Free

Krysia bezimienna

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Rozdział VII

Po wyjściu za mąż Kachny Leszczyńskiej, podrastająca Krysia zajęła jej miejsce. Wprawdzie Marysia Krupska zawsze była niezbędna i najpotrzebniejsza we wszelkiej pokojowej usłudze i przy ubieraniu miłościwej pani, ale znowu żadna z dworek nie czytała tak pięknie ani też śpiewać przy lutni nie umiała tak wdzięcznym głosem jak Krysia.

Dziewczyna ukochała królowę gorącą, pokorną miłością od pierwszej chwili, gdy ją Anna pieszczotliwą ręką przygarnęła do siebie. Wzrastając w lata, rozumiała coraz lepiej swoje sieroctwo bezimienne, zwłaszcza że nieraz dostał jej się gorzki docinek od panien dworskich, zazdrosnych o łaskę królowej. Za to właśnie serdeczne wyróżnienie, za służbę przy boku jej miłości Krysia wdzięczna i całą duszą oddana gotowa była w przepaść skoczyć dla swej najlepszej opiekunki i pani.

Smutek i czarne myśli chowała na swobodne nocne godziny: we dnie swym dziecinnym szczebiotaniem, śpiewkami spędzała zadumę z czoła królowej, a gdy zgryzoty zasępiały oblicze Anny Jagiellonki, Krysia klękała u jej stóp i z przymileniem tuląc główkę do jej kolan, przyciszonym głosem zaczynała odmawiać różaniec. Królowa wyciągała zza pasa bursztynową koronkę i modliły się razem.

– Ani wiesz, Krysiuniu, co cię czeka – rzekła jej miłość pewnego ranka do swej ulubienicy.

– Zgadywać? – spytała dziewczynka, przechylając figlarnie główkę na ramię.

– Nie próbuj nawet, bo nie zdolisz, ot, powiem ci od razu: jutro rano wyjeżdżamy do Krakowa.

– Jezus! Toć miłościwa pani cztery lata już nie ruszała się z Warszawy?

– A tak; od pierwszej wojny moskiewskiej. Męża i króla nie było w Krakowie, a na starość człek do miejsca przywyka; dobrze mi w Warszawie, to i siedzę, gdzie mi dobrze.

– Król jego miłość już wrócił?

– Właśnie od króla pismo dziś otrzymałam: zaprasza mię do Krakowa na wesele synowicy159 swej Gryzeldy.

– Powie mi wasza królewska miłość, kogo ta panna poślubia?

– Zaszczyt z obu stron: panna młoda – Batorówna, a narzeczony kanclerz i hetman wielki koronny – Jan Zamoyski.

– O święta Matko… i mnie miłościwa pani chcecie wziąć z sobą?

– Wszystkie zabieram, a ciebie bym miała ostawić? Tuszę pewnie, że bezpieczno możesz jechać.

– Sądzicie, miłościwa pani, że już nikt nie czyha na mnie?

– Wszakże już siódmy rok biegnie, jak dziad z piekła rodem, którego się tak srodze lękałaś, złapany w nocy w sieni mego tu dworca i osadzony in fundo160 zmarł nagle na trzeci dzień, jednego słowa nie wyznawszy. Od tego czasu mamy spokój.

– Pamięta wasza królewska miłość, jak się pan krajczy onej śmierci dziwował!

– A tak: zapewniał, że jakaś zbrodnicza ręka zaprawiła mu pożywienie trującym jadem, bo zmarł w boleściach niebawem po obiedzie.

– Mała byłam wtedy, ale mi się wierzyć nie chciało takowym posądkom. Po cóż by go miano uśmiercać?

– Mała niemądra urosła i nie zmądrzała. Toć łacno odgadnąć, że on dziad był ino sługą kogoś możnego, komu ty z niewiadomej przyczyny w drodze stoisz. Ów tajemny zbrodzień dawał zapewne pozór na to, co się dzieje, a gdy spostrzegł, że i ten raz się nie powiodło, struł swego sługę, aby go przed sądem nie zdradził.

– Wszak do więźnia nikogo nie dopuszczano?

