jest to bynajmniej oschły i nieużyty egoista. (Egoistą w sztuce bywa raczej Alcest, nigdy Filint.) Filint, wedle Moliera, jest to bardzo porządny i zacny człowiek. Jest idealnym przyjacielem: niezrażony opryskliwością i niewdzięcznością Alcesta, którego wyższość i zalety doskonale umie ocenić, staje przy nim wiernie w trudnych i niebezpiecznych przejściach. Kocha – nie namiętnością wprawdzie, ale uczuciem złożonym z szacunku i tkliwej sympatii – Eliantę; dopóki jednak wierzy, iż Alcest mógłby dać szczęście Eliancie i nawzajem Elianta jemu, nie uczyni nic, aby ten związek pokrzyżować, raczej przeciwnie. Z ludźmi wyrozumiały, gładki, nieszafujący sercem, ale nieodmawiający zdawkowej monety uprzejmości, posiada jedną tylko słabostkę (inaczej nie byłby żywym człowiekiem, tylko ideałem!), częstą słabostkę ludzi inteligentnych: lubi się nieco bawić kosztem drugich. Stąd drażniąc Alcesta swymi paradoksami, wciąga go na niebezpieczną drogę salonowej donkiszoterii. Ale to bodaj jedyna wada, jaką możemy znaleźć w Filincie. To znaczy osobiście; z punktu widzenia bowiem społecznego źle by wyglądał świat, gdyby nie było na nim zawsze szlachetnych szaleńców walczących z nim i chcących go naprawić.

Jaki jest stosunek Moliera do tych dwóch figur? Można by odpowiedzieć po prostu, iż są to dwaj stworzeni przezeń ludzie o różnych charakterach, obaj żywi i obaj prawdziwi. Ale przez analogię z innymi komediami Moliera znamy jego sposoby wyrażania swojej myśli. Bardzo często Molier, kreśląc satyrycznymi rysami w głównej swej postaci zwichnięcie równowagi w jakimś danym kierunku, równocześnie wprowadza osobę drugą, która w tym samym przedmiocie prostuje wywodami swymi to zwichnięcie, wyrażając – nieraz wręcz w „rezonerskiej” tyradzie – mniemania samego Moliera (np. Kleant w Świętoszku, Berald w Chorym z urojenia, Aryst w Szkole mężów). Tak i tutaj; sądzę, iż Filinta można niemal uważać za rzecznika Moliera z tą różnicą od innych sztuk, iż nie jest on tutaj prostym „rezonerem”, ale żywą postacią sztuki. Uderza mnie jeszcze jedna analogia, na którą już raz na innym miejscu zwracałem uwagę: mianowicie iż wszystkie te miejsca, gdzie Molier wypowiada swoje credo, przesiąknięte są duchem Montaigne'a. A czy może być coś bardziej Montaignowskiego niż ten Filint, ten sceptyk intelektualny i pełen wyrozumienia, zdolny pojąć każde szaleństwo i dziwactwo, niekruszący kopii ze światem, a równocześnie prawy człowiek znający wartość ludzi i fanatyk przyjaźni?

O ile jednak byłoby zapewne błędne – jak to niekiedy czyniono – utożsamiać Alcesta z Molierem, nie można również powiedzieć po prostu: Molier to Filint. Jeżeli chcemy rozumieć literaturę, strzeżmy się upraszczania. Sądzę, że można by powiedzieć tak: w Molierze zmagał się temperament Alcesta z filozofią i doświadczeniem życiowym Filinta. Jako pisarz (przynajmniej w pewnym okresie twórczości), walczy nieubłaganie i śmiało z tym, co go oburza, i tu nie zna kompromisu; ale jest o tyle w szczęśliwszym od Alcesta położeniu, iż może mówić prawdę światu piórem, nie czuje zatem tej potrzeby, aby ją każdemu rąbać z osobna. Dlatego w osobistym stosunku do świata udawało mu się najczęściej ukryć we wnętrzu oburzenia Alcesta i pokazać uśmiechniętą twarz Filinta; kiedy zaś nadto mu dokuczył ten przymus, chronił się na „pustynię”, niestraszną zresztą, i w towarzystwie wiernych przyjaciół. Jedynie w stosunku do swej Celimeny był znów tylko Alcestem i to niestety, co boleśniejsze, bez jego młodości!

VI

Początek nowoczesnego „salonu” we Francji. – Satyra jego u Moliera. – Wady i uroki. – Celimena.

Wielką sztuką Moliera jest, iż umie zawsze dobrać dla swych figur tło, na którym właściwości ich charakteru występują w najpełniejszym świetle. Tak np. Skąpca swego zrobi zakochanym i ojcem rozrzutnika. Alcesta wprowadzi do salonu modnisi; ale tu, jak wspomniałem, ubije dwa ptaki na jeden strzał: na tle tego salonu tym jaskrawiej wystąpi karykaturalność pewnych rysów Alcesta, jak znowuż z drugiej strony męska jego postać uwydatni czczość i lichotę „światowego poloru”. Zaznaczyć tu wypada, iż życie salonowe, nowoczesne życie towarzyskie, było wówczas właśnie w zawiązku. Jeszcze kilkanaście lat wprzódy cała niemal szlachta konno i zbrojno brała udział w walkach domowych Frondy, tak jak przedtem Ligi: Richelieu ją złamał, Mazarin ugniótł w ręku, Ludwik XIV zaś rozzuł z butów, przebrał w jedwabne pończochy i zamknął w złotej klatce dworu, aby tam dla bezpieczeństwa wszystkie ich ambicje wprząc w turniej uciech i próżności. Można sobie tedy wyobrazić, iż wśród tego brzęczącego roju znalazł się jeszcze nieraz rogaty szlachcic dawniejszego autoramentu, nieumiejący nagiąć hardego karku w lansadach i komplementach: jakoż współcześni wskazywali palcem niejednego oryginała i weredyka, który rzekomo służył za model do postaci Alcesta.

Zatem salon. W paru scenach defiluje przed naszymi oczyma wszystko, co można by do dziś o życiu towarzyskim powiedzieć. A jeszcze Molier umie rozszerzyć ściany tego salonu i zręczną sceną „portretów” w drugim akcie z jednej strony charakteryzuje „rozmowę salonową”, z drugiej pomnaża niejako liczbę gości, wciągając w nią i nieobecnych. Cóż tedy widzimy? Ano, cóż: targowisko próżności, obłudy, obmowy, snobizmu, oszczerstwa, fałszu, zaledwie maskowanej nienawiści, głupoty, samochwalstwa, rozpusty, pieczeniarstwa, czy ja wiem wreszcie czego? I tylko to? Och, nie! Molier nie jest nigdy owym zdawkowym moralistą ad usum dorastającej młodzieży, jaki tkwi w ogromnej większości „satyryków”: Molier posiada w stosunku do życia owo przenikliwe, głęboko bezstronne spojrzenie, które odbija w całym bogactwie grę zjawisk i jeżeli uczy, to tym, iż zmusza do zadumania się nad nimi. Zatem w salonie tym – czy w życiu społecznym, którego salon jest zagęszczeniem – dostrzega jeszcze dwie rzeczy, które zeń wykwitły: ludzkość i wdzięk.

Ludzkość to Filint. Filint to ów dobroduszny sceptycyzm, gibkość inteligencji, które pozwalają żyć w świecie i zachować własną indywidualność, nie urażając i nie gwałcąc cudzej; pozwalają korzystać z czyichś zalet towarzyskich, zachowując w duchu sąd o charakterze, słowem, wszystko to, co sprawia, iż mimo sprzeczności interesów i charakterów ludzie mogą współżyć, bawić się z sobą i znajdować w tym duchową korzyść i przyjemność. Bez tych przymiotów życie towarzyskie, a nawet społeczne, jest niemożliwe; w społeczeństwie Alcestów każdy byłby skazany na to, aby siedzieć w swojej norze, zadowalając się towarzystwem ludzi odeń zależnych: takim właśnie było życie szlachcica „starej daty”. Filint – wraz z Celimeną – to genialne odgadnięcie w samym zawiązku tego poloru kultury, który miał nadać piętno całej Francji później, w XVIII w.

 

Wdzięk to Celimena. Nakreślić wówczas, w owej surowej epoce Corneillowskich heroizmów, ten pierwowzór, którego trzywiekowy rozwój społecznego życia nie zdołał wzbogacić prawie żadnym nowym rysem, to też z pewnością nie najmniejszy dowód geniuszu Moliera. Celimena to ów pewien odrębny krój inteligencji kobiecej, lekkiej, zwinnej, przenikliwej, który – również w XVIII w. – uczyni z jej salonu już nie miejsce płochej rozrywki, ale ważne centrum umysłowe, i nada całej literaturze francuskiej jej swoisty, uroczy charakter. Celimena – oprócz wiecznych pierwiastków kobiecości, których jest wcieleniem – to już owo nowoczesne zintelektualizowanie miłości, stwarzające cały świat uroków i podrażnień, o ileż trwalszych niż same podniety zmysłowe! I Molier, zawsze głęboko bezstronny w spojrzeniu na życie, mimo wszystkich mąk Alcesta, nie umie stanąć przeciw Celimenie. Nawet w tej „karze”, jaką wymierza jej z końcem sztuki, sympatie nasze raczej zostają po jej stronie: łapiemy się na tym, iż mimo woli jesteśmy skłonni widzieć w niej „niezrozumianą” ofiarę głupoty i brutalności męskiej. Molier, ten „filozof natury”, zanadto dobrze wie, iż przyrodzonym zadaniem kobiety jest wabić, aby mógł potępić tę, która wabność podniosła do wyżyn artyzmu. I Alcest kocha Celimenę; silna męska indywidualność jedynie w tym typie arcy-kobiecości znajdzie swoje dopełnienie; ona jedynie da mu poznać całą skalę upojeń, wzruszeń i męczarni, do jakich ludzkie serce jest zdolne, i którą bezwiednie pragnie wyżyć, choćby się miało skrwawić przy tym.

I zważmy głęboki rys tej komedii: na przekór wszystkim swym teoriom, zasadom, oburzeniom ostatecznie jedynym człowiekiem, z którym Alcest może przestawać, jest Filint, jedyną kobietą, którą może kochać, Celimena. Czyż mógł ten „mizantrop” oddać większy hołd owemu „światu”, którego nienawidzi?

4Wielki cień Moliera padł na ten utwór – Toż samo stało się z Grzegorzem Dandin, którego, niesłusznie moim zdaniem, zaczęto w ostatnich czasach „pogłębiać” i tragizować. Niedole małżeńskie Dandina, chama, któremu Molier nie dał ani jednego sympatycznego rysu, obracają się w ramach konwencji dawnego teatru (Zazdrość Kocmołucha); istotną treścią sztuki jest tu stosunek plebejusza do szlachty. [przypis tłumacza]
5komedia ta nie przestaje być komedią – Pierwotny tytuł brzmiał: Mizantrop, czyli żółciowy kochanek. [przypis tłumacza]
6w oczach samego Moliera – W całej sprawie Tartufe'a, Molier wykazał, jak umie być niezłomnym w rzeczy, a giętkim w środkach. [przypis tłumacza]