Free

Cierpienia wynalazcy

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

– Pocztowej! – rzekła Ewa. – Gdzież on znów mógł jechać?

– Teraz – rzekł Petit-Claud do Dawida – chodźmy do Cointetów, oczekują cię.

– Ach, panie – wykrzyknęła piękna pani Séchard – proszę, broń pan dobrze naszych interesów, masz całą naszą przyszłość w rękach.

– Czy chce pani – rzekł Petit-Claud – aby konferencja odbyła się u państwa? Zatem zostawiam pani Dawida. Ci panowie przybędą tu dziś wieczór, przekonacie się, czy umiem bronić waszych interesów.

– Och, bardzo będę panu wdzięczna! – rzekła Ewa.

– A zatem – rzekł Petit-Claud – dziś wieczór, tutaj, koło siódmej.

– Dziękuję – rzekła Ewa ze spojrzeniem i akcentem, które dowiodły Petit-Claudowi, jakie postępy czynił w zaufaniu klientki.

– Nie lękajcie się o nic! Widzicie, miałem słuszność – dodał. – Brat pani jest o trzydzieści mil od samobójstwa. Wreszcie może dziś wieczór będziecie mieli mająteczek. Zjawia się poważny nabywca na drukarnię.

– Jeżeli tak – rzekła Ewa – czemuż nie zaczekać, nim zwiążemy się z Cointetami?

– Zapomina pani – rzekł Petit-Claud, który spostrzegł niebezpieczeństwo płynące z jego postępowania – że będziecie państwo mogli sprzedać drukarnię dopiero, spłaciwszy pana Métiviera, ponieważ cały inwentarz jest dotąd zajęty.

Wróciwszy do domu, Petit-Claud posłał po Cérizeta. Kiedy korektor zjawił się w gabinecie, pociągnął go do okna.

– Będziesz jutro wieczór właścicielem drukarni Sécharda, a jest wszelka nadzieja, iż uzyskamy przelanie koncesji – rzekł mu do ucha – ale, jak sądzę, nie masz ochoty skończyć na galerach?

– Hę? Co? Czemu na galerach?

– List do Dawida jest podrobiony i ja go mam… gdyby wzięto na spytki Henrykę, cóż by powiedziała?… Nie chcę cię zgubić – dodał natychmiast Petit-Claud, widząc, że Cérizet blednie.

– Czy pan jeszcze ma jakie żądanie? – zawołał paryżanin.

– Otóż to, czego spodziewałem się po tobie – odparł Petit-Claud. – Słuchaj uważnie! Będziesz tedy za dwa miesiące drukarzem… ale będziesz wisiał z ceną kupna i nie wypłacisz się ani za dziesięć lat!… Będziesz pracował długo na kapitalistów i co więcej, będziesz musiał grać rolę parawana dla liberałów… Ja mam spisywać twój akt cichej spółki z panem Gannerakiem; ułożę go w taki sposób, abyś mógł kiedyś posiąść tę drukarnię na własność… Ale jeżeli założą dziennik, jeżeli ty będziesz redaktorem odpowiedzialnym, jeżeli ja będę tu podprokuratorem, porozumiesz się z Wielkim Cointetem, aby umieścić w swoim piśmie artykuły, które spowodują proces i jego zawieszenie… Cointetowie zapłacą ci sowicie tę małą przysługę… Wiem, będziesz skazany, poznasz się z więziennym wiktem, ale w zamian będziesz uchodził za człowieka ważnego, prześladowanego. Staniesz się w partii liberalnej figurą w rodzaju sierżanta Merciera, Pawłem Ludwikiem Courierem, Manuelem228 na małą stopę. Nie dopuszczę do tego, aby ci odebrano koncesję. Wreszcie, w dniu kiedy dziennik będzie zawieszony, spalę ten list w twojej obecności… Kariera nie będzie cię kosztowała zbyt drogo…

Ludzie niewykształceni mają bardzo mętne pojęcie o prawnych rozróżnieniach fałszerstwa; toteż Cérizet, któremu już majaczyły kraty więzienne, odetchnął.

– Zostanę do lat trzech prokuratorem w Angoulême, możesz mnie potrzebować, pamiętaj o tym!

– Zrozumiano – rzekł Cérizet. – Ale pan mnie nie zna: spal pan ten list tu, wobec mnie – dodał – i polegaj pan na mej wdzięczności.

Petit-Claud popatrzał na Cérizeta. Był to jeden z tych pojedynków na oczy, gdzie spojrzenie tego, co bada, jest niby skalpel, który stara się wniknąć w duszę, badany zaś usiłuje spojrzeniem swoim wyrazić wszystkie jej zalety.

Petit-Claud nie odpowiedział nic; zapalił świecę i spalił list, mówiąc sobie: „Ba, mam go i tak w ręku!”

– Ma pan we mnie człowieka oddanego na śmierć i życie – rzekł korektor.

Dawid oczekiwał z nieokreślonym niepokojem konferencji; zaprzątała go nie dyskusja o interesach ani też akt, który miano sporządzić, ale mniemanie, jakie fabrykanci powezmą o jego odkryciach. Znajdował się w położeniu autora dramatycznego wobec sędziów. Ambicja wynalazcy i jego obawy w chwili dojścia do celu tłumiły wszelkie inne uczucia. Wreszcie, koło siódmej, w chwili gdy hrabina du Châtelet kładła się do łóżka pod pozorem migreny i zostawiała mężowi sprawowanie honorów obiadu, tak była zmartwiona sprzecznymi nowinami obiegającymi o Lucjanie, bracia Cointetowie, Wielki i Gruby, wchodzili z Petit-Claudem do domu współzawodnika, który wydawał się im w ręce związany jak baran. Najpierw wyłoniła się trudność: w jaki sposób zawierać akt spółki, nie znając metod Dawida? Skoro by zaś Dawid raz zdradził swe metody, znajdowałby się na łasce Cointetów. Petit-Claud uzyskał to, iż akt miano sporządzić pierwej. Wielki Cointet poprosił Dawida, aby mu pokazał niektóre swoje wytwory, wynalazca zaś przedstawił ostatnie arkusze, jakie sporządził, gwarantując cenę produkcji.

– Otóż i mamy – rzekł Petit-Claud. – Zatem byłaby podstawa aktu; możecie panowie zawrzeć spółkę na tych danych, wprowadzając klauzulę rozwiązania, w razie gdyby warunki patentu nie ziściły się w fabrycznym wykonaniu.

– Inna rzecz, drogi panie – rzekł Wielki Coinitet do Dawida – inna rzecz wytwarzać na drobną skalę, w pracowni, w małej formie, próbki papieru, a co innego puścić się na fabrykację na wielką stopę, Niech pan osądzi z jednego faktu! Wyrabiamy papiery kolorowe, kupujemy, dla barwienia ich, materiały do farb zupełnie identyczne. Tak na przykład bierzemy indygo, którym barwimy na niebiesko nasz papier Coquille – z jednej skrzyni, z tej samej fabrykacji. Otóż mimo to nigdy nie mogliśmy otrzymać dwóch rozczynów o zupełnie jednakim odcieniu… W procesach przygotowania materiału zachodzą fenomeny, których nie możemy pochwycić. Ilość, jakość masy zmienia natychmiast wszelkie kwestie. Kiedy pan masz w kociołku cząstkę ingrediencji229 (których wskazania nie żądam), jesteś ich panem, możesz oddziaływać na wszystkie części jednomiernie, spajać je, przerabiać, miesić, ugniatać do woli, nadawać jednostajną spoistość… Ale kto panu ręczy, że w masie na pięćset ryz rzecz odbędzie się tak samo i że pańskie sposoby okażą się skuteczne?…

Dawid, Ewa i Petit-Claud spojrzeli po sobie, wyrażając oczami wiele rzeczy.

– Weź pan przykład, który przedstawia niejaką analogię – rzekł Wielki Cointet po pauzie. – Zbierasz pan dwie wiązki siana z łąki i trzymasz je dobrze, mocno związane w pokoju, nie pozwoliwszy sianu się zagrzać, jak mówią chłopi; fermentacja nastąpi, ale nie spowoduje wypadku. Oprze się pan na tym, aby ścisnąć dwa tysiące wiązek w drewnianym spichrzu?… Wiesz dobrze, że siano zajęłoby się i spichrz spłonąłby jak zapałka. Jest pan człowiekiem uczonym – rzekł Cointet – sam wyciągnij wnioski… W tej chwili skosił pan dwie wiązki siana, my zaś lękamy się zapuścić ogień w papierni, gromadząc ich dwa tysiące. Mówiąc inaczej, możemy stracić mnóstwo czasu i materiału na próby, ponieść straty i znaleźć się z próżnymi rękami, wyrzuciwszy wiele pieniędzy.

Dawid był zmiażdżony. Praktyka przemawiała swym pozytywnym językiem do teorii, której słowo należy zawsze do przyszłości.

– Do diaska, jeśli ja podpiszę podobną spółkę! – wykrzyknął brutalnie Gruby Cointet. – Trać swoje pieniądze, jeśli chcesz, Bonifacy; ja tam ani myślę! Ofiaruję się zapłacić długi pana Sécharda i dodać sześć tysięcy… I to jeszcze trzy tysiące w akceptach – rzekł, poprawiając się – na dwanaście i piętnaście miesięcy… I tak już dosyć ryzyka. Trzeba nam będzie przejąć dwanaście tysięcy na konto Métiviera. To razem piętnaście tysięcy franków!… Ale tę sumę zapłaciłbym po prostu za sekret, aby go eksploatować zupełnie na własną rękę. Ech, więc to jest ten nadzwyczajny interes, o którym mi mówiłeś, Bonifacy?… Ślicznie ci dziękuję, miałem cię za mądrzejszego. Nie, z takimi interesami lepiej do mnie nie przychodź…

– Kwestia, dla panów – rzekł Petit-Claud, nie przerażając się tym wybuchem – sprowadza się do tego: czy chcecie ryzykować dwadzieścia tysięcy franków, aby nabyć sekret, który może was wzbogacić? Ależ, panowie, ryzyko jest zawsze w stosunku do korzyści… Jest to stawka dwudziestu tysięcy franków za szansę całej fortuny. Gracz stawia w rulecie ludwika, aby zdobyć trzydzieści sześć, ale wie, że jego ludwik idzie na stracenie. Uczyńcie tak samo.

– Trzeba się zastanowić – rzekł Gruby Cointet – ja nie jestem taka głowa jak mój brat. Jestem sobie skromny, poczciwy człowiek, który umie tylko jedno: drukować po dwadzieścia su „Parafianina” i sprzedawać go po czterdzieści. Wynalazek, który dopiero jest w fazie doświadczeń, przedstawia mi się jako źródło ruiny. Uda się pierwsza próba, nie uda druga, próbuje się dalej, człowiek się wciąga, a kiedy raz włoży bodaj palec w tryby, wnet porwą go całego…

 

Opowiedział historię przemysłowca z Bordeaux, który się zrujnował tym, iż chciał gospodarować na Landach230, zaufawszy uczonemu; znalazł sześć podobnych przykładów w okolicy, w przemyśle i rolnictwie; uniósł się, nie chciał niczego słuchać, przedstawienia Petit-Clauda wzmagały jego irytację, zamiast ją uspokoić.

– Wolę raczej kupić za wyższą sumę coś pewniejszego niż to odkrycie, choćby zadowalając się małym zyskiem – rzekł, patrząc na brata. – Wedle mnie, rzecz bynajmniej nie jest dojrzała do interesu – wykrzyknął na zakończenie.

– Ostatecznie, przyszliście tu panowie w jakimś celu? – rzekł Petit-Claud. – Cóż ofiarujecie?

– Uwolnić pana Sécharda i zapewnić mu, w razie powodzenia, trzydzieści procent w zyskach – odparł żywo Gruby Cointet.

– Ależ, panie – rzekła Ewa – z czegóż będziemy żyli przez cały czas doświadczeń? Mąż poniósł już wstyd aresztowania, może wrócić do więzienia, nie przybędzie mu przez to ani nie ubędzie, a jakoś wreszcie spłacimy nasze długi.

Petit-Claud położył palec na ustach, spoglądając na Ewę.

– Nie jesteście panowie rozsądni – rzekł do braci. – Widzieliście papier; stary Séchard powiedział wam, że syn jego, zamknięty przezeń, wytworzył w ciągu jednej nocy, za pomocą materiałów niewątpliwie niekosztownych, doskonały papier… Jesteście tu, aby dojść do porozumienia. Chcecie nabyć, czy nie chcecie?

– Ot – rzekł Wielki Cointet – czy brat chce, czy nie chce, ja ryzykuję na własną rękę spłatę długów pana Sécharda, daję sześć tysięcy franków gotówką i pan Séchard będzie miał trzydzieści od sta w zyskach; ale słuchajcie dobrze: jeżeli w ciągu roku nie urzeczywistni warunków, jakie sam postawi w akcie, odda nam sześć tysięcy, prawo zaś wynalazku zostanie przy nas, będziemy sobie radzili, jak się nam uda.

– Czy jesteś pewny siebie? – rzekł Petit-Claud, biorąc Dawida na stronę.

– Tak – rzekł Dawid, który złapał się na taktykę dwóch braci i drżał, aby Gruby Cointet nie zerwał konferencji, od której zależała jego przyszłość.

– Dobrze więc, zatem ułożę akt – rzekł Petit-Claud do Cointetów i do Ewy – każda ze stron otrzyma kopię dziś wieczór; rozmyślicie to sobie przez jutrzejsze rano, następnie jutro po południu, o czwartej, po rozprawie, podpiszecie. Panowie umorzycie pretensje Métivieira. Ja wystosuję pismo do sądu, aby wstrzymano proces, i podpiszemy wzajem akty zrzeczenia.

Oto jak brzmiały w akcie zobowiązania Sécharda:

Między podpisanymi etc.

Na podstawie twierdzenia pana Dawida Sécharda-syna, drukarza w Angoulême, iż znalazł sposób jednostajnego gumowania papieru w kadzi, jak również sposób obniżenia ceny fabrykacji wszelkiego papieru o więcej niż pięćdziesiąt od sta przez wprowadzenie do miazgi materii roślinnych, bądź to mieszając je do szmat używanych obecnie, bądź też bez domieszki szmat, zawiera się, dla eksploatacji patentu, który ma być uzyskany na te metody, spółka między panem Dawidem Séchardem-synem a pp. braćmi Cointetami o następujących punktach i klauzulach.

Jeden z paragrafów aktu odzierał zupełnie Dawida Sécharda z jego praw, w razie gdyby nie dopełnił przyrzeczeń wyrażonych w tym piśmie, starannie ułożonym przez Wielkiego Cointeta a przyjętym przez Dawida.

Przynosząc ten akt nazajutrz o wpół do ósmej rano, Petit-Claud oznajmił Dawidowi i jego żonie, że Cérizet ofiaruje dwadzieścia dwa tysiące gotówką za drukarnię. Akt sprzedaży można podpisać jeszcze wieczorem.

– Ale – rzekł – gdyby Cointetowie dowiedzieli się o tej sprzedaży, gotowi by nie podpisać naszego aktu, dręczyć nas, wystawić na licytację…

– Czy pan jest pewien płatności? – rzekła Ewa, zdziwiona, iż dochodzi do skutku transakcja, o której zwątpiła i która trzy miesiące wcześniej byłaby ocaliła wszystko.

– Mam pieniądze u siebie – odparł wręcz.

– Ależ to czary – rzekł Dawid, pytając Petit-Clauda o wytłumaczenie tego szczęścia.

– Nie, to bardzo proste: kupcy z Houmeau chcą założyć dziennik – odparł Petit-Claud.

– Ależ ja zrzekłem się prawa do tego – wykrzyknął Dawid.

– Ty… ale nie twój następca… Zresztą – dodał – nie troszcz się o nic, sprzedaj, zgarnij należność i zostaw to Cérizetowi; da sobie radę.

– Och, tak! – rzekła Ewa.

– Jeżeli pan zrzekłeś się prawa wydawania dziennika w Angoulême – dodał Petit-Claud – kapitaliści stojący za Cérizetem przeniosą go do Houmeau.

Ewa, olśniona perspektywą posiadania trzydziestu tysięcy franków, wydobycia się z kłopotów, patrzała już na akt spółki jako na rzecz podrzędną. Tak więc Dawid i Ewa ustąpili co do punktu, który dał pozór do ostatniej dyskusji. Wielki Cointet żądał, aby patent był na jego nazwisko. Udało mu się wytłumaczyć, że z chwilą gdy prawa i korzyści Dawida będą w akcie zupełnie jasno określone, obojętne jest, na czyje imię będzie wystawiony sam patent. Wreszcie brat jego dodał:

– On daje pieniądze na patent, on wykłada na koszty podróży (znowuż dwa tysiące franków!) niechże go weźmie na swoje imię albo dajmy wszystkiemu spokój.

Drapieżca triumfował na wszystkich punktach. Akt spółki podpisano około wpół do piątej. Wielki Cointet ofiarował dwornie pani Séchard sześć tuzinów srebrnych nakryć i piękny szal, aby zechciała zapomnieć o żywej dyskusji, jak mówił. Ledwie wymieniono odpisy, ledwie Cachan zdążył oddać Petit-Claudowi akta procesu, jak również trzy straszliwe weksle Lucjana, zabrzmiał na schodach głos Kolba, następujący tuż po ogłuszającym hałasie wózka pocztowego, który zatrzymał się przed bramą.

– Bani, bani, biednaździe dyziędzy wrangóf – krzyczał – bżezłane z Boadiers, w brafcifym biniącu, ot bana Ludzjana!

– Piętnaście tysięcy franków! – wykrzyknęła Ewa, podnosząc ręce.

– Tak, pani – rzekł urzędnik, wchodząc do pokoju – piętnaście tysięcy franków przywiezionych przez dyliżans idący do Bordeaux, konie miały co ciągnąć, tak! Mam na dole dwóch ludzi, którzy wnoszą worki. Nadawcą jest pan Lucjan Chardon de Rubempré… Mam prócz tego dla pani mały skórzany woreczek, w którym znajduje się pięćset franków w złocie i prawdopodobnie list.

Ewie zdawało się, że śni, gdy czytała następujący list:

Droga siostro, oto piętnaście tysięcy franków.

Zamiast się zabić – sprzedałem swoje życie. Nie należę już do siebie: jestem więcej niż sekretarzem hiszpańskiego dyplomaty, jestem jego rzeczą. Rozpoczynam na nowo straszliwą egzystencję. Może lepiej byłoby się utopić.

Bywajcie zdrowi! Dawid będzie wolny, za cztery tysiące franków będzie mógł z pewnością kupić małą papiernię i dojść do fortuny.

Nie myślcie już, proszę Was, o Waszym biednym bracie,

Lucjanie

– Powiedziane jest – wykrzyknęła pani Chardon, która weszła, na widok wnoszonych worków – że mój biedny syn, jak sam pisał, będzie wam zawsze przynosił nieszczęście, nawet czyniąc dobrze.

– Aleśmy uniknęli ładnego niebezpieczeństwa! – wykrzyknął Cointet, znalazłszy się na placu. – W godzinę później błyski tego złota byłyby oświeciły akt i Dawidek byłby się wystraszył. Za trzy miesiące, jak nam przyrzekł, będziemy wiedzieli, czego się trzymać.

Wieczorem o siódmej Cérizet kupił drukarnię i zapłacił ją, przejmując ciężar czynszu za ostatni kwartał. Nazajutrz Ewa wręczyła czterdzieści tysięcy franków generalnemu poborcy, aby kupił na imię Dawida dwa tysiące pięćset franków renty państwowej231. Następnie napisała do teścia, aby jej znalazł w Marsac małą posiadłość wartości dziesięciu tysięcy franków, gdzie by mogła umieścić swą osobistą fortunkę.

Plan Wielkiego Cointeta był straszliwie prosty. Na pierwszy rzut oka gumowanie w kadzi zdało mu się niepodobieństwem. Dodatek mało kosztownych materii roślinnych do miazgi ze szmat wydał mu się jedyną prawdziwą drogą do fortuny. Postanowił sobie tedy traktować jako bagatelę taniość masy, przykładać zaś ogromną wagę do gumowania w kadzi. Oto czemu. Fabryki angulemskie produkowały wówczas prawie wyłącznie gatunki papierów do pisania, zwanych: Ecu, Poulet, Ecolier, Coquille, które z konieczności są gumowane. Była to przez długi czas chwała miejscowego papiernictwa. Zatem specjalność ta, zmonopolizowana od wielu lat przez wytwórców angulemskich, usprawiedliwiała na pozór wymagania Cointeta; papier gumowany, jak się okaże, nie wchodził w zupełności w jego spekulację. Produkcja papieru do pisania jest niezmiernie ograniczona, gdy wytwarzanie papieru drukarskiego niegumowanego jest niemal bez granic. W czasie podróży, jaką podjął do Paryża, aby wziąć patent na swoje imię, Cointet zakrzątnął się koło spraw, które mogły rozstrzygnąć o wielkich zmianach w sposobie fabrykacji. Zajechawszy de Métiviera, Cointet dał mu instrukcje, aby w ciągu roku wydrzeć dostawę dla dzienników papiernikom, którzy mieli ją dotąd, zniżając ceny za ryzę do normy, do której żadna fabryka nie mogła się posunąć, i przyrzekając każdemu dziennikowi białość i inne przymioty wyższe od najpiękniejszych rodzajów używanych dotąd. Ponieważ umowy dzienników mają swoje terminy, trzeba było dość długich sekretnych konszachtów z wydawcami, aby dojść do zrealizowania tego monopolu; ale Cointet obliczył, iż będzie miał czas pozbyć się Sécharda, gdy Métivier będzie przeprowadzał układy z głównymi dziennikami paryskimi, których zapotrzebowanie dochodziło wówczas dwustu ryz dziennie. Cointet zainteresował oczywiście Métiviera w odpowiedniej proporcji w tych dostawach, aby mieć zręcznego reprezentanta na rynku paryskim i nie tracić czasu na podróże. Fortuna Métiviera, jedna z najznaczniejszych w papiernictwie, datuje się od tego interesu. Przez dziesięć lat miał on, bez obawy konkurencji, dostawę dzienników w Paryżu. Spokojny co do przyszłego zbytu, Wielki Cointet wrócił do Angoulême dość wcześnie, aby być obecnym na ślubie Petit-Clauda, który sprzedał kancelarię i czekał nominacji swego następcy, aby zająć miejsce pana Miauda, przyrzeczone protegowanemu hrabiny du Châtelet. Drugi prokurator w Angoulême został pierwszym w Limoges, minister zaś obsadził jednym ze swych beniaminków trybunał w Angoulême, gdzie miejsce pierwszego podprokuratora wakowało przez dwa miesiące. Ten przeciąg czasu był miodowym miesiącem Petit-Clauda. W nieobecności Wielkiego Cointeta Dawid dokonał zrazu wytworu pierwszej partii bez gumy, która dała papier gazetowy o wiele wyższy niż ten, którego dzienniki używały dotąd. Następna próba dała wspaniały papier welinowy232, przeznaczony na ozdobne druki; drukarnia Cointetów posłużyła się nim na wydanie „Parafianina”. Materiał przygotował w sekrecie sam Dawid, nie chciał bowiem mieć przy sobie nikogo prócz Kolba i Maryny.

Za powrotem Wielkiego Cointeta wszystko zmieniło postać: obejrzał próbki uzyskanego papieru i wydał się bardzo średnio zadowolony.

– Mój drogi przyjacielu – rzekł do Dawida – przemysł Angoulême to gładki cienki papier, tak zwany Coquille. Chodzi przede wszystkim o to, aby uzyskać możliwie piękny papier Coquille o pięćdziesiąt procent tańszy od dzisiejszego.

Dawid próbował wytworzyć partię miazgi gumowanej na papier Coquille i uzyskał papier szorstki jak szczotka, w którym klej zbijał się w grudki. W dniu, w którym doświadczenie było ukończone, Dawid dostał do rąk pierwszy arkusz, schronił się w kąt, aby w samotności przełknąć swą zgryzotę; ale Wielki Cointet odnalazł go, rozwinął nadzwyczajną uprzejmość, pocieszał wspólnika.

– Nie zrażaj się pan – rzekł Cointet – tylko śmiało naprzód! Ja jestem dobry chłop, ja rozumiem pana i gotów jestem wytrwać do końca!…

 

– Doprawdy – rzekł Dawid do żony, wróciwszy do domu na obiad – mamy do czynienia z zacnymi ludźmi; nigdy nie byłbym posądził Wielkiego Cointeta o tyle szlachetności!

I opowiedział rozmowę z przewrotnym wspólnikiem.

Trzy miesiące upłynęły na doświadczeniach. Dawid sypiał w papierni, śledził rezultaty rozmaitych kombinacji. To przypisywał niepowodzenie mieszaniu szmat z roślinnym materiałem i sporządzał partię złożoną wyłącznie z własnych ingrediencji. To próbował gumować miazgę uzyskaną wyłącznie ze szmat. I ścigając swe dzieło z cudowną wytrwałością, pod oczyma Wielkiego Cointeta, przed którym biedny człowiek przestał się mieć na baczności, doszedł, nie mieszając teraz różnorodnych surowców, do tego, iż wyczerpał serię swoich ingrediencji kombinowanych z rozmaitymi rodzajami klejów. Przez pierwszą połowę roku 1823 Dawid żył w papierni z Kolbem, jeśli nazywa się życiem zaniedbywać wszelką troskę o swoje pożywienie, strój i osobę. Bił się tak rozpaczliwie z trudnościami, iż dla innych niż Cointetowie byłoby to zaiste szczytne widowisko, żadna bowiem myśl o zysku nie zaprzątała tego śmiałego szermierza. Była chwila, w której nie pragnął nic prócz samego zwycięstwa. Z cudowną bystrością śledził tak kapryśne wyniki substancji przemienionych ręką człowieka w przetwory odpowiednie jego potrzebom, gdzie natura jest do pewnego stopnia pokonana w swoich tajemnych wzdraganiach, i wyprowadzał stąd piękne prawa przemysłu, stwierdzając, iż nie można osiągnąć tego rodzaju kreacji inaczej, niż będąc posłusznym wewnętrznym stosunkom rzeczy, temu, co nazywał drugą naturą substancji. Wreszcie w sierpniu zdołał uzyskać papier gumowany w kadzi, zupełnie podobny temu, jaki przemysł wytwarza w tej chwili i którego używa się jako papieru korektowego w drukarniach, ale którego gatunki nie są bynajmniej jednakowe, którego gładkość nawet nie zawsze jest pewna. Rezultat ten, tak piękny w roku 1823 w stosunku do stanu papiernictwa, kosztował dziesięć tysięcy franków. Dawid spodziewał się rozwiązać ostatnie trudności problemu. Ale wówczas rozeszły się po Angoulême i Houmeau osobliwe pogłoski: Dawid Séchard rujnuje braci Cointetów! Pochłonąwszy trzydzieści tysięcy franków na doświadczenia, otrzymał wreszcie, powiadano, bardzo lichy papier. Inni fabrykanci, przerażeni, trzymali się swoich dawnych procederów; zazdrośni o Cointetów, rozszerzali pogłoski o bliskim upadku tej ambitnej firmy. Wielki Cointet tymczasem sprowadzał machiny do wyrabiania papieru ciągłego, podtrzymując opinię, że są to machiny potrzebne do doświadczeń Dawida. Chytry jezuita mieszał do swej miazgi ingrediencje wskazane przez Sécharda, wciąż zachęcając jego samego, aby się zajmował tylko papierem gumowanym w kadzi; sam zaś wysyłał do Métiviera tysiące ryz papieru gazetowego.

We wrześniu Wielki Cointet wziął Dawida na stronę; usłyszawszy, iż wynalazca gotuje jeszcze jedno, triumfalne doświadczenie, odradził mu dalszego prowadzenia walki.

– Drogi Dawidzie, jedź do Marsac odwiedzić żonę odpocząć po trudach; my nie chcemy się zrujnować – rzekł przyjacielsko. – To, co ty uważasz za wielki triumf, jest ledwie punktem wyjścia. Poczekamy teraz, nim się puścimy na nowe doświadczenia. Bądź sprawiedliwy! Oto rezultaty. Jesteśmy nie tylko papiernikami, ale drukarzami, finansistami; otóż ludzie szepcą sobie, że ty nas rujnujesz…

Dawid uczynił gest cudownej naiwności, aby zaręczyć za swą dobrą wiarę.

– To nie te pięćdziesiąt tysięcy wrzucone do Charenty zrujnują nas – rzekł Wielki Cointet, odpowiadając na ruch Dawida – ale nie chcemy być zmuszeni, z przyczyny oszczerstw, jakie obiegają na nasz rachunek, płacić wszystkiego gotówką; bylibyśmy zniewoleni zahamować obroty. Oto stan rzeczy przewidziany w naszej umowie, trzebaż się zastanowić jednej i drugiej stronie.

„Ma słuszność!” – pomyślał Dawid, który pogrążony w doświadczeniach na wielką skalę, nie zwrócił uwagi na ruch w fabryce.

I wrócił do Marsac, gdzie od pół roku odwiedzał Ewę co sobotę wieczór i żegnał ją we wtorek rano. Za radą teścia Ewa kupiła tuż koło jego winnicy dworek zwany la Verberie, z trzema morgami ogrodu i kawałkiem winnicy wcinającym się w winnicę starego. Żyła z matką i Maryną bardzo skromnie, miała bowiem do spłacenia jeszcze pięć tysięcy z ceny kupna tej ślicznej posiadłości, najładniejszej w Marsac. Domek, z dziedzińcem i ogrodem, był z białego wapiennego kamienia, kryty łupkiem i ozdobiony rzeźbami, na które, przy tym łatwym do obrabiania kamieniu, można sobie pozwolić małym kosztem. Ładne mebelki sprowadzone z Angoulême zdawały się jeszcze ładniejsze na wsi, w okolicy, gdzie nikt nie znał wówczas zbytku. Przed fasadą, od ogrodu, znajdował się szereg drzew granatu, pomarańcz i rzadkich roślin, które poprzedni właściciel, stary generał, zmarły jako pacjent doktora Marrona, wyhodował własną ręką.

Pod te pomarańcze, w chwili gdy Dawid zabawiał się z żoną i małym Lucusiem, w obecności ojca, komornik z Mansle przyniósł osobiście pozew braci Cointetów, wzywający wspólnika do ustanowienia polubownego sądu, przed który, wedle aktu spółki, miało się wytaczać obopólne pretensje. Bracia Cointetowie żądali zwrotu sześciu tysięcy franków i własności patentu, równie jak zrzeczenia się dalszych pretensji do eksploatacji, wszystko tytułem odszkodowania za olbrzymie wydatki poniesione bez rezultatu.

– Powiadają, że ich rujnujesz! – rzekł winiarz do syna. – Przyznam ci się, że ze wszystkiego, co zrobiłeś, to jedyna rzecz, która mnie cieszy.

Nazajutrz Ewa i Dawid znaleźli się o dziewiątej rano w gabinecie Petit-Clauda, który z urzędu stał się obrońcą wdów, opiekunem sierot i którego rady wydały im się jedynie godne zaufania.

Dygnitarz przyjął nader serdecznie dawnych klientów i nalegał koniecznie, aby państwo Séchardowie zechcieli spożyć w jego domu śniadanie.

– Cointetowie żądają od was sześciu tysięcy franków! – rzekł z uśmiechem. – Ile macie jeszcze ciężaru na waszym domku?

– Pięć tysięcy, proszę pana, ale mam na to już dwa tysiące… – odparła Ewa.

– Zachowaj pani swoje dwa tysiące – odparł Petit-Claud. – Hm, pięć tysięcy!… Trzeba by wam jeszcze dziesięć tysięcy franków, aby się dobrze zagospodarować. Otóż za dwie godziny Cointetowie przyniosą wam piętnaście tysięcy.

Ewa uczyniła gest zdziwienia.

– W zamian za zrzeczenie się wszystkich przywilejów spółki, którą rozwiążecie polubownie – rzekł urzędnik. – Czy wam to dogadza?

– I to będzie zupełnie prawnie nasze? – rzekła Ewa.

– Najzupełniej – odparł urzędnik, uśmiechając się. – Cointetowie narobili wam dosyć utrapień, chcę położyć koniec ich pretensjom. Słuchajcie, dziś jestem prokuratorem, winien wam jestem prawdę. Otóż Cointetowie wyzyskują was w tej chwili, ale jesteście w ich rękach. Moglibyście wygrać proces, jaki wam wytoczą, podejmując walkę. Chcecie po dziesięciu latach jeszcze grzęznąć w tym procesie? Będą wzywać coraz nowych ekspertów i arbitrów, będziecie zdani na los najsprzeczniejszych orzeczeń… A – dodał z uśmiechem – nie widzę adwokata, który by was mógł bronić tutaj… Mój następca to człowiek bez zdolności. Ot, moim zdaniem, zła ugoda jest jeszcze lepsza niż dobry proces.

– Wszelka ugoda, która zapewni nam spokój, będzie dobra – rzekł Dawid.

– Pawle – krzyknął Petit-Claud na służącego – idź poprosić pana Ségauda, mego następcę!… Podczas kiedy będziemy jedli śniadanie, on pójdzie do Cointetów – rzekł eksadwokat do swoich byłych klientów – za kilka godzin wrócicie do Marsac, zrujnowani, ale spokojni. Za tych dziesięć tysięcy franków kupicie sobie jeszcze pięćset franków renty i w swojej ładnej posesyjce będziecie żyli szczęśliwie.

Po upływie dwóch godzin, jak to Petit-Claud przepowiedział, pan Ségaud wrócił z aktami formalnie podpisanymi przez Cointetów oraz piętnastoma banknotami po tysiąc franków.

– Winni ci jesteśmy dużo! – rzekł Séchard do Petit-Clauda.

– Ależ ja was zrujnowałem – odparł Petit-Claud zdumionym eksklientom. – Zrujnowałem was, powtarzam, przekonacie się z czasem; ale ja was znam, wolicie ruinę niż majątek, który może przyszedłby za późno.

– Nie jesteśmy chciwi; dziękujemy panu, żeś nam dał środki do szczęścia – rzekła pani Ewa – może pan zawsze liczyć na naszą wdzięczność.

– Mój Boże, nie błogosławcież mnie… – rzekł Petit-Claud – przyprawiacie mnie o wyrzuty sumienia; ale sądzę, że wszystko jest dziś naprawione. Jeśli zostałem dygnitarzem, to dzięki wam, i jeśli kto powinien być wdzięczny, to ja… Bywajcie!

Z czasem Alzatczyk zmienił opinię co do starego Sécharda, który ze swej strony zaprzyjaźnił się z Alzatczykiem, znajdując go, jak sam był, zgoła nieświadomym sztuki czytania i pisania i łatwym do zalania pałki. Eksniedźwiedź uczył ekskirasjera chodzić koło wina i sprzedawać je; wychowywał go w myśli zostawienia człowieka z głową swoim dzieciom, w ostatnich dniach bowiem trapiły go wielkie i dziecinne obawy o los mienia. Zwierzał się młynarzowi Courtois.

– Zobaczysz – mówił – jak wszystko pójdzie w rękach moich dzieci, z chwilą gdy ja znajdę się w ziemi. Och, Boże! Przyszłość ich przyprawia mnie o drżenie.

W roku 1829, w marcu, stary Séchard umarł, zostawiając około dwustu tysięcy franków w gruntach, które, złączone z la Verberie, stworzyły wspaniałą posiadłość, doskonale prowadzoną od dwóch lat przez Kolba.

Prócz tego Dawid i jego żona znaleźli u ojca blisko sto tysięcy talarów w złocie. Głos publiczny, jak zawsze, powiększył skarb ojca Sécharda tak, iż w całym departamencie oceniano go na milion. Ewa i Dawid uzyskali koło trzydziestu tysięcy franków renty, łącząc do sukcesji swój mająteczek; zaczekali bowiem nieco z umieszczeniem kapitałów i mogli je ulokować w rencie po rewolucji lipcowej. Wówczas dopiero departament Charenty i Dawid Séchard dowiedzieli się, czego się trzymać co do fortuny Wielkiego Cointeta. Wielokrotny milioner, wybrany posłem, Wielki Cointet jest parem Francji i będzie, jak powiadają, w najbliższej kombinacji ministrem handlu. W roku 1842 zaślubił córkę jednego z najwpływowszych mężów stanu, pannę Popinot, córkę Anzelma Popinota, posła miasta Paryża, mera jednego z okręgów.

Odkrycie Dawida wsiąkło w przemysł francuski jak pokarm w wielkie ciało. Dzięki wprowadzeniu materiałów innych niż szmaty Francja może fabrykować papier tańszy niż którykolwiek kraj w Europie. Ale papier holenderski, wedle przewidywań Sécharda, przestał istnieć. Wcześniej lub później trzeba będzie wznieść królewską fabrykę papieru, jak stworzono Gobeliny, Sèvres, La Savonnerie i Drukarnię Królewską233, które dotychczas przetrwały ciosy, jakie im zadali mieszczańscy wandale.

228sierżant Mercier, Paweł Ludwik Courier, Manuel – sierżant Mercier: popularny wśród ówczesnej opozycji dowódca oddziału Gwardii Narodowej, który 4 marca 1823 odmówił wykonania rozkazu usunięcia z sali obrad Izby Deputowanych posła Manuela, wykluczonego przez rojalistyczną większość za ostrą krytykę rządu, planującego interwencję wojskową w Hiszpanii; Paul Louis Courier (1772–1825): francuski hellenista i publicysta liberalny; jeden z najbardziej zaciekłych krytyków rządów Restauracji, atakował je w szeregu listów i pamfletów; Jacques Antoine Manuel (1775–1827): polityk liberalny, poseł opozycji w okresie Restauracji. [przypis edytorski]
229ingrediencja – składnik. [przypis edytorski]
230Landy – francuski departament położony na płd.-zach. krańcu kraju; do poł. XIX w. większość jego terenów pokryta była słabo osuszonymi wrzosowiskami (fr. lande), stąd nazwa. [przypis edytorski]
231renta państwowa – tu: roczne odsetki od zakupionych obligacji państwowych. [przypis edytorski]
232papier welinowy – cienki, gładki papier wysokiej jakości. [przypis edytorski]
233Gobeliny, Sèvres, La Savonnerie i Drukarnia Królewska – francuskie manufaktury królewskie, założone w XVII i XVIII wieku; Gobeliny: paryska manufaktura gobelinów; Sèvres: na obrzeżach Paryża, siedziba manufaktury produkującej porcelanę; La Savonnerie: paryska manufaktura dywanów; Drukarnia Królewska: paryska drukarnia. [przypis edytorski]