– Pieniądz mury przenika i żelazne kłody otwiera. Przepłacił którego z pachołków i ten zaniósł dziadowi zatrute jadło. Ot, dziękowałaś tylekroć Matce Najświętszej za ocalenie, poproś i nadal o wszechmocną opiekę i bądź dobrej myśli. Mniemam, że ów zły człowiek lęka się, by go nie schwytano, i dlatego przycichł. A kto wie, może i umarł do tej pory… tyle lat! Wracając do naszej podróży, przepatrzcie skrzynie i szafy w gotowalni, wybierzcie co najpiękniejsze stroje, szaty, pasy, manele, łańcuchy i spakujcie do kufrów ostrożnie, coby się rzeczy nie pogniotły. O sobie nie zabacz, Boże, uchowaj; trzeba się bogato zaopatrzyć, gdyż wszędy będziesz mi towarzyszyła.

„Ach, Boże, Boże… co mnie Kraków obchodzi, nijakie zabawy mi nie w głowie… – pomyślała Krysia wzdychając. – Kto wie, gdzie się biedny Jędruś podziewa!”

Dnia 4 czerwca 1583 zjechała królowa na Wawel.

Przywiązanie wzajemne nie złociło pożycia małżonków, czemu trudno się dziwić, gdyż Stefan Batory niechętnie poślubił niemłodą i nieładną królową. Anna zaś w poczuciu szlachetnej dumy usunęła się odeń od razu i stale mieszkała w Warszawie. Pozory jednak były troskliwie zachowywane; od czasu do czasu król odwiedzał żonę w jej rezydencji, ona zaś, nawzajem, jeździła niekiedy do Krakowa. W takich dniach bywali razem w kościele, zasiadali na majestacie przy biesiadnym stole, a zawsze okazywali sobie wielką uprzejmość.

Na wesele bratanki królewskiej zjechało mnóstwo osób; zdało się, że Kraków podwoił na te dni liczbę swych mieszkańców.

Gdy zawiadomiono pana hetmana o zbliżaniu się narzeczonej do granic Polski, rozstawił na jej drodze pachołków konnych, by mu dali znać natychmiast, skoro będzie dojeżdżała do Niepołomic, gdzie na zamku miało nastąpić powitanie. Naprzeciw Batorówny wyjechały panie polskie: Radziwiłłowa, Oleśnicka, Myszkowska, Bonarowa i wiele innych. Panna młoda zaś miała przy sobie żony magnatów węgierskich i poczet znamienitej szlachty.

Po wzajemnym poznaniu się i nieodzownych, przesadnie pochlebnych oracjach, towarzystwo rozeszło się po salach zamku; niektóre panie węgierskie i polskie zostały z Gryzeldą w bawialnej komnacie.

Wtem nadbiegł paź, oznajmując przybycie Jana Zamoyskiego. Narzeczona powstała z krzesła i szła do połowy izby161; zaś we drzwiach ukazał się wspaniałej urody, acz nie pierwszej młodości narzeczony. Pokłonił się nisko, ale nie uniżenie, i w łacińskiej mowie radość z tak szczęsnej godziny w swym życiu wyraził. Gryzelda nie pozostała mu dłużną i bez zająknienia odpowiedziała po łacinie, sypiąc hojnie miłymi słówkami.

– Jeżeli wasza miłość nie czujesz się zbytnio utrudzoną – rzekł hetman – mam zlecenie od najjaśniejszej pani, by was niebawem przywieźć do Krakowa; królowa pragnie was poznać i przy ślubnym obrządku jako matka pobłogosławić.

– Każdej chwili towarzyszyć waszej miłości jestem gotowa – odpowiedziała z dwornym ukłonem Gryzelda. – Ja również rada bym co rychlej ucałować ręce miłościwej królowej za tak wiele łaskawości, gdy mnie nawet jeszcze nie zna.

– Skoro zatem nic nie stoi na przeszkodzie, to każę powozem zajeżdżać.

Ruszono tedy w drogę ku Krakowu, panowie konno, panie w kolasach. Gryzelda zamieszkała w jednej z komnat królowej, które dziś liczne a bogatymi sprzętami przybrane inaczej wyglądały niż dawne izdebki królewny.

Nazajutrz rano, po mszy św., odprawionej w kaplicy św. Stanisława, państwo młodzi udali się do apartamentów jej królewskiej miłości, gdyż tego sobie życzyła. Tam w sali, ozdobionej kwiatami i zielonością, urządzony był ołtarz, lśniący od srebra i złota i zasłany kunsztownie haftowanym obrusem. Świeczniki wieloramienne jarzyły się dokoła ścian, a na ołtarzu płonęło dwadzieścia cztery świec z białego wosku.

Na wysokich, złotą makatą zarzuconych krzesłach, przy ścianie przeciwległej ołtarzowi, siedzieli oboje królestwo. Drużbowie i druhny podprowadzili ku nim narzeczonych i ci, trzymając się za ręce, klękli u stóp monarszej pary.

Król Stefan polską mową niezbyt biegle władał, przemówił więc po łacinie z wielką serdecznością, kilkakrotnie zowiąc pana młodego swym najwierniejszym przyjacielem. W końcu dodał, zwracając się do synowicy, że powinna gorąco Bogu dziękować za szczęście, iż mąż tak wielkich cnót i niezmiernych zasług wybrał ją za dozgonną towarzyszkę.

Anna błogosławiła państwa młodych ze łzami w oczach; serce jej ścisnęło się żałośnie. Gdybyż to był jej syn rodzony… albo córka rodzona… Dlaczego całe życie musiała być samotną!

Biskup kamieniecki, Marcin Białobrzeski, dopełnił ślubnego obrządku i prosto od ołtarza nowożeńcy, miłościwi państwo i tłum gości weselnych przeszli do wielkiej komnaty stołowej, gdzie już oczekiwała ich uczta. Stefan Batory zasiadł z małżonką w pośrodku niezmiernie długiego stołu. Potem od strony króla panowie po starszeństwie i godności, po stronie królowej panie. Naprzeciw zaś najjaśniejszych państwa hetman i Batorówna, raczej Jan i Gryzelda Zamoyscy.

Co tylko Polska miała mężów znakomitych i niewiast cnotą, urodą, nazwiskiem sławnych, wszystko się znalazło przy owym weselnym stole. Z Węgier przybyli wysokich rodów przedstawiciele: Ifin, Banffy, Csaki, Patoczy, Bebek, Bocskay, Pernoczy z żonami lub córkami.

Po uczcie, nie nazbyt długiej, król odszedł do swych komnat, królowa została i zaraz szepnęła podkomorzym, by kazali muzyce grać do tańca. Uprzątnięto stoły i olbrzymia sala balowa zawrzała uciechą.

 

Jej miłość kazała przywołać do siebie Krysię i inne panny, które w towarzystwie młodych dworzan jadły obiad w przyległej izbie.

– Zasiądźcie na ławach wedle ścian, wasza kolej teraz, poskaczcie sobie – rzekła do swych dworek łaskawie. – Ty, Krysiu, stań za moim krzesłem.

Rozpoczęły się ochocze tany. Senatorscy synowie zwracali się do wojewodzianek i córek węgierskich panów, dworzanie królewscy i hetmańscy tańczyli z panienkami królowej. Największe powodzenie miała Krysia, bo drugiej takiej ślicznej, smukłej i zręcznej dziewczyny darmo było szukać i wśród swoich, i wśród gości. Ona jednak zimnym sercem przyjmowała hołdy, obojętnie słuchała komplementów, czarne oczy przesuwały się po komnacie tam i na powrót, jakby czegoś lub kogoś upatrując.

Z dawnego szczupłego grona panien ubyła Kasia Leszczyńska i Jagna Kłodzińska; obie wyszły za mąż: pierwsza za Wacława Ostroroga, lecz owdowiawszy po roku, zaślubiła ochmistrza miłościwej królowej, Jana Koneckiego, starostę łomżyńskiego. Nie było jej na weselu Gryzeldy, bowiem synaczek przed miesiącem urodzony nie puszczał matusi od siebie. Jagna zaś, pani Zaborowska, cześnikowa zakroczymska, uzyskawszy pozwolenie małżonka, pląsała z zawziętością wielką; a że jej czepiec162 przy tańcu wadził zdjęła go ukradkiem i hulała, jakby na własnym weselu. Ewunia Reyówna, co tak z Kachny Matuzalowych lat żartowała, sama dobiegła tejże mety, bo właśnie we wielkanocne święta cyfrę dwóch dwójek przekroczyła. Basia Szczepiecka, mimo że raczej niedźwiadkowi niż pannie była podobna, przecież znalazła wielbiciela i tańczyła prawie ciągle – tylko ze swym narzeczonym, imci panem Jakubem Oleskim, podsędkiem sochaczewskim. Tenże, bardzo szczupłej urody młodzian, a wzrostem pannie ledwie ramienia sięgający, dumny był, że taka sążnista dziewa jego mizeraczka na dozgonnego towarzysza sobie upodobała.

*

Król Stefan darował młodej pani trzy sznury pereł uriańskich, królowa Anna modlitewnik łaciński w szczerozłotej oprawie, od męża dostała Gryzelda kilkanaście sztuk drogich materii na suknie i skrzynkę pełną klejnotów. Prócz tego wszyscy goście, tak Polacy, jak Węgrzy, znosili jej cenne podarunki.

W kilka dni po weselu odbyło się wspaniałe przyjęcie na zamku w Rabsztynie, własności pana hetmana. Po uczcie dwie roty żołnierzy pieszych kruszyło ze sobą kopie, wieczorem palono ognie sztuczne. Zamoyski ofiarował królowi najpiękniejszego konia ze swego stada, królowej kubek złoty, a wszystkim gościom pamiątkowe monety złote z wizerunkiem twarzy królewskiej.

Późno w nocy wrócono do Krakowa.

Jaś Chojnacki, odbywszy chrzest wojenny pod Wielkimi Łukami, powrócił do domu pomagać staremu ojcu w gospodarstwie, inni paziowie pełnili teraz służbę przy królowej. I właśnie jeden z nich, dyżurny, wniósł na tacy śniadanie miłościwej pani, ulubiony jej krupniczek z drobnej, jęczmiennej kaszki. Nakrył stolik białym haftowanym ręcznikiem, ustawił na nim wazkę, talerz i łyżkę i nie odchodził ku drzwiom, lecz stał jak żołnierz przed hetmanem, patrząc bystro w oczy królowej.

– Masz co do powiedzenia? – spytała.

– Jego wielmożność pan miecznik Wolski uprasza o posłuchanie w pilnej sprawie.

– Mówiłeś mu, żem jeszcze nie śniadała?

– Tak jest; powiedział, że zaczeka, pokąd rozkażecie. Siedzi w antykamerze.

– Wpuść pana miecznika do bawialni i proś, by raczył spocząć. Za ćwierć godziny będę mu rada.

– Dawno nie widziałam waszej miłości, panie mieczniku – rzekła Anna wchodząc po niedługiej chwilce do bawialnej komnaty. – Witam was uprzejmie. Jakąż to sprawę macie do mnie? Jeżeli ino w mojej mocy przysłużyć się wam, skwapliwie to uczynię. Lecz… nie sami jesteście… paź nie powiadomił mnie, że macie towarzysza ze sobą.

– Ten ci to człek niepoczciwy jest przyczyną, dla której ośmieliłem się nachodzić waszą królewską mość o tak wczesnej porze.

– Zaciekawiacie mię srodze, panie mieczniku…

– Mam zaszczyt przedstawić najmiłościwszej pani syna dobrego przyjaciela: Stanisław Żółkiewski163, wojewodzic bełski.

– Zbliżcie się, panie wojewodzicu; znam od wielu lat zacnego ojca waszego. Że zasię niedaleko pada jabłko od jabłoni, tuszę, że chlubę ino a pociechę przynosicie rodzicowi i miłej matce Rzeczypospolitej.

Podała mu rękę, ucałował ją ze czcią i skłoniwszy się nisko, stanął skromnie na uboczu.

– Cóż tedy usłyszę, mości mieczniku? – spytała siadając za stołem i wskazując gościom ławę po drugiej stronie.

– W krótkich słowach rzecz przedstawię – rzekł Wolski. – Pojutrze na cześć nowożeńców i ku chlubnemu przypomnieniu tylokrotnych zwycięstw miłościwego pana nad Moskwą odbędą się piękne przedstawienia i zabawne igrzyska na rynku krakowskim. Młodsi z rycerstwa, pochopni do uciesznych pomysłów, ułożyliśmy, by własnym sumptem, własnymi dworzany, a nawet z osobistym udziałem poczynić orszaki wojenne, alegoryczne wizerunki, takoż pogańskie bożyszcza nadobnie wyobrażone przez żywe osoby164 i one ciekawe bawidła przeprowadzić dokoła rynku, zatrzymując się dłużej przed domem Spiglera, gdzie najjaśniejszy pan przyrzekł zasiąść na ganku wraz z waszą królewską miłością, gwoli165 przypatrywania się igrzyskom.

– Tak jest, ale nie dorozumiewam się, w czym ja?

– Otóż wchodzę właśnie in medias res166… O pana wojewodzica tu chodzi, którego nieświadomego mych celów, chytrze przed obliczność waszej królewskiej miłości przywiodłem. Błagam pomocy najjaśniejszej pani. Ten oto młody rycerz wzdraga się uparcie przedstawić swą osobą Dianę boginię rzymską, której rolę my starsi przeznaczyliśmy dlań jednogłośnie. Poczynione są właśnie wozy o wyzłacanych kołach i kwiatami przystrojonych siedziskach, na tych to rydwanach stać będą, niczym rzeźbione posągi, przeróżni starożytni bogowie, boginie i nimfy. Nie w mocy naszej przedstawić całe mnóstwo tych mieszkańców pogańskiego nieba, ino co ważniejsze wybraliśmy. Cóż teraz począć z kozłem zaciętym, co się uwziął zepsować nam taki grzeczny pomysł.

– Toć bez Diany można się obyć… – rzucił niechętnie Żółkiewski.

– A nie można! Właśnie Diana konieczna. Król jego miłość ino wojnę a łowy miłuje? Pomoną167 ani Florą168 go nie uraczymy.

– Takżeście nieużyty, panie wojewodzicu? – spytała z uśmiechem królowa.

– W niewieścich szatach, jak na pośmiewisko… nie żądajcie tego ode mnie, najmiłościwsza pani! – szepnął Żółkiewski hamując niezadowolenie.

– O taką drobnostkę wam chodzi? Wszakże ta bogini przedstawiana bywa z łukiem i kołczanem, a sforę psów na smyczy dzierży. Taka niewiasta to pół rycerza! Dajcie się uprosić! Małżonek mój dowie się… ręczę wam, jakoście męskiej dumie gwałt zadali dla zgotowania mu chwili uciechy.

– Wszystko uczynię… wszystko, co rozkażecie, miłościwa królowo! – zawołał Żółkiewski gorąco. – Wstyd mi ino, żem śmiał się wam przeciwić.

Anna Jagiellonka uśmiechnęła się dobrotliwie.

– Przeciwienia cale nie dosłyszałam; ale uprzejmość waszą i dobrą wolę ku spełnieniu mej prośby wysoce sobie ważę. Przyjmijcie, panie wojewodzicu, szczerym sercem tę drobnostkę, jak ze szczerego serca ją darowuję.

Skinęła nań ręką, powstał z ławy, zbliżył się i przykląkł na jedno kolano.

– Siła macie klejnotów i pierścieni, zapewne droższych i piękniejszych – rzekła – ja wam też ino dla pamięci dnia dzisiejszego ten pierścionek na palec wkładam, com go przed laty od siostry Izabeli dostała.

– Łaska miłościwej pani stokrotnej ceny dodaje temu podarunkowi, nie rozstanę się z nim nigdy! – zawołał Żółkiewski, całując rękę królowej, a ona dodała wesoło:

– Pomnijcie, urodna bogini, że was będę pilno upatrowała w onym pochodzie, a łaskawego skinienia głowy czekać.

Żółkiewski powstał i usiadł znów obok Wolskiego.

– Ach, najjaśniejsza pani… – odezwał się miecznik, trąc czoło z miną zakłopotaną – jeszcze nie na tym koniec. Lękam się, że drugiej prośby tak łacno nie wysłuchacie.

– Spróbować nie zawadzi – odparła Anna żartobliwie.

– Małżonka moja… nie dziwujcie się, wasza królewska miłość… młodemu zawżdy pstro w głowie, umyśliła sobie jechać na wozie przybranym snopami zboża jako Ceres169, bogini urodzajów. A że uwidziała na uczcie weselnej panienkę z waszego fraucymeru przecudnej urody, uparła się, że Prozerpinę170 musi posadzić przy sobie i nie kogo inszego, ino tej dziewuszki jej się zachciewa.

– Bez wahania przyrzekam – odpowiedziała Anna. – Miło mi okazać waszmość państwu przychylność moją we wszelakiej mierze. Owszem, niech się Krysia zabawi pod tak znakomitą opieką. Czy aby nie będzie wadziło pani miecznikowej, że to biedactwo sierota, nieznanych rodziców…

 

– Oblicze panny i postawa starczą za pergaminy herbowe – rzekł Wolski z przekonaniem – a jeśli wasza królewska miłość raczy ją cierpieć przy sobie, przecz171 byśmy się my pychą unosili?

– Ino że stroju potrzebnego nie mam, a do jutra…

– Wszystko gotowe, najjaśniejsza pani! – zawołał miecznik uradowany. – Jest piękna szata ze szkarłatnego aksamitu, złotem bramowana, jako przynależy monarchini piekielnych podziemi. Na wypadek pomyślnej odpowiedzi przysposobiła ją moja Marychna.

Pochylił się ku miłościwej pani i szepnął:

– Samuel znowu grasuje po Rzeczypospolitej…

– Na miły Bóg… prawdę powiadacie?

– Widziano go we Lwowie, przed tygodniem był w Kielcach, pewnikiem i Krakowa się nie zlęknie. Drwi sobie z sądów i wyroków.

– Za wiele dufa w łaskawość królewską – westchnęła Anna. – Zuchwałość ściąga słuszny gniew… to się może źle skończyć.

– Służby wierne składam u stóp waszej królewskiej miłości.

– Powodzenia w zabawie życzę waszmościom. Do zobaczenia jutro.

Pan Jakub Spigler, rajca miejski i właściciel kamienicy Pod Sobolem, chodził od rana jak błędny z radości. Toż to jemu przypadło w udziale gościć najmiłościwszych państwa kilka godzin w swym domu. Przystroił na to święto wykusz z ganeczkiem na pierwszym piętrze, że naprawdę było się czemu dziwować; ściana z czerwonych róż pokrywała mur szczelnie, a na tym tle ognistym świetnie odbijał utkany z białych stokroci orzeł polski ze złotymi literami S—A na piersiach. Baldachim ze złotogłowiu unosił się nad ganeczkiem, a krzesła królewskie, przyrzucone aksamitnymi poduszkami, z kutego były srebra.

Najjaśniejsi państwo przybyli o samej trzeciej godzinie i wśród długo nie milknących okrzyków ludu zajęli przygotowane miejsca. Stefan Batory był wesoły i mowny jak rzadko; zaprosił ku sobie pana hetmana, który w sąsiednim oknie siedział z małżonką, i ciągle mu rzucał jakieś żartobliwe uwagi, z czego tak Zamoyski, jak i królowa Anna śmieli się serdecznie. Gryzelda wychylała się ku nim z okna i z nadąsaną minką żaliła się królowej, że miłościwy pan zabiera jej męża.

Na rynku morze głów ludzkich falowało i szumiało gwarem. Na gankach Sukiennic, na dachach domów roiło się od widzów; nawet na gzymsach szkarp i ponad drzwiami kościoła Mariackiego uwiesiło się kilkunastu wyrostków. Zdawało się, że nie będzie miejsca na zapowiedziane widowisko. A jednak, gdy pierwsze zastępy ruszyły od strony ulicy Wiślanej, a mijając Sławkowską i św. Jana kierowały się ku domowi Spiglera, tłumy rozstąpiły się na dwie strony i nawet bez nawoływania ceklarzy uczyniono szeroki plac przed lożą królewską.

Torując sobie drogę krzykiem i krótkim biczem, przybieżał przed króla Murzyn jaskrawo odziany, na karym koniu, i oznajmił przybycie swego pana. Niebawem ukazał się pan miecznik Mikołaj Wolski również w murzyńskim, ale bogatym przybraniu, na czele pocztu usmolonych dworzan, pokłonił się najjaśniejszym państwu i wskazał ręką poza siebie. Tuż za murzyńską rotą toczył się wóz pozłocisty, na nim panna biało ze srebrem ubrana, wsparta na tarczy z herbem Zamoyskich. Obok niej młodzieniec ze sztandarem, na którym herb i cyfra172 Stefana Batorego.

Najmiłościwsi królestwo wychylili się z ganku, klaszcząc w ręce i głośno dziękując za piękną niespodziankę. Gryzelda śmiała się do Murzynów, a pan hetman powiewał czapką.

Wtem bystre oko jego dojrzało coś równie jak murzyński zastęp niespodziewanego, na który to widok ciemny rumieniec twarz mu oblał i głęboka bruzda przecięła czoło: nie dalej jak o dziesięć kroków harcował na siwym dzianecie… banita, Samuel Zborowski, wcale się nie ukrywając ani odwracając twarzy. Owszem, wzrok zuchwały utopił w obliczu Zamoyskiego. Pan hetman przygryzł wąsa… w obecności króla wszczynać pościg za zbrodniarzem, niweczyć całą zabawę było niepodobieństwem. Czuł się bezsilnym i bezbronnym, a drwiący uśmiech Samuela przytakiwał jego myśli.

Murzyni zawrócili ku Pannie Marii i posuwali się z wolna rynkiem w ulicę Grