Free

Don Kichot z La Manchy

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Rozdział VII

W którym przedstawia się czytelnikowi tysiąc niedorzeczności, równie śmiesznych, jak potrzebnych do zrozumienia tej prawdziwej historii.

Tłumacz Cyd Hameda Benegelego powiada, że doszedłszy do rozdziału o jaskini Montesina, na marginesie rękopisu znalazł ręką samego autora wypisane następujące wyrazy:

„Trudno mi wierzyć, aby wypadki, poniżej opisane, wydarzyły się istotnie wielkiemu Don Kichotowi, tak jak on je opisuje, a to z tej przyczyny, że wszystkie, które dotąd widzieliśmy, były możliwe i prawdopodobne, zdarzenia zaś w jaskini Montesina nie mają żadnego pozoru prawdopodobieństwa, sprzeciwiają się zupełnie zdrowemu rozsądkowi i rażą nadzwyczajnością. Nie mogę wszakże przypuszczać, aby Don Kichot, rycerz najzacniejszy i najszlachetniejszy, mógł się dopuścić kłamstwa; opowiada on tę przygodę tak drobiazgowo, że niepodobna jej nie wierzyć, zastanowiwszy się zwłaszcza, że w tak krótkim czasie nie mógłby tylu głupstw wymyślić. Bądź co bądź, zamieściłem ją tu, ani jej popierając, ani zbijając i pozostawiam czytelnikowi dowolny sąd w tym względzie, uprzedzam go tylko, iż powiadają, jakoby Don Kichot umierając wyznał, iż wymyślił ją dla dokładniejszego naśladowania tego, co w księgach rycerskich wyczytał”.

Przewodnik zdziwił się niezmiernie zuchwalstwem Sancha, a jeszcze bardziej cierpliwością jego pana i tłumaczył go tym tylko, że radość z oglądania ubóstwianej damy, tak mu serce zmiękczyła, iż znosił, jak baranek, zuchwalstwa, za które Sancho na sto kijów przynajmniej zasługiwał.

– Co do mnie, mości rycerzu – mówił do Don Kichota – dzień dzisiejszy uważam dla siebie za bardzo szczęśliwy, gdyż miałem zaszczyt poznać w nim waszą dostojność. Przyniósł on mi i inne korzyści, które wielką dla mnie mają cenę, dowiedziałem się cudownych rzeczy o jaskini Montesinos, o metamorfozie Guadiany i córek Ruidery, które przyniosą niemałą ozdobę mojemu Owidiuszowi hiszpańskiemu.

– Wielce się cieszę – odpowiedział Don Kichot – iż mogłem się przyczynić do objaśnienia panu rzeczy tak ważnych; ale powiedz mi pan, proszę, komu dedykować będziesz te dzieła, jeżeli tylko potrafisz uzyskać przywilej na ich drukowanie, o czym, prawdę powiedziawszy, trochę powątpiewam?

– Alboż to mało jest wielkich i znakomitych panów w Hiszpanii? – rzecze przewodnik.

– Nie tak wielu, jak myślisz – odpowie Don Kichot – bo większa ich część nie chce przyjmować dedykacji, ażeby nie być w obowiązku wynagradzania pracy i grzeczności autorów; znam jednak pewnego księcia, który przewyższa w uprzejmości i szczodrobliwości wszystkich innych panów, ale potem o tym, teraz pomyślmy o noclegu.

– Jest tu gdzieś blisko – rzecze młody bakałarz – chatka pustelnika, który dawniej był podobno żołnierzem, jest to bardzo zacny człowiek, a tak miłosierny, że własnym kosztem kazał wybudować domek przy swojej pustelni dla podróżnych i gości, których tam podejmuje całym sercem.

– A ma on spiżarnię ten poczciwy pustelnik? – zapytał Sancho.

– Mało który pustelnik nie ma teraz zapasów – odpowie Don Kichot – bo to ci dzisiejsi nie tacy, jak owi w Tebaidzie, co się liśćmi palmowymi okrywali, a żyli korzonkami tylko. Nie mówię, ażeby i ci nie byli dobrymi chrześcijanami, jak tamci, ale teraz nie odprawiają tak surowych pokut, jak dawniej. Słowem, wszyscy oni są dobrzy, a chociażby i nie byli, to samotne ich życie każe o nich dobrze sądzić, bo hipokryta, który chce udawać człowieka dobrego, często nie tyle jest winnym, co jawnogrzesznik, chlubiący się ze swoich występków.

Kiedy tak rozmawiali, zbliżył się do nich idący naprzeciwko jakiś człowiek, który z pośpiechem gnał przed sobą muła, obładowanego włóczniami i halabardami. Zrównawszy się z nimi, pozdrowił ich i przeszedł mimo, ale Don Kichot zawołał na niego:

– Stój no, przyjacielu, zdaje mi się, że nie masz potrzeby tak poganiać biednego muła.

– Nie mogę się zatrzymywać – odpowie podróżny – bo ta broń, którą widzicie, potrzebna jest na jutro, muszę się więc spieszyć, ale jeżeli chcecie się dowiedzieć, po co tę broń wiozę, to ja dziś nocować będę w gospodzie za pustelnią, jeżeli przypadkiem i wam droga tamtędy, to mnie tam zastaniecie i cuda wam opowiem. Bywajcie zdrowi, panie, i do widzenia.

Mówiąc to, tak śpiesznie pognał muła, że Don Kichot nie zdążył go się o więcej spytać, ale że był zawsze ciekawy rzeczy nowych, a szczególniej takich, co zakrawały na jakąś przygodę, postanowił więc zaraz, że pojadą na noc do tej gospody i w pustelni nie staną. Wsiedli przeto na koń i o zmierzchu dojechali do pustelni, gdzie przewodnik radził wypocząć. Sancho skierował burego w tę stronę, a Don Kichot pojechał za nim, ale jakby na złość Sanchowi, pustelnika w domu nie było, zastali tylko jego towarzysza, którego nasz poczciwy giermek zapytał, czy by tu nie dostał napić się czego, co bądź by to kosztowało. Odpowiedziano mu, że ojciec pustelnik nie ma wcale wina, ale jeżeli chcą wody, mogą jej dostać, ile się podoba i nic za nią nie zapłacą.

– Żebym chciał wody – odpowie Sancho – to miałem dość źródeł po drodze. Ach! – zawołał z głębokim westchnieniem – wesele Gamasza, gościnność Don Diega, jakież to piękne rzeczy! Ileż ja razy w życiu tęsknie wspominać was będę!

Widząc, że nie ma co robić w tej pustelni, ruszyli drogą ku gospodzie i jadąc, spotkali młodego chłopca, idącego sobie swobodnie ze szpadą na ramieniu i węzełkiem z manatkami; miał on na koszuli kaftan aksamitny, trochę wytarty, a na nogach pończochy jedwabne i buciki z safianu wschodniego. Gdy do niego podeszli bliżej, spostrzegli, że nie ma więcej nad lat osiemnaście, że jest sobie chłopczyną wesołym i grackim, a nudy pochodu rozrywa sobie piosneczką:

 
Na wojenkę idę, ale klnę co siły,
Diabłu bym ją oddał, gdyby grosze były.
 

– Gdzie to tak dążysz, mój mały – zapytał Don Kichot – jakoś mi strasznie leciutko jesteś ubrany?

– To tak z potrzeby, panie – odpowie – bo gorąco, a idę na wojnę.

– Że gorąco, to prawda, ale dlaczegóż mówisz, że z potrzeby?

– Mam w węzełku, panie – odpowie chłopiec – parę spodni aksamitnych, takich samych, jak ten kaftan, ale nie chcę ich szarzać w drodze, bo jakbym przyszedł do miasta, to by nie było się w czym dobrze pokazać, a pieniędzy nie mam na drugie, dlatego maszeruję sobie tak, bo mi gorąco, dopóki nie dojdę do pułku, który stoi o dziesięć mil stąd, a do którego myślę się zaciągnąć; wolę służyć królowi, niż mieć za pana jakiego gołego szlachcica.

– A czy byłeś już w służbie przy jakim dworze – zapytał przewodnik – i czy ci się poszczęściło?

– Gdybym był – odpowie chłopiec – u jakiego granda Hiszpanii, albo u jakiego zacnego pana, to pewno by mi się było poszczęściło i miałbym dziś niezawodnie jakie porucznikostwo i żył sobie wygodnie, ale służyłem zawsze u chłystków, którzy płacą tak małą pensję, że połowa idzie na pranie i cudem byłoby, ażeby paź wyszedł na co od takich panów.

– Powiedzże mi, moje dziecko – rzecze Don Kichot – czyż podobna, ażebyś od czasu, jak zdatny jesteś do usług, prócz tych spodni, nie wysłużył sobie żadnego ubrania?

– Służyłem u dwóch panów – odpowiedział chłopiec – ale jak ukończyli interesy u dworu, odebrali mi zaraz liberię, wróciwszy zaś do domu, sprawiali ją tylko przez próżność i ażeby udawać wielkich panów.

– A, to niegodne – rzecze Don Kichot – w każdym razie bardzoś dobrze zrobił, żeś porzucił służbę dworską i zaciągasz się do wojska, bo nie masz nic w świecie uczciwszego i pożyteczniejszego, jak służyć naprzód Bogu, a potem królowi swojemu, zwłaszcza też zbrojnie. Bogactwa się tam niekoniecznie zbiera, ale za to człowiek nabywa sławy i honoru daleko więcej niż w zawodzie uczonym, czego już nieraz dowiodłem. Nauki więcej zapewne domów wsławiły, niż oręż, ale oręż ma w sobie coś szlachetniejszego i piękniejszego, co imieniu nadaje więcej blasku. Pamiętaj sobie dobrze, co ci teraz powiem, może ci się to kiedyś przyda i na pociechę posłuży. Owóż tedy powiem ci, że trzeba być zawsze gotowym na wszelkie wypadki, zawsze śmiałe stawiać czoło wszelkim przeciwnościom, z których najsmutniejszą wydaje się śmierć, gdy się kto ze złego punktu na to zapatruje; ale kto umiera dobrze, ten nie powinien narzekać; śmierć chwalebna jest największym szczęściem na ziemi. Pytano raz Cezara, jaką śmierć uważa za najpożądańszą. Tę, która najnaglej przychodzi i której się najmniej spodziewa – odpowiedział. I odpowiedział bardzo dobrze, chociaż to był poganin i nie znał prawdziwego Boga; bo człowiek zacny powinien być zawsze dalekim od bojaźni śmierci. Alboż to nie wszystko jedno zginąć od kuli armatniej w pierwszej lepszej bitwie, albo od miny w powietrzu! I na łóżku śmierć znajdzie, zawsze trzeba umierać; słusznie mówi któryś ze starożytnych, że żołnierz, poległy na polu bitwy, daleko lepiej wygląda, niż żołnierz uciekający. O to zawsze idzie, żeby ściśle dopełniać swego obowiązku, nie uchylać się od posłuszeństwa i karności; i przestrzegam cię, moje dziecko, iż daleko piękniej jest, kiedy od żołnierza zalatuje proch niż wykwintne wonności i że choćbyś na starość był cały pokiereszowany i pokaleczony, będziesz miał w zysku sławę i honor, a te chlubne znamiona uchronią cię zawsze od wzgardy, jaką wzbudza nędza, i od samej nędzy nawet, bo zaczynają już pracować nad urządzeniem mieszkań i utrzymaniem dla starych i rannych żołnierzy. Śliczna to rzecz, bo nie godzi się z tymi zacnymi weteranami postępować tak, jak postępują nikczemni Maurowie, trzymając ich w służbie dopóty, póki zgrzybiałość niezdatnymi ich do niczego nie uczyni, a potem, wypędzając na Bożą wolę i w nagrodę tyłu usług głodną im śmierć gotując. Na ten raz więcej ci nie powiem, ale bardzo mi miło będzie, jeżeli zechcesz usiąść ze mną na konia i dojechać do gospody, gdzie razem zjemy wieczerzę, a jutro ruszysz w dalszą drogę, w której życzę ci tyle szczęścia, na ile zasługujesz.

 

Paź bardzo grzecznie wymawiał się od przyjęcia miejsca za siodłem; ale chętnie przyjął wieczerzę.

W czasie tej rozmowy Don Kichota powiadają, że Sancho w wielkim zdumieniu mówił sam do siebie:

– Przysięgam Bogu, że już teraz nic nie rozumiem; jakże, u diabła, człowiek, co takie piękne rzeczy prawi, może nas durzyć, że widział takie dziwy niepodobne do wiary w jaskini Montesina. Ja już teraz zupełnie głupieję i nie wiem, co myśleć, chyba, że w tym cielsku są dwie dusze: jedna głupia, a druga mądra.

Pod wieczór zajechali do gospodarza; Sancho, prócz wielkiej uciechy, że już tam przybyli, miał i tę jeszcze, że pan ją wziął za to, czym była istotnie, a nie za zamek żaden, jak to zwykle czynił.

Na samym zaraz wejściu Don Kichot pytał się gospodarza o owego człowieka z włóczniami i halabardami, a gdy mu odpowiedział, że jest w stajni, gdzie muła pilnuje, wszyscy zsiedli z siodeł i wierzchowce tam zaprowadzili.

Rozdział VIII

Jako z toku oślego wielka wyrosła przygoda, co wyprawiał pokazywacz marionetek i jak cudowne wróżby małpa czyniła.

Don Kichot tak niecierpliwie pragnął dowiedzieć się owych cudów, które mu transportujący broń opowiedzieć przyrzekł, że poszedł zaraz do niego i wezwał do spełnienia obietnicy.

– O! proszę pana – odpowiedział podróżny – to się tak łatwo nie da wypowiedzieć, dużo to o tym gadać, trzeba na to czasu; pozwólcie mi tylko koło muła oporządzić, a jak się załatwię, to wam te cuda opowiem.

– A no, to dobrze, to się zwijaj – odpowiedział Don Kichot – ja ci sam pomogę.

I wziął się zaraz do przesiewania jęczmienia i czyszczenia żłobu, a tą pokorną uprzejmością tak sobie zjednał podróżnego, że ten niebawem wyszedł ze stajni usiadł na studni i mając za słuchaczów: Don Kichota, Sanchę, przewodnika, pazia i gospodarza, tak rzecz swoją zaczął:

– Otóż tedy wiedzieć wam trzeba, panie, iż w jednej wsi, o pięć mil stąd, sędziemu tamecznemu przed niedawnym czasem zaginął osioł, jak powiadają, przez niedbalstwo, a raczej złośliwość sługi; na próżno się biedził i szukał go wszędzie, lecz w żaden sposób znaleźć nie mógł.

We dwa tygodnie może potem, gdy sędzia przechadzał się po rynku, inny urzędnik tameczny zbliżył się do niego i rzekł:

– Co mi dacie, kumie, jak wam powiem, gdzie wasz osioł?

– Dam wam, co chcecie, kumie, ale mi powiedzcie, co wiecie o nim i gdzie jest.

– Widziałem go dziś z rana – powie pierwszy – między górami, bez kulbaki i uzdy, wychudzonego jak szczapa, że aż litość bierze patrzeć; chciałem go przygnać do was, ale tak zdziczał, że gdy się do niego zbliżyłem, zaczął ligać158 i uciekł w góry; jeżeli chcecie, to pójdziemy razem poszukać go; zapędzę tylko moje bydlę do stajni i zaraz wracam do was.

– Bardzo wam będę obowiązany – odpowiedział sędzia – i daj Boże odwdzięczyć.

Tak słowo w słowo opowiadają to zdarzenie ci, co je dobrze znają. Poszli tedy oba w góry na to miejsce, gdzie rano był osioł, ale go tam nie znaleźli pomimo wszelkich wokoło poszukiwań. Zmordowawszy się nareszcie próżnym szukaniem, rzecze ten, co widział osła:

– Mój kumie, przyszedł mi do głowy niezawodny sposób wynalezienia twojego kłapoucha, choćby się skrył pod ziemię; umiem ja ryczeć doskonale i jeżeli tylko i wy umiecie, to niezawodnie zaraz go znajdziemy.

– Czy ja umiem – odpowie sędzia – a to dobre! i tak doskonale, że nikomu nie ustąpię, samym osłom nawet.

– A to wybornie – odpowie tamten – rozejdźmy się tedy jeden w jedną, a drugi w drugą stronę góry, wy zaczniecie ryczeć od czasu do czasu, a ja wam zacznę odrykiwać i chyba by się sam diabeł w tę sprawę wplątał, gdyby się osioł wasz nie odezwał, jeżeli tu gdzie jest.

– Na uczciwość, kumie – rzecze sędzia – śliczny pomysł i zaprawdę godzien twego rozumu.

Rozeszli się zaraz i tak się przytrafiło, że idąc obydwa razem zaryczeli, a obydwa tak doskonale, że każdy z nich myślał, że osioł się znalazł i biegł w stronę, skąd ryk pochodził, aż się nos w nos spotkali i wielce zadziwili.

– Czyż to nie mój osioł ryczał kumie? – zapytał sędzia.

– A nie, kumie – odpowie tamten – to ja ryczałem.

– Wy? – na to mu sędzia – czyż to podobna? przyznaję wam teraz, że istotnie nie ma różnicy między wami a osłem, przynajmniej co do beku, jak żyję nic podobnego nie słyszałem.

– Żartujecie sobie, kumie, ze mnie, wam to się należą te pochwały – powiedział drugi – bez pochlebstwa, najlepszym mistrzom moglibyście dawać nauki, macie głos mocny, oddech wytrzymujecie długo i doskonale udajecie; słowem, ja się poddaję i wszędzie rozgłaszać będę, że lepszy z was osioł niż ja, a nawet niż wszystkie osły razem.

– Dajcie pokój tym pochwałom, kumie – rzecze sędzia – nie mam ja tak dobrego mniemania o sobie, jak wy we mnie wmawiacie, ale po waszych pochwałach więcej się szacować będę niż wprzódy.

– Zaprawdę, mój kumie – rzecze drugi – wiele zdolności ginie w świecie, bo się nimi posłużyć nie umieją.

– No, nie wiem, na co się zdać może ta zdolność, której teraz obydwa daliśmy dowody, chyba jedynie na taki sam wypadek, jak i ten, a daj Boże, żeby i tu szczęśliwie posłużyła.

Nagadawszy sobie tyle grzeczności, rozeszli się znów i zaczęli szukać osła, porykując od czasu do czasu; ale raz wraz się mylili i ciągle do siebie biegali, myśląc zawsze, że osioł im się odzywa. Nareszcie, żeby już koniec temu położyć, umówili się, iż każdy będzie ryczał po dwa razy i tym sposobem się poznają. Obeszli całą górę wokoluteńko, ciągle rycząc, a ciągle nadaremno; osioł ani razu się nie odezwał. Ale jakże się miał odezwać, biedaczysko, kiedy znaleźli go nieżywego w najskrytszym zakątku lasu i na wpół już przez wilków zjedzonego?

– Dziwiłem się – rzekł jego właściciel – patrząc nań, że nam biedak nie odpowiada, a niezawodnie byłby nam odpowiedział, gdyby tylko słyszał nas ryczących; chybaby nie był osłem. Poniosłem stratę, to prawda, kumie, ale pocieszam się rozkoszą, jakiej doznałem, słysząc was ryczących.

– No, to chwała Bogu, kumie – odpowie drugi – ale zaprawdę, że jeżeli proboszcz dobrze śpiewa, to i wikaremu nie brak.

Wrócili do wsi niezmiernie znużeni i zachrypnięci i rozpowiadali wszystkim, jak osła szukali, wychwalając się wzajem pod niebiosa z doskonałego ryczenia. Niezadługo powiastka o tym rozeszła się na całą okolicę, a diabeł, co nigdy nie śpi i z lada bzdurstwa burdy wykluwa, tak się doskonale zawinął, że mieszkańcy okolicznych wiosek, jak tylko spotkali kogo z naszych, zaraz mu w nos beczeli, drwiąc sobie z naszych panów sędziów. Poszło to tak aż do dzieci, jak gdyby się wszyscy diabli z piekła w to wmieszali; z wioski do wioski rozpowiadano sobie powiastkę i mieszkańcy naszej wsi znani są teraz w okolicy, jak czarni między białymi. I przyszło do takiej zawziętości, że z tych szyderstw nieraz się wszczynały zwady i bijatyki. Jutro albo pojutrze wszyscy nasi wybierają się pójść na sąsiadów z drugiej wsi o dwie mile, którzy nam najbardziej dogryzają. Dla większej pewności i bezpieczeństwa ja oto zakupiłem te włócznie i halabardy, coście widzieli. Macie tedy te dziwy, com wam miał opowiedzieć; więcej wam nie powiem, bo nic nie wiem.

Tak zakończył swoje opowiadanie wieśniak, a w tej chwili właśnie wszedł do gospody człowiek ubrany w łosiowy kaftan, takież spodnie i kamasze i rzekł do gospodarza:

– Panie gospodarzu, czy możecie mi zaraz dać próżną izbę? mam tu z sobą małpę, która zgaduje, i obraz oswobodzenia Melisandry.

– Jak to – rzecze gospodarz – toć to wy, majstrze Piotrze! wybornie! dopieroż to będziemy bawili dziś wieczorem! Witajcież mi, witajcie! Gdzież ta małpa i ten obraz, że ich nie widzę?

– Niedaleczko – odpowie przybyły – tylko ja naprzód przyszedłem się dowiedzieć, czy będzie je gdzie pomieścić.

– Oho, odmówiłbym księciu Alby, a majstra Piotra pomieścił – odrzecze gospodarz – jest tu dosyć ludzi, co za widzenie dobrze zapłacą.

– Dobrze, dobrze – odpowie majster Piotr – a ja taniej pokażę dla dobrej kompanii, na małym przestając, byle koszta opędzić. No, idę teraz po wózek i zaraz wracam.

Zapomniałem powiedzieć, że ten majster Piotr miał na lewym oku wielki plaster z zielonej materii, zakrywający mu pół twarzy, co dowodziło, że z tej strony musiał jakiś szwank ponieść.

Don Kichot zapytał gospodarza co to za jeden ten majster Piotr i co znaczy ta jego małpa i ten obraz.

– Jest to – odpowiedział gospodarz – nieoszacowany pokazywacz marionetek, który od niedawna jeździ w tych stronach i pokazuje obraz Melisandry, własną ręką Don Gaiferosa malowany; nic piękniejszego tu jeszcze nie widziano. Ma także małpę tresowaną; jak jej się pytać o co, słucha pilnie, potem wskakuję panu na ramię i do ucha szepce mu odpowiedź na pytanie, a majster Piotr powtarza ją wszystkim. Gada więcej o tych rzeczach, co się już stały, niż o tym, co ma być, a chociaż nie zawsze trafi dobrze, bardzo rzadko omyli się i z tego powodu wiele ludzi sądzi, że to musi być wcielenie diabła.

Za każde pytanie płaci się dwa reale, jeżeli małpa odpowie, rozumie się; albo raczej, jeżeli majster Piotr odpowie za nią, jak mu szepnie do ucha; i tyle majster Piotr zbiera, że uchodzi za bardzo bogatego. A przy tym jest to człowiek niezmiernie miły i dobry; gada za sześciu, pije za dwunastu, żyje sobie jak pan, a to wszystko ze swego przemysłu.

W tej chwili przybył majster Piotr z wózkiem i małpą, która była bardzo wielka, bez ogona, z pośladkiem gęsto obrosłym i bardzo zabawna.

Jak ją tylko obaczył, Don Kichot chciwy przygód zaraz jej zapytał:

– Piękna moja wróżko, cóż mi powiesz o moim losie? oto masz dwa reale.

Majster Piotr, odpowiadając za małpę, rzekł:

– To zwierzę, panie, przyszłości nie przepowiada, mówi tylko o przeszłości i trochę o teraźniejszości.

– He, zjadła sto kaduków – zawołał Sancho – niech mnie diabli porwą, jeżelibym dał szpilkę za to, żeby mi kto gadał, co mi się już przytrafiło! A któż to lepiej wie, aniżeli ja sam? musiałbym być dopiero głupim, żebym płacił pieniądze za naukę tego, co sam najlepiej umiem! Ale kiedy ona taka mądra, to niechże mi powie ta pani małpa, co teraz robi moja żona Teresa Pansa, a oto zaraz dwa reale.

Majster Piotr oświadczył, że nie bierze pieniędzy z góry i że trzeba czekać na odpowiedź małpy. Palcem wskazał na ramię, małpa wskoczyła i zbliżywszy mu pysk do ucha zaczęła szczękami ruszać drobniuchno, jak gdyby mu coś szeptała i w jedną „Zdrowaśkę” zeskoczyła na ziemię.

Majster Piotr w tej chwili rzucił się na kolana przed Don Kichotem i całując go w udo, zawołał z wielką radością:

– Całuję to udo, jakbym całował kolumny Herkulesa. O wielki wskrzesicielu dawnego rycerstwa błędnego! O znamienity i słynny rycerzu Don Kichocie z Manchy, podporo słabych! ochrono uciśnionych! pociecho strapionych! opiekunie i orędowniku wszystkich nieszczęśliwych!

Don Kichot zdumiał się, Sancho z przestrachu zdrętwiał, przewodnik i paź osłupieli, słowem, wszyscy obecni strasznie się zdziwili, słysząc tak mówiącego majstra Piotra, a on, zwracając się do Sanchy, rzekł:

– I ty, o poczciwy Sancho Pansa, najlepszy giermku najlepszego z rycerzy, ciesz się, że masz najlepszą żonę w świecie, twoja Teresa w tej chwili przędzie tak pracowicie, że obok niej stoi garnek u góry otłuczony z dwoma kwartami wina dla orzeźwienia się przy pracy.

– Do stu katów, wierzę bardzo – rzecze Sancho – moja Teresa porządna kobieta, co się zowie, i gospodarna jak rzadko; i gdyby nie była tylko zazdrosna, nie zamieniłbym jej za olbrzymkę Andandonę, którą mój pan tak chwali, że była dobrą gospodynią. Oho, nie umrze ona z głodu ani pragnienia, choćby się jej spadkobiercy powściekali.

– Zaprawdę – przerwie Don Kichot – słusznie to mówią, że podróżowaniem i czytaniem człowiek się dużo uczy. Któż by teraz uwierzył, że są małpy, co zgadywać umieją? Co do mnie, nigdy nie dałbym wiary, gdybym na własne oczy nie widział. Panowie, ja jestem istotnie ten Sam Don Kichot z Manchy, jak powiedziało to zwierzę, wyjąwszy może, że tyle jeszcze zasług nie mam, ile mi przyznano; ale w każdym razie dziękuję Bogu, że mi dał serce dobre i gotową chęć służenia wszystkim.

– Gdybym miał pieniądze – odezwał się paź – prosiłbym małpy, żeby mi przepowiedziała, co się ze mną stanie.

– Panie – rzecze majster Piotr – już powiedziałem, że moja małpa przyszłości nie przepowiada, a gdyby to umiała i pieniędzy by nie trzeba; obecność i przyjaźń dostojnego Don Kichota tak wysoko cenię, że dla wszystkich pokażę obraz darmo, bez żadnej zapłaty, bo rad bym okazać temu rycerzowi, że cały jestem na jego usługi.

 

Gospodarz uradowany wyznaczył zaraz miejsce na widowisko i zajęto się przygotowaniami. Kiedy majster uwija się około urządzenia obrazu, Don Kichot z Sanchem długą miał rozprawę nad dziwną zdolnością tej cudownej małpy, zapewniał go, iż po długim rozmyśle doszedł do niezawodnego przekonania, jako ta małpa działa za sprawą złego ducha, któremu właściciel jej duszę swoją zaprzedał dla podłego zysku. Dlatego to ona mówi o przeszłości i teraźniejszości, bo diabeł o przyszłości nic nie wie; a jedna tylko astrologia czytać w niej umie.

W tej chwili przyszedł majster Piotr, oświadczając, że wszystko gotowe i czeka na Don Kichota; rycerz nasz wszakże nie poszedł zaraz, tylko żądał od majstra Piotra, żeby się jeszcze małpy zapytał o pewne rzeczy, które mu się wydarzyły w jaskini Montesina. Po zwykłej ceremonii małpa szepnęła żądaną odpowiedź do ucha panu, a ten ją tak objawił Don Kichotowi:

– Mości rycerzu, małpa powiada, że część rzeczy, które widziałeś w jaskini, jest prawdopodobna, a druga część wątpliwa; że tyle tylko odpowiedzieć umie na to pytanie i że jeżeli chcesz więcej się dowiedzieć, to w przyszły piątek odpowiadać będzie na wszelkie zapytania.

W tej chwili zdolność zgadywania opuściła ją zupełnie.

– A co, czym nie mówił, panie, że te awantury nie mogą być prawdziwe? Oho, ledwo połowa prawdy.

– Później się o tym dowiemy – rzecze Don Kichot – czas wszystko na świecie wykrywa, ale dość tego, chodźmy teraz obejrzeć obraz majstra Piotra, pewno tam będzie coś nowego i dobrego.

– Jak to coś? – zawoła majster Piotr – tysiąc rzeczy! Wierzaj mi, mości rycerzu, mówię ci to po przyjacielsku i bodajem tak na swoim rzemiośle nigdy grosza nie zarobił, że to najpiękniejszy i najciekawszy obraz w całej Europie. Ale sam zobaczysz; chodźmy tylko prędko, bo już późno, a mamy wiele do mówienia i pokazywania.

I poszli wszyscy do izby, w której stał obraz oświetlony mnóstwem maleńkich świeczek. Majster Piotr schował się w tył, bo on to poruszał figurki, a na przodzie stał chłopczyk z laseczką w ręku, który tłumaczył ich ruchy i znaczenie. Cała kompania zasiadła i grać zaczęto.

158ligać (gw.) – kopać. [przypis edytorski]