Free

Cierpienia wynalazcy

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

– Och, pani – wykrzyknęła Franciszka, biegnąc dziękować hrabinie – pani zatem będę winna szczęście mego życia!

I nachylając się do swej protektorki ruchem młodego dziewczęcia, szepnęła:

– To byłaby dla mnie śmierć na wolnym ogniu, gdyby mi przyszło być żoną prowincjonalnego adwokaciny.

Jeżeli Zefiryna przypuściła ten szturm do Luizy, popchnął ją do tego Franio, któremu nie zbywało na pewnej znajomości biurokratycznego świata.

– W pierwszych dniach wszelkiego dojścia do władzy, czy to chodzi o prefekta, czy o dynastię, czy o przedsiębiorstwo – rzekł ekskonsul do przyjaciółki – świeżo upieczeni szczęśliwcy okazują nadzwyczajny zapał do oddawania usług; ale niebawem spostrzegają się w uciążliwościach protekcji i stają się jak z lodu. Dziś Luiza uczyni dla Petit-Clauda to, czego za kwartał nie chciałaby zrobić dla twego męża.

– Czy pani hrabina pomyślała – rzekł Petit-Claud – o zobowiązaniach, jakie nakłada na nią triumf naszego poety? Będzie pani trzeba przyjąć Lucjana w ciągu tych dziesięciu dni, które potrwa entuzjazm miasteczka.

Prefektowa skinęła głową, aby odprawić Petit-Clauda, i podniosła się, aby pomówić z panią de Pimentel, która ukazała się w drzwiach buduaru. Przejęta niespodziewanym wyniesieniem starego Nègrepelisse do godności para, margrabina uważała za potrzebne odświeżyć stosunki z kobietą dość zręczną, aby swój quasi143 fałszywy krok wyzyskać dla pomnożenia wpływu.

– Powiedz mi, droga, czemu zadałaś sobie ten trud, aby wprowadzić ojca do Izby Parów144? – spytała margrabina wśród poufnej rozmowy, w której ugięła kolano przed wyższością drogiej Luizy.

– Moje dziecko, udzielono mi tej łaski tym łatwiej, iż ojciec nie ma dzieci i będzie głosował zawsze za koroną; ale jeśli będę miała synów, liczę na to, że starszy będzie mógł przejąć tytuł, herb i parostwo po dziadku…

Pani de Pimentel pomyślała ze zmartwieniem, że matka, której ambicja rozciąga się na dzieci mające dopiero się urodzić, nie będzie jej pomocną w wyniesieniu do parostwa pana de Pimentel, co było jej sekretnym marzeniem.

– Mam prefektową w garści – rzekł Petit-Claud do Cointeta, wychodząc – i przyrzekam panu akt spółki… Będę za miesiąc podprokuratorem, a pan będziesz władcą losów Sécharda. Staraj się pan teraz znaleźć kogoś, kto by odkupił moją kancelarię; w pół roku zrobiłem z niej pierwszą w Angoulême.

– Wystarczyło wsadzić cię na siodło – rzekł Cointet, prawie zazdrosny o swe dzieło.

Każdy zrozumie teraz przyczynę triumfu Lucjana w rodzinnym mieście. Na sposób owego króla Francji, który się nie mści za księcia Orleanu145, Luiza nie chciała pamiętać zniewag wyrządzonych w Paryżu pani de Bargeton. Chciała wziąć Lucjana pod swój patronat, zmiażdżyć go protekcją i pozbyć się go w przyzwoity sposób. Świadomy, drogą plotek, całej paryskiej intrygi, Petit-Claud dobrze odgadł tę nienawiść, jaką kobieta żywi dla mężczyzny, który nie umiał kochać jej w chwili, gdy miała ochotę być kochaną.

Nazajutrz po owacji, która była usprawiedliwieniem przeszłości Ludwiki de Nègrepelisse, aby do reszty odurzyć Lucjana i ugnieść go w rękach, Petit-Claud zjawił się u pani Séchard na czele sześciu młodych ludzi, ekskolegów Lucjana.

Deputację146 tę wysłali do autora Stokroci i Gwardzisty Karola IX koledzy, aby go zaprosić na bankiet, jaki zamierzali wydać ma cześć wielkiego człowieka wyrosłego z ich szeregów.

– Patrzcie! To ty, Petit-Claud! – wykrzyknął Lucjan.

– Twój powrót tutaj – rzekł Petit-Claud – pobudził naszą miłość własną, wzięliśmy na ambit, zebraliśmy składkę i gotujemy dla ciebie wspaniały bankiet. Dyrektor kolegium i profesorowie będą również; jak się rzeczy zapowiadają, będziemy mieli z pewnością i władze.

– Na kiedyż to? – spytał Lucjan.

– W najbliższą niedzielę.

– Niemożliwe – odparł poeta. – Mógłbym przyjąć aż za dziesięć dni… wówczas, bardzo chętnie…

– A zatem, na twoje rozkazy – rzekł Petit-Claud – dobrze, za dziesięć dni.

Lucjan był czarujący wobec dawnych kolegów, którzy okazywali mu podziw graniczący ze czcią. Podtrzymywał przez jakie pół godziny nader błyskotliwą rozmowę, czuł się bowiem na piedestale i chciał usprawiedliwić opinię świata; zatknął ręce za kamizelkę, przemawiał jak człowiek, który widzi rzeczy z wysokości, na której współobywatele go postawili. Był skromny, przystępny, prawdziwy geniusz w negliżu. Były to skargi atlety znużonego walkami Paryża, rozczarowanego zwłaszcza; winszował kolegom, że nie opuścili poczciwej prowincji etc147. Oczarował ich. Następnie wziął na stronę Petit-Clauda i zażądał szczerej prawdy o sprawach Dawida, wyrzucając mu sekwestr148, pod jakim zastał szwagra. Lucjan chciał wziąć Petit-Clauda na chytrość. Petit-Claud postarał się utrwalić dawnego kolegę w mniemaniu, iż on, Petit-Claud, jest mizernym adwokaciną i z prowincji, pozbawionym wszelkiego sprytu.

Obecne ukształtowanie społeczeństwa, nieskończenie bardziej złożone niż dawniej, sprowadziło zróżnicowanie zdolności u człowieka. Niegdyś ludzie wybitni, zmuszeni do wszechstronności, pojawiali się wśród starożytnych narodów w małej liczbie i na kształt pochodni. Później, o ile zdolności się wyspecjalizowały, zdatność odnosiła się jeszcze do ogółu rzeczy. I tak, człowiek będący szczwaną liszką149, jak to mówiono o Ludwiku XI150, mógł zużyć swą przemyślność do wszystkiego; ale dziś sama zdatność uległa podziałom. Ile zawodów, tyle rozmaitych chytrości. Przebiegłego dyplomatę wystrychnie doskonale na dudka, gdzieś na zapadłej prowincji, w pokątnej sprawie, mierny adwokat lub nawet chłop. Najsprytniejszy dziennikarz może się okazać zupełnym głupcem w kwestiach handlowych; toteż Lucjan musiał się stać i stał się igraszką w ręku Petit-Clauda. Przebiegły adwokat oczywiście sam napisał artykuł, wskutek którego Angoulême, łącznie z przedmieściem, znalazło się w obowiązku uczczenia Lucjana. Współobywatele zgromadzeni na placu du Mûrier byli to robotnicy z drukarni i papierni Cointetów, prowadzeni przez dependentów Petit-Clauda, Cachana i paru ekskolegów Lucjana. Stawszy się dla poety dawnym koleżką z ławy szkolnej, adwokat przypuszczał trafnie, iż w sposobnej chwili Lucjan zdradzi mu tajemnicę schronienia Dawida. Otóż jeżeli Dawid padnie przez winę Lucjana, pobyt w Angoulême stanie się niemożliwy dla poety. Dlatego aby lepiej ugruntować swój wpływ, adwokat uczynił się wobec Lucjana małym.

– Jakżebym mógł nie zrobić, co tylko było w mej mocy? – rzekł. – Przecież chodziło tu o siostrę dawnego kolegi; ale w trybunale bywają sytuacje z góry skazane na stracenie. Dawid prosił mnie pierwszego czerwca, abym mu zapewnił spokój na trzy miesiące; jakoż katastrofa przyszła dopiero we wrześniu, a i tu jeszcze zdołałem ubezpieczyć przed wierzycielami całe jego mienie; wygram w apelacji, uzyskam wyrok, że przywilej żony jest bezwarunkowy i że w danym wypadku nie jest żadnym oszukaństwem… Co do ciebie, wracasz nieszczęśliwy, ale jesteś genialnym człowiekiem…

 

Lucjan uczynił ruch człowieka, któremu kadzielnica buja zanadto blisko nosa.

– Tak, mój drogi – podjął Petit-Claud – czytałem Gwardzistę Karola Dziewiątego, to więcej niż romans, to dzieło! Przedmowę mogło napisać tylko dwóch ludzi: Chateaubriand albo ty!

Lucjan przyjął pochwałę, nie mówiąc, że przedmowa jest pióra d'Artheza. Na stu francuskich autorów dziewięćdziesięciu dziewięciu postąpiłoby jak on.

– Otóż tutaj ludzie jak gdyby cię nie znali – podjął Petit-Claud z udanym oburzeniem. – Kiedy widziałem tę powszechną obojętność, powziąłem myśl poruszenia naszego światka. Kropnąłem artykuł, który musiałeś czytać.

– Jak to, to ty?… – wykrzyknął Lucjan.

– Tak, ja!… Angoulême i Houmeau zaczęły się spierać o pierwszeństwo; zebrałem młodych ludzi, kolegów z ławy szkolnej, i zorganizowałem wczorajszą serenadę; następnie, raz wpłynąwszy na fale entuzjazmu, puściliśmy subskrypcję na obiad. „Jeżeli Dawid musi się kryć, niech przynajmniej Lucjan będzie uwieńczony!” – powiedziałem sobie. Zrobiłem więcej – podjął Petit-Claud – widziałem hrabinę du Châtelet i dałem jej do zrozumienia, że winna jest samej sobie to, aby wydobyć Dawida z jego położenia; może to zrobić, musi!… Jeśli Dawid w istocie znalazł tajemnicę, o której mi mówił, rząd nie zrujnuje się, popierając go, a cóż za honor dla prefekta grać rolę człowieka, który, dzięki swej szczęśliwej protekcji, ma połowę zasługi w tak doniosłym odkryciu! Jednym zamachem zyska rozgłos światłego administratora… Siostra twoja przerażona jest naszą sądową pukaniną! Przelękła się dymu… Wojna w trybunale kosztuje równie drogo, jak na polu bitwy; ale Dawid utrzymał swą pozycję, jest panem tajemnicy; nie mogą go uwięzić, nie uwiężą go!

– Dziękuję ci, mój drogi, widzę, że mogę ci powierzyć mój plan, pomożesz mi go urzeczywistnić.

Petit-Claud spojrzał na Lucjana; haczykowaty jego nos przybrał kształt pytajnika.

– Chcę ocalić Sécharda – rzekł Lucjan ważnym tonem – jestem przyczyną jego nieszczęścia, naprawię wszystko… Mam wielką władzę nad Luizą…

– Jaką Luizą?…

– Hrabiną du Châtelet.

Petit-Claud uczynił gest zdumienia.

– Mam większą władzę nad nią, niż ona sama myśli – podjął Lucjan – ale, mój drogi, o ile mam władzę nad waszym rządem, nie mam fraka…

Petit-Claud wykonał nowy ruch, jak gdyby chcąc ofiarować sakiewkę.

– Dziękuję – rzekł Lucjan, ściskając ręką adwokata. – Za dziesięć dni złożę wizytę pani prefektowej i oddam ci twoją wizytę.

I rozstali się, wymieniając koleżeński uścisk dłoni.

„Musi być poetą – rzekł sobie w duchu Petit-Claud – bo ma klepki nie w porządku”.

„Nie ma co – myślał Lucjan, wracając do siostry – gdy chodzi o przyjaciół, naprawdę wiąże jedynie ława szkolna…”

– Mój Lucjanie – spytała Ewa – co tobie przyrzekł Petit-Claud, że jesteś dla niego taki czuły? Strzeż się go!

– Jego? – wykrzyknął Lucjan. – Słuchaj, Ewo – dodał jakby pod wpływem zastanowienia – nie wierzysz już we mnie, nie ufasz mi, możesz także nie ufać Petit-Claudowi, ale za dziesięć lub dwanaście dni odmienisz zdanie – dodał z miną zwycięzcy.

Lucjan udał się do swego pokoju i napisał taki list do Stefana Lousteau:

Mój przyjacielu, z nas dwu ja jeden mogę sobie przypomnieć o tysiącu franków, które Ci pożyczyłem: ale zbyt dobrze znam, niestety! położenie, w jakim będziesz, otwierając ten list, aby nie dodać natychmiast, że nie żądam ich od Ciebie w walucie złotej lub srebrnej; nie, proszę Cię o nie w kredycie, tak jakby ktoś ich żądał od Floryny w pocałunkach. Mamy wspólnego krawca, możesz tedy dać mi sporządzić w najkrótszym czasie kompletną przyodziewę. Nie będąc zupełnie zredukowany do kostiumu Adama, nie mogę wszelako pokazać się w mieście. Tutaj, ku wielkiemu memu zdumieniu, czekają mnie honory departamentalne, należne świecznikom paryskim. Jestem bohaterem bankietu, ni mniej, ni więcej jak poseł z lewicy; pojmujesz obecnie konieczność czarnego fraka? Przyrzeknij zapłatę, weź ją na siebie, puść w ruch aparat reklamy; słowem, znajdź nowy wariant sceny don Juana z panem Niedzielą151, trzeba mi bowiem wyniedzielić się za wszelką cenę. Nie mam nic prócz łachów; weź to za punkt wyjścia! Mamy wrzesień, pogoda jest prześliczna; ergo152, czuwaj nad tym, abym otrzymał z końcem tygodnia śliczny kostium poranny: żakiecik ciemnobrązowy, trzy kamizelki, jedna kanarkowa, druga w szkocką kratę, trzecia biała; dalej trzy pary pantalonów zdobywczych, jedne białe angielskie, drugie nankinowe153, trzecie kaszmirowe czarne; wreszcie czarny frak i czarną atłasową kamizelkę na wieczór. Jeżeliś znalazł jaką nową Florynę, polecam się jej o dwa wzorzyste krawaty. To jeszcze nic, liczę na Ciebie, na Twój spryt: krawiec to najmniejsza troska. Drogi przyjacielu, niejeden raz biadaliśmy nad tym: inteligencja nędzy, która z pewnością jest najdzielniejszą trucizną ze wszystkich, jakie nurtowały kiedy człowieka par excellence154, paryżanina! ta inteligencja, której sprawność zdumiałaby szatana, nie znalazła jeszcze sposobu wydostania na kredyt kapelusza! Kiedy wprowadzimy w modę kapelusze po tysiąc franków, kapelusze staną się dostępne; ale do tej pory trzeba nam zawsze mieć dosyć złota w kieszeni, aby zapłacić kapelusz. Ach, ileż złego narobiła nam Komedia Francuska ze swą wieczną apostrofą155 do służącego: „Lafleur, włożysz mi złoto do kieszeni!” Czuję tedy głęboko wszystkie trudności wykonania tej prośby: dołącz do przesyłki krawca parę butów, parę trzewików, kapelusz, sześć par rękawiczek! To znaczy żądać niemożliwości, wiem. Ale czyż życie literackie nie jest niemożliwością ujętą w regularne formy?… Powiadam Ci tylko jedno: zdziałaj ten cud, płodząc jaki wielki artykuł albo małe świństwo, a kwituję Cię i zwalniam z długu. A to jest dług honorowy, mój chłopcze, wisi od roku; zarumieniłbyś się, gdybyś był zdolny się rumienić. Drogi Lousteau, żart na stronę, okoliczności są poważne. Osądź z jednego słowa: Rybka przytyła, została żoną Czapli, Czapla zaś jest prefektem w Angoulême. Ta ohydna para może ocalić mego szwagra, którego wpędziłem w straszliwe położenie, którego ścigają, ukrywa się, jest pod brzemieniem zaskarżonych weksli!… Chodzi o to, aby ukazać się na nowo pani prefektowej i odzyskać, za wszelką cenę, jej serce. Czyż nie jest straszne myśleć, że los Dawida zależy od ładnej pary bucików, od szarych jedwabnych ażurowych pończoch (nie zapomnij o nich) i od nowego kapelusza!… Ogłoszę się chorym i cierpiącym, położę się do łóżka jak w komedii, aby się uwolnić od zapału rodaków. Rodacy wyprawili mi wczoraj, tak, tak, mój drogi, bardzo piękną serenadę. Zaczynam pytać siebie, ilu głupców trzeba, aby złożyć to słowo „rodacy”, od czasu jak się dowiedziałem, że twórcami entuzjazmu stolicy angulemczyków było kilku moich dawnych kolegów.

Gdybyś mógł zamieścić w kronice paryskiej parę wierszy o mym przyjęciu, podwyższyłbyś mnie tutaj o kilka obcasów. Dałbym zresztą uczuć Rybce, że mam, jeżeli nie przyjaciół, to przynajmniej jakiś wpływ w prasie paryskiej. Ponieważ nie zrezygnowałem z przyszłości, odwdzięczę Ci to. Gdyby Ci trzeba było tęgiego artykułu do jakiego tygodnika, mam czas, aby przemyśleć go do woli. Na zakończenie tylko jedno słowo, przyjacielu: liczę na Ciebie, jak Ty możesz liczyć na tego, który się pisze Twoim oddanym

Lucjanem de R.

Adresuj wszystko do biura dyliżansów poste restante156.

List ten, w którym Lucjan pod wpływem świeżego sukcesu odzyskał ton dawnej wyższości, przypomniał mu Paryż. Od tygodnia pogrążony w beznadziejnym spokoju prowincji, zwracał się myślą ku barwnym niedolom Paryża; uczuł nieokreślone żale, cały tydzień marzył o hrabinie du Châtelet. Przywiązywał tyle wagi do swego pojawienia się w świecie, że kiedy z zapadnięciem nocy schodził do Houmeau, aby spytać w biurze dyliżansów o pakiety z Paryża, przechodził wszystkie męki niepewności, jak kobieta, która pomieściła swoje ostatnie nadzieje w oczekiwanej toalecie i która traci widoki otrzymania jej.

„Ach! Lousteau! Przebaczam ci twoje zdrady” – rzekł w duchu, widząc z kształtu, że przesyłka musi zawierać wszystko, o co prosił.

W pudełku z kapeluszem znalazł następujący list:

Z salonu Floryny

Moje drogie dziecko!

Krawiec znalazł się bardzo correct157; ale, jak to przeczuł Twój głęboki retrospektywny rzut oka, krawaty, kapelusz, jedwabne pończochy wniosły niepokój w nasze serca, nie miały bowiem czego zaniepokoić w naszych sakiewkach. Mówiliśmy nieraz z Blondetem: można by zrobić majątek, zakładając firmę, gdzie by młodzi ludzie mogli dostać przedmioty niewielkiej ceny. Ostatecznie bowiem płacimy w końcu bardzo drogo to, czego nie płacimy. Zresztą, wielki Napoleon, zahamowany wyprawie na Indie brakiem pary butów, powiedział: „Sprawy łatwe nigdy nie przychodzą do skutku!” Zatem wszystko szło z wyjątkiem obuwia… Widziałem Cię wyfraczonym bez kapelusza, ukamizelczonym bez butów i myślałem Ci już posłać parę mokasynów, które pewien Amerykanin darował Florynie jako osobliwość. Floryna złożyła kapitał czterdziestu franków z tym przeznaczeniem, aby je „postawić” dla Ciebie. Natan, Blondet i ja wybraliśmy się w tej misji. Grając nie na swój rachunek, mieliśmy takie szczęście, iż zostało jeszcze tyle, aby zaprosić na kolację Drętwę, eksszczura imć pana des Lupeaulx. Należało nam się to od pani ruletki! Floryna zajęła się sprawunkami, przydała do nich trzy piękne koszule. Natan ofiarowuje Ci laskę. Blondet, który wygrał trzysta franków, posyła złoty łańcuszek. Drętwa przyczepia doń złoty zegarek wielkości czterdziestofrankówki: darował go jej jakiś dudek, a nie chodzi. „Ot tandeta, jak i to, co dostał w zamian!” – zwierzyła się nam. Bixiou, który czekał na nas w Rocher de Cancale158, dołączył do tego honorowego daru stolicy flaszkę wody portugalskiej. Nasz pierwszy komik rzekł: „Jeśli to może uczynić go szczęśliwym, niech nim będzie!…” – z tym basowym akcentem i tą mieszczańską pompą, w której tak celuje. Wszystko to, drogie dziecko, dowodzi Ci, jak w Paryżu kocha się przyjaciół w nieszczęściu. Floryna, której, wiedziony słabością, przebaczyłem, prosi, abyś nadesłał artykuł o ostatniej książce Natana. Bywaj, mój synu! Mogę Cię tylko żałować, iż wróciłeś do zapiecka, któryś szczęśliwie opuścił, kiedyś się stał starym kamratem Twego przyjaciela

 
Stefana L.

„Poczciwi chłopcy! Poszli grać dla mnie!” – myślał Lucjan, wzruszony. Z krajów niezdrowych albo z tych, gdzie się najwięcej wycierpiało, przychodzą takie fale powietrza, które podobne są rajskim zapachom. W życiu rozpaczliwym swą mdłością wspomnienie dawnych cierpień jest jakby nieokreśloną rozkoszą. Ewa zdumiała się, kiedy brat zeszedł w nowym ubraniu; ledwie go poznała.

– Mogę; teraz przejść się po Beaulieu! – wykrzyknął. – Nie powiedzą o mnie: „Wrócił w łachmanach!” Widzisz ten zegarek: daruję ci go, siostrzyczko, bo należy do mnie; podobny jest zresztą do mnie, sprężynę ma pękniętą.

– Jaki z ciebie dzieciak!… – rzekła Ewa. – Nie można o nic mieć żalu do ciebie.

– Czyżbyś sobie wyobrażała, drogie dziecko, że postarałem się o tę wyprawkę w głupiuchnej intencji błyszczenia w oczach Angoulême, o które troszczę się ot, tyle? – rzekł, smagając powietrze trzciną o złotej gałce. – Chcę naprawić zło, którego narobiłem, i dlatego musiałem znaleźć się pod bronią.

Powodzenie Lucjana jako eleganta było jedynym rzeczywistym triumfem, jaki osiągnął, ale triumf ten był olbrzymi. Zawiść rozwiązuje języki, podczas gdy podziw je ścina. Kobiety były oczarowane, mężczyźni wymyślali co wlezie; słowem, Lucjan mógł wykrzyknąć z piosenkarzem: „Ubranie moje, dzięki składam tobie!”159 Poszedł złożyć dwa bilety w prefekturze; oddał również wizytę Petit-Claudowi, którego nie zastał. Nazajutrz po bankiecie wszystkie dzienniki paryskie zawierały w rubryce „Angoulême” następującą notatkę:

Angoulême. Powrót młodego poety, którego początki były tak świetne, autora Gwardzisty Karola IX, jedynego francuskiego romansu historycznego wolnego od naśladownictwa Waltera Scotta160 i będącego, dzięki swej przedmowie, wydarzeniem literackim, zaznaczył się owacją równie zaszczytną dla pana Lucjana de Rubempré, jak dla jego rodzinnego miasta. Ojczysty gród poety pokwapił się wydać na jego cześć bankiet patriotyczny. Nowy prefekt, zaledwie osiadły w mieście, przyłączył się do objawów powszechnego zapału, podejmując autora Stokroci, którego talent w początkach swoich doznał tyle zachęty ze strony hrabiny du Châtelet.

We Francji, gdy raz padnie hasło entuzjazmu, nikt nie jest go już w mocy powstrzymać. Pułkownik garnizonu ofiarował swą orkiestrę. Właściciel hotelu „Dzwon”, którego indyki z truflami docierają aż do Chin w pięknych porcelanowych dzieżkach161, udekorował salę draperiami, na których laurowe wieńce przeplatane bukiecikami wywoływały wspaniały efekt. O piątej czterdzieści osób znajdowało się tam, wszyscy w gali. Gromada stu kilku mieszkańców, ściągniętych głównie obecnością orkiestry na dziedzińcu, reprezentowała rodaków.

– Całe Angoulême jest tutaj – rzekł Petit-Claud, wychylając się oknem.

– Nic nie rozumiem – rzekł do żony Postel, który przyszedł posłuchać muzyki. – Jak to! Prefekt, generalny poborca, pułkownik, dyrektor prochowni, poseł, mer, prowizor162, dyrektor odlewni w Ruelle, prezydent, prokurator, pan Milaud, wszystkie władze się zeszły!…

Kiedy zajęto miejsca przy stole, orkiestra zaczęła wariacje na temat hymnu „Niech żyje król, niech żyje Francja!”, hymnu, który nie zdołał zyskać popularności. Była piąta. O ósmej deser na sześćdziesiąt pięć porcji, odznaczający się Olimpem z cukrów, nad którym górowała Francja z czekolady, dał sygnał do toastów.

– Panowie – rzekł prefekt, wstając – niech żyje król!… Niech żyje prawa dynastia! Czyż nie pokojowi, jakim obdarzyli nas Burboni163, zawdzięczamy generację poetów i myślicieli, utrzymującą w rękach Francji berło literatury?…

– Niech żyje król! – krzyczeli biesiadnicy, między którymi przeważali ministerialni.

Podniósł się czcigodny prowizor.

– Za zdrowie młodego poety – rzekł – bohatera dnia, który z wdziękiem poezji Petrarki, w rodzaju, który Boileau164 mienił tak trudnym, umiał połączyć talent prozaika!

– Brawo, brawo!

Powstał pułkownik.

– Panowie! Za zdrowie rojalisty, gdyż bohater tej uczty miał odwagę bronić zdrowych zasad!

– Brawo! – rzekł prefekt, który nadawał ton oklaskom.

Z kolei podniósł się Petit-Claud.

– W imieniu kolegów Lucjana wnoszę toast na chwałę kolegium w Angoulême, za zdrowie czcigodnego prowizora, który nam jest tak drogi i któremu winniśmy przypisać lwią część zasługi w naszych sukcesach.

Stary prowizor, który nie spodziewał się tego toastu, wytarł sobie oczy. Lucjan powstał: zapanowało najgłębsze milczenie, poeta zbladł. W tej chwili stary prowizor, który siedział obok niego po lewej, włożył mu na głowę laurowy wieniec. Zaczęto klaskać. Lucjan miał łzy w oczach i w głosie.

– Urżnął się – rzekł do Petit-Clauda przyszły prokurator w Nevers.

– To nie wino go upiło – odparł adwokat.

– Drodzy rodacy, ukochani koledzy – rzekł wreszcie Lucjan – chciałbym mieć całą Francję za świadka tej sceny. W ten sposób wychowuje się ludzi i zdobywa dla naszego kraju wielkie dzieła i wielkie czyny. Ale zważywszy to niewiele, co zrobiłem, i ten wielki zaszczyt, jakiego za to doznaję, mogę się czuć tylko zawstydzonym i zdać się po trosze na przyszłość z usprawiedliwieniem dzisiejszego przyjęcia. Pamięć tej chwili doda mi sił wśród nowych walk. Pozwólcie mi przypomnieć waszej czci tę, która była mą pierwszą muzą i protektorką, a zarazem wypić toast na cześć rodzinnego miasta: zatem, zdrowie pięknej hrabiny Sykstusowej du Châtelet i zdrowie szlachetnego miasta Angoulême!

– Nieźle się spisał – rzekł prokurator, który potrząsnął głową z uznaniem. – Nasze toasty były przygotowane, a on swój zaimprowizował.

O dziesiątej biesiadnicy rozeszli się grupami. Dawid Séchard, słysząc tę niezwykłą muzykę, rzekł do Brygidy:

– Co dziś takiego dzieje się w Houmeau?

– Wydają – odparła – bankiet dla pańskiego szwagra Lucjana…

– Biedny chłopiec – rzekł – musi żałować, że mnie tam nie ma!

O północy Petit-Claud odprowadził Lucjana aż na plac du Mûrier. Tam Lucjan rzekł do adwokata:

– Mój drogi, do zgonu ci tego nie zapomnę.

– Jutro – rzekł adwokat – podpisuję u pani de Senonches kontrakt ślubny z panną Franciszką de la Haye, jej wychowanicą; zrób mi tę przyjemność i przyjdź; pani de Senonches prosiła, abym cię przyprowadził. Spotkasz prefektową, która musi być mile pogłaskana twoim toastem, z pewnością powiedzą jej o nim.

– Miałem w tym swoją myśl – rzekł Lucjan.

– Och, ty ocalisz Dawida!

– Jestem tego pewien – odparł poeta.

W tej chwili, jakby czarami, ukazał się Dawid. Oto w jaki sposób. Dawid znajdował się w położeniu dość trudnym: żona broniła mu bezwarunkowo i przyjmować Lucjana, i uwiadamiać go o miejscu schronienia, podczas gdy Lucjan wypisywał doń najczulsze listy, powiadając, iż w najbliższym czasie naprawi wszystko. Otóż panna Clerget, objaśniając Dawidowi przyczyny uroczystości, której muzyka dochodziła do jego uszu, oddała mu równocześnie dwa następujące listy:

Mój drogi, rób tak, jakby Lucjana tu nie było; nie niepokój się niczym, utrwal w swojej drogiej głowie ten pewnik: bezpieczeństwo nasze całkowicie zależy od tajemnicy, w jakiej zdołamy zachować przed wrogami miejsce Twego ukrycia. Smutno to wyznać, ale więcej ufam Marynie, Kolbowi, Brygidzie niż memu bratu. Niestety! Biedny Lucjan nie jest już niewinnym i tkliwym poetą, któregośmy znali. Dlatego właśnie, że chce się mieszać do Twoich spraw i ma tę zarozumiałość, iż spodziewa się znaleźć sposób umorzenia naszych długów (przez pychę, Dawidzie!…), obawiam się go. Otrzymał z Paryża piękne ubranie i pięć sztuk złota w ładnej sakiewce. Oddał mi je i żyjemy z tych pieniędzy. Mamy wreszcie jednego wroga mniej: Twój ojciec nas opuścił, wyjazd zaś jego zawdzięczamy Petit-Claudowi, który przejrzał jego intencje i z miejsca je unicestwił, mówiąc mu, że Ty już nie uczynisz ani kroku na własną rękę, że on, Petit-Claud, nie pozwoli Ci ustąpić swego wynalazku bez zaliczki trzydziestu tysięcy: najpierw piętnaście, aby zlikwidować Twoje sprawy; piętnaście tysięcy, które otrzymałbyś w każdym wypadku, bez względu na wynik. Petit-Claud jest dla mnie zagadką. Ściskam Cię tak, jak kochająca żona ściska nieszczęśliwego męża. Nasz Lucuś ma się dobrze. Cóż za widok tego kwiatu, który nabiera barw i rośnie wśród burz domowych! Matka, jak zawsze, modli się i ściska Cię prawie równie czule jak

Twoja Ewa

Petit-Claud i Cointetowie, przestraszeni chłopską chytrością starego Sécharda, pozbyli się go, jak się okazuje, tym łatwiej, iż winobranie wzywało go do Marsac.

List Lucjana, dołączony do listu Ewy, brzmiał jak następuje:

Drogi Dawidzie, wszystko idzie dobrze. Jestem uzbrojony od stóp do głów; ruszam dziś w pole; za dwa dni odwalę kawał drogi. Z jakąż rozkoszą uściskam Cię, kiedy będziesz wolny i czysty od moich długów! Ale czuję się zraniony na całe życie i do głębi serca nieufnością, jaką siostra i matka mi wciąż okazują. Czyż nie wiem bez nich, że kryjesz się u Brygidy? Za każdym razem kiedy Brygida przychodzi do nas, mam wiadomość od Ciebie i odpowiedź na moje listy. Jest zresztą oczywiste, że siostra mogła polegać tylko na dawnej koleżance. Dzisiaj byłbym z Tobą! Mógłbym Ci wyrazić, jak ciężko mnie boli, że nie mogę Cię mieć przy sobie na uczcie, jaką dają dla mnie! Próżność naszego Angoulême zgotowała mi mały triumf, który za kilka dni utonie doszczętnie w niepamięci, ale w którym Twoja radość byłaby jedyną szczerą radością. Słowem, jeszcze kilka dni, a przebaczysz temu, który nad wszystkie chwały świata ceni sobie to, iż jest bratem Twym

Lucjanem

Serce Dawida znalazło się w rozdwojeniu, pod działaniem dwóch sił, mimo iż były one nierówne, ubóstwiał bowiem żonę, tkliwość zaś dla Lucjana ostygła nieco w miarę utraty szacunku. Ale w samotności siła uczuć zmienia się zupełnie. Człowiek sam, wydany na pastwę trosk podobnych tym, jakie pożerały Dawida, ulega myślom, przeciw którym znalazłby siłę w zwyczajnych warunkach. I tak, czytając list Lucjana wśród fanfar tego nieoczekiwanego triumfu, uczuł się głęboko wzruszony, znajdując słowa żalu, których się spodziewał. Tkliwe dusze nie umieją się oprzeć tym drobnym objawom uczucia, przypisując im u drugich potęgę, do jakiej są sami zdolni. Czyż to nie jest kropla wody przelewająca pełny puchar?… Toteż koło północy błagania Brygidy nie mogły wstrzymać Dawida od zamiaru widzenia się z Lucjanem.

– Nikogo – rzekł – nie ma o tej porze na ulicy, nikt mnie nie zobaczy, nie mogą mnie uwięzić w nocy; gdyby mnie zaś spotkano, mogę się znowuż posłużyć sposobem Kolba, aby wrócić do swego schronienia. Zresztą – dodał – zbyt dawno nie uścisnąłem żony i dziecka.

Brygida ustąpiła tym argumentom, ostatecznie dość racjonalnym, i pozwoliła wyjść Dawidowi, który krzyknął: „Lucjan!” w chwili, gdy Lucjan i Petit-Claud życzyli sobie dobrej nocy. I bracia, płacząc, rzucili się sobie w ramiona.

Niewiele bywa podobnych momentów w życiu. Lucjan czuł w Dawidzie wylew owej bezwzględnej przyjaźni, z którą człowiek nie liczy się nigdy, mimo iż doświadcza wyrzutów, że ją oszukał. Dawid czuł potrzebę przebaczenia. Szlachetny i wspaniałomyślny wynalazca chciał nade wszystko przemówić Lucjanowi do serca i rozproszyć chmury między siostrą a bratem. Wobec sprawy uczucia wszelkie niebezpieczeństwa wynikłe z kwestii pieniężnej znikły.

Petit-Claud rzekł do klienta:

– Idź do domu, skorzystaj przynajmniej ze swej nieostrożności, uściskaj żonę i dziecko… i żeby cię nikt nie widział!… – Cóż za nieszczęście – mówił sobie Petit-Claud, zostawszy sam na placu du Mûrier. – Ach! gdybym miał tutaj Cérizeta!…

W chwili gdy adwokat monologował, przechadzając się wzdłuż parkanu, okalającego miejsce, gdzie dziś wznosi się dumnie gmach sądu, usłyszał pukanie w deskę, jak gdyby ktoś stukał do drzwi.

– Jestem – rzekł Cérizet, którego głos przechodził przez szczeliny źle spojonych desek. – Widziałem Dawida wychodzącego z Houmeau. Zaczynałem się domyślać miejsca jego schronienia, teraz jestem pewny i wiem, gdzie go chwycić; ale aby mu zastawić pułapkę, trzeba mi wiedzieć coś o projektach Lucjana… i oto pan ich wyprawia do domu! Zostań pan przynajmniej tutaj pod jakim bądź pozorem. Kiedy Dawid i Lucjan wyjdą, ściągnij pan ich w moją stronę; będą myśleli, że są sami, i usłyszę ostatnie słowa pożegnania.

– Diabeł z ciebie! – rzekł półgłosem Petit-Claud.

– Do kroćset – wykrzyknął Cérizet – czegóż by się nie zrobiło, aby zapracować na to, coś mi pan obiecał!

Petit-Claud wydostał się z ogrodzenia i przechadzał się po placu, spoglądając w okna pokoju, gdzie zgromadziła się rodzina, i myśląc o swej przyszłości, jakby dla dodania sobie odwagi, zręczność bowiem Cérizeta pozwalała mu zadać ostatni cios. Petit-Claud był jednym z owych ludzi głęboko przebiegłych i fałszywych, którzy przeniknąwszy zmienność ludzkiego serca i strategię interesów, nie dają się nigdy złapać na przynętę chwili ani na pozory żadnego przywiązania. Dlatego niewiele zrazu rachował na Cointeta. W razie gdyby małżeństwo chybiło, przygotował sobie środki zalania Wielkiemu Cointetowi sadła za skórę – choćby nawet nie miał tytułu oskarżać go o zdradę; ale od swego sukcesu w pałacu Bargeton Petit-Claud grał w otwarte karty. Jego kontrmina stała się bezużyteczna, a była niebezpieczna dla pozycji politycznej, do której dążył. Oto podstawy, na których chciał oprzeć swą przyszłość: Gannerac oraz kilku grubszych kupców zaczynali tworzyć w Houmeau „komitet liberalny”, związany przez stosunki handlowe z przywódcami opozycji. Gabinet pana Villèle, zatwierdzony przez Ludwika XVIII165 na łożu śmierci, stał się sygnałem zmiany taktyki opozycji, która od śmierci Napoleona wyrzekła się niebezpiecznej drogi konspiracji. Stronnictwo liberalne organizowało na prowincji system legalnego oporu: dążyło do tego, aby opanować wybory i dojść do celu przez pozyskanie mas. Petit-Claud, zaciekły liberał i dziecię Houmeau, był promotorem, duszą i tajemną sprężyną opozycji dolnego miasta, uciśnionego przez arystokrację górnego Angoulême. On pierwszy wskazał na niebezpieczeństwo zostawienia Cointetom władzy nad całą prasą w departamencie Charenty, gdzie opozycja powinna była mieć dziennik, aby nie być w tyle za innymi miastami.

143quasi (łac.) – jakby, niby, pozornie. [przypis edytorski]
144Izba Parów – izba wyższa parlamentu francuskiego w latach 1815–1848. [przypis edytorski]
145Król Francji, który się nie mści za księcia Orleanu – król Ludwik Filip I, który po objęciu tronu w 1830 oświadczył, że nie będzie się mścić za prześladowania, których w czasach Restauracji, kiedy nosił tytuł księcia Orleanu. [przypis edytorski]
146deputacja (daw.) – delegacja, grupa przedstawicieli jakiejś zbiorowości wysłana w celu załatwienia jakiejś sprawy. [przypis edytorski]
147etc. (łac.) – skrót od et caetera: i tak dalej. [przypis edytorski]
148sekwestr – zajęcie majątku w celu zapewnienia realizacji dochodzonego roszczenia. [przypis edytorski]
149liszka (daw., gw.) – lis. [przypis edytorski]
150Ludwik XI (1423–1483) – król Francji (od 1461), złamał potęgę wielkich feudałów. [przypis edytorski]
151scena Den Juana z panem Niedzielą – w komedii Moliera Don Juan krawiec Niedziela daje się oszukać miłymi słówkami tytułowego bohatera, który ma u niego niespłacony dług. [przypis edytorski]
152ergo (łac.) – więc, a zatem. [przypis edytorski]
153nankinowy – wykonany z nankinu, tj. gęstego płótna bawełnianego, przeważnie o barwie płowożółtej, z którego od XIX w. wykonywano bieliznę i męskie spodnie. [przypis edytorski]
154par excellence (fr.) – w całym znaczeniu tego słowa, w najwyższym stopniu. [przypis edytorski]
155apostrofa – figura retoryczna polegająca na bezpośrednim zwróceniu się do fikcyjnego lub realnego adresata. [przypis edytorski]
156poste restante (fr.) – poczta pozostająca, wysyłka na adres urzędu pocztowego dogodnego dla odbiorcy, a nie na adres zamieszkania. [przypis edytorski]
157correct – w porządku, jak należy. [przypis edytorski]
158Rocher de Cancale – elegancka restauracja paryska, przy ul. Montorgueil, ciesząca się wielkim powodzeniem w XIX w. [przypis edytorski]
159Ubranie moje, dzięki składam tobie! – cytat z wiersza francuskiego komediopisarza Michela Jeana Sedaine'a (1719–1797) Une épître à mon habit (List do mojego ubrania). [przypis edytorski]
160Scott, Walter (1771–1832) – szkocki autor powieści historycznych i poeta, bardzo popularny w swojej epoce. [przypis edytorski]
161dzieżka – garnek bez uszu. [przypis edytorski]
162prowizor (daw.) – rządca, administrator; tu: dyrektor liceum. [przypis edytorski]
163Burbonowie – dynastia królów francuskich (w latach 1589–1830, z przerwą spowodowaną Wielką Rewolucją Francuską), panująca też w Hiszpanii oraz w królestwach włoskich. [przypis edytorski]
164Boileau, Nicolas (1636–1711) – francuski poeta i krytyk literacki; autor m.in. poematu dydaktycznego Sztuka poetycka, stanowiącego kodeks klasycyzmu. [przypis edytorski]
165Ludwik XVIII (1755–1824) – król Francji z dynastii Burbonów, objął władzę po abdykacji Napoleona Bonapartego (1814). [przypis edytorski]