Free

Chore dusze

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Jednakże ani dnia następnego, ani wciągu całego tygodnia nic nie dało powodu do obawy, aby Filip miał spełnić swe pogróżki.

O kilkadziesiąt zaledwie kroków od gotyckiéj willi księżny Ahaswery, stała nienajęta tak zwana Villa Bellavista. Obszérna i zbytkownie urządzona, kosztowała zbyt wiele, aby się na nią łatwo mógł znaléźć amator. Pan Lehman, który wiedział o wszystkiém, co się od Schandau do Drezna działo, a nawet ztąd aż do Bodenbachu i Cieszyna, oznajmił księżnie w rozmowie, iż Bellavista przez jakiegoś polskiego bogatego grafa najętą nareszcie została i że się on wkrótce tu przenosi. Popłoch to wielki zrobiło między mieszkańcami sąsiednich domków, gdyż Ahaswera była pewną że nie kto inny był tym grafem, tylko Filip.

Po kilku dniach jednak okazało się, iż on to być nie mógł, gdyż Bellavista najętą została dla jakiegoś młodego małżeństwa. Z tą wiadomością przybiegła od Lehmana księżna, śmiejąc się z własnego strachu i oznajmując p. Lizie, że tym razem któś-to był inny.

Jakoż następnego dnia dwa w Dreznie najęte ekwipaże przywiozły młode jakieś państwo, liczną służbę i mnogie pakunki. Przez cały dzień widać było krzątanie się około willi, bieganinę ludzi, a nad wieczorem białą sukienkę jakiéjś młodéj pani, słusznego wzrostu, przechadzającéj się po ogródku.

Nie miano wielkiéj ciekawości dowiadywania się o tych sąsiadów, których nazwisko wszystko wiedzący Lehman przyniósł dobrowolnie, ale tak przekręcone, iż z niego ledwie się czegoś polskiego domyśléć było można.

Dnia następnego obiad był u księżny Teresy. Obawa napaści hrabiego Filipa przechodziła; cochwila spodziéwano się przybycia Wiktora, którego galerye monachijskie wstrzymywały.

Jadano tu zwykle na saski sposób, około drugiéj godziny, aby miéć wieczór do wycieczek swobodny. O piérwszéj wszyscy byli zgromadzeni u księżny Teresy, gdy powóz zatrzymał się przed domem i służący Niemiec przyszedł, zapytując czy, księżna przyjmuje sąsiadów z Bellavista, którzy jéj chcą złożyć uszanowanie. Przytém wymienił nazwisko, zupełnie nie do zrozumienia skaléczone.

Zdziwiona trochę księżna sama nie wiedziała co począć, ale nie mogła grzeczności odtrącić; kazała więc prosić.

Wszyscy byli zgromadzeni w salonie, gdy drzwi się otworzyły i… wszedł hrabia Filip, prowadząc pod rękę kobiétę niemającą może więcéj nad lat osiemnaście, nadzwyczajnéj piękności, z twarzą wesołą i trzpiotowatą, po któréj igrał uśmiészek zadowolenia z siebie, jakby mówić chciała:

– Patrzcież, jąkam ja śliczna! patrzcie i uwielbiajcie!

Na twarzy hr. Filipa widać było i pewne pomieszanie, i złośliwość i cóś tryumfującego. Spojrzał zdala na hr. Augusta, jakby mu chciał powiedziéć:

– Oto jest zemsta moja.

Towarzystwo zebrane w salonie oniemiało w piérwszéj chwili. Zdziwienie było tak wielkie, nadzwyczajne, że stłumiło wszystkie inne uczucia, które mogły się razem z niém objawić.

Piérwsza radością zabłysnęła twarz p. Lizy. Była mu wdzięczną, była niemal szczęśliwą, że takim coup de théâtre skończyły się jéj niepokoje i męczarnie. Ahaswera jak w tęczę patrzyła w wesołą, młodziuchną hrabinę, która zdawała się jeszcze zachwyconą wszystkiém: życiem, światem, prześliczną swą toaletą, przepysznemi klejnotami, które ją trochę nadto błyszczącą czyniły. Hrabia Filip, jak gdyby cała przeszłość poszła na wieki w niepamięć, przedstawiał zkolei swoję Anulkę i polecał łasce wszystkich, a Anulka, któréj seryo trudno było wytrzymać nawet krótką chwilę, już się wyrywała szczebiotać i zdawała chciéć przypodobać wszystkim.

Dla znających jednak bliżéj hr. Filipa, to wesele kobiéty nieopatrznéj miało cóś w sobie strasznego. Bawiła się, jak dziécię nad przepaścią.

Zdaje się że myśl ta, gdy patrzył na nią, przyjść musiała hr. Augustowi, w którego rysach przebijało się jakby politowanie. Księżna Teresa była uprzejma i zachwycona tą iskrzącą się młodością pięknéj hrabiny.

Ahaswera zazdrościła jéj nie męża, ale wieku tego i humoru.

Naostatek Ferdynand, wielbiciel pięknych twarzyczek, świéżych i z pączka wychodzących, stał zapatrzony z uwielbieniem.

Hrabia Filip, pomimo trudności zawiązania rozmowy, zręcznie dosyć wytłumaczył swe przybycie do Saksonii, jako podróż miodowych miesięcy, których nigdzie ciszéj i miléj jak tu spędzić nie mógł, dodając iż mu się téż poszczęściło, gdy niespodzianie znajdował tu tak dlań i dla żony drogie towarzystwo.

Sama pani przerwała mu żywo, tonem trochę parafiańskim, który młodość jéj mogła tłumaczyć.

– A! bardzo tu ślicznie! Ja, co nigdy nie byłam za granicą, jestem zachwyconą. Jakie domki! jakie kwiatki! jakie sklepy… jak wszystko ładne! Nie wiem czy mi się zechce potém powracać do téj naszéj zabrukanéj Warszawy.

Tym sposobem piękna Anulka zdradziła swe pochodzenie Warszawianki.

Po krótkiéj wymianie kilku frazesów, hr. Filip, czując że piérwsze te odwiédziny krótkie być były powinny, dał znak żonie, a ta, choć niechętnie dosyć, zabrała się do pożegnania.

Ferdynand z wielką skwapliwością odprowadził ślicznego gościa do powozu.

W salonie patrzyli po sobie wszyscy długo, aż Ahaswera, uderzając w ręce, śmiać się zaczęła.

– A to prawdziwie doskonałe! Zemścił się jak nie można lepiéj… Biédna kobiéta!

– Któż wié? – rzekł August – wydaje się być dotąd bardzo szczęśliwą.

Zdania i postrzeżenia były najrozmaitsze. Ferdynand, powracający z zaiskrzonemi oczyma, powtarzał ciągle tylko:

– Ależ piękna! ależ piękna!

– Beauté du diable! – przerwała Ahaswera. – Powiédz lepiéj: ależ młoda! nie wiem czy ma lat osiemnaście, a hr. Filip…

– Mało przeszło cztérdzieści – rzekł August.

– Dla niego to smutne, ale dla niéj – rozśmiała się Ahaswera.

– Państwo to bierzecie jakoś wesoło – rzekła Liza – a mnie ta para zrobiła wrażenie przejmujące boleścią.

– Kto to może być? Zkąd on ją wziął? – szepnęła księżna Teresa. – Niepodobna ażeby Filip popełnił mezalians.

– A mnie się zdaje – wtrąciła Ahaswera – że to panienka z wielkiego domu być nie może. Prawda że Filip jest milionowym panem, no, i tytuł cóś znaczy; ale nie sądzę by z wielkiego domu dano mu taką młodziuchną panieneczkę… na jego lata i na jego sławę…

– Wszystko jedno kto z domu – zawołał Ferdynand – ależ ładniuchna! ależ wesoluchna! Zemścił się hr. Filip.

Rozmowa o téj zemście i o obojgu nowożeńcach przedłużyła się przez obiad cały, do wieczora, a wieczorem na herbacie u pani Lizy, ile razy zaczęto mówić o czém inném, mimowolnie powracano do hrabiny Filipowéj.

Śmiano się z Ferdynanda, który nie taił się, że na nim ta wiewióreczka, jak ją nazwał, nadzwyczajne uczyniła wrażenie.

Nazajutrz ranek był prześliczny, a że obawa spotkania się z hr. Filipem ustała, ciekawość zaś była obudzona, zrana rozpoczęto znowu przechadzki. Zwykle każdy sobie wybiérał cel wycieczki, nie krępując drugich, i hr. August wymijał willę Bellavista, posuwając się daléj brzegiem Elby, gdy u furtki ogrodu posłyszał za sobą:

– Do nóg upadam jaśnie pana hrabiego!

Odwrócił się. We drzwiach stał dawny niegdyś kamerdyner jego, Szymon, w nowym fraku białym krawacie, pomimo rannéj godziny.

– A ty tu co robisz? – spytał hrabia.

– Jak jaśnie pan widzi, przystałem na służbę do jaśnie hrabiego Filipa – odparł Szymon, kłaniając się do kolan Augustowi. – Bardzom szczęśliwy, iż jaśnie pana w dobrém zdrowiu widzę.

– Dawno już jesteś u hr. Filipa?

– Będzie z rok; jeszcze się o panią nie starał, gdym służbę u niego przyjął.

– Jak wasza pani z domu? – spytał August.

Szymon, w swoim rodzaju arystokrata, bo zawsze po pańskich tylko domach sługiwał, uśmiéchnął się trochę figlarnie.

– Z domu, proszę jaśnie pana, z domu? – uśmiéch się powtórzył. – No, ponoć Wątróbska – rzekł cicho.

Machnął ręką.

– Ale piękna pani co się zowie, i dobra! słowo daję!

Hrabiemu Augustowi nie chciało się w dłuższe wdawać badanie; skłonił się Szymonowi i poszedł daléj. Tymczasem ów kamerdyner, dobrze zdawna znajomy ze służącym hr. Augusta, tegoż ranka poszedł go przywitać. Razem widać do Schandau pospacerowali na pilzneńskie piwo i wieczorem, rozbiérając pana, pan Stosiński miał co opowiadać.

Od niego dowiedział się hr. August, że pani Filipowa pochodziła z rodziny, o któréj Filip nie mówił wcale, bo nie było o czém. Siostrę miała za nauczycielem tańców, a brata przy jakiéjś fabryce. Hrabia zobaczył ją przypadkiem, zajął się mocno i pod pewnemi warunkami ożenił. Rodzina dać musiała słowo, że zdala trzymać się będzie.

Filip zamierzał wykształceniem żony sam się zająć i pochlebiał sobie, że z niéj zrobi co zechce.

Tymczasem Szymon zaręczał, że nim do tego przyjść miało, ona nim rzucała jak piłką, rozkazywała, śmiejąc się wyrywała z pod panowania i była dotąd panią w domu. Hrabia tak był zakochany, że byle mu się uśmiéchnęła, wszystkie plany reform odkładał na późniéj. Piękna Anulka była na drodze, która do absolutyzmu prowadzi.

Hrabia Filip śmiał się i… ulegał. Jednéj tylko struny poruszać nie dozwalał. Zazdrosnym był za najmniejszą oznaką zalotności, od któréj trzpiotowatéj pani niezmiernie trudno się było powstrzymać.

Należałoby, dla uspokojenia czytelników, odsłonić teraz jeszcze jakiś rożek przyszłości; ale możnaż ją odgadnąć?

Nie umiemy powiedziéć nawet, czy owe ślubowiny dusz, zawarte między p. Lizą a Wiktorem, zmieniły się w przysięgę u ołtarza, do któréj księżna Teresa nagliła. Opór ze strony wdowy był coraz słabszy i zdaje się że po roku jakim nowicyatu i próby, musiała podać rękę przyjacielowi, który sam się o nią upominać nie śmiał.

Z osób, któreśmy w ciągu opowiadania poznali, księżna Ahaswera także wkrótce po zrzuceniu żałoby wyszła za mąż w Paryżu za Francuza, noszącego nazwisko hiszpańskie. Człowiek miał być niemłody, dowcipny, lubiący jeść dobrze, a jaknajmniéj się męczyć jakąkolwiek pracą. Mówiono że pisywał do dzienników i zabiérał się zostać poetą, ale po ślubie mowy już ani o dziennikarstwie, ani o poezyi nie było. Oboje lubili podróże i miodowe miesiące spędzili w Kairze.

 

Hrabia Filip po kilkunastu dniach, postrzegłszy że Ferdynand z jego żoną zbyt często ukradkiem rzucali na siebie wejrzenia, opuścił willę Bellavista i zawiózł Anulkę do Szwajcaryi. Czy tam ze swym skarbem czuł się bezpieczniejszym?… nie wiémy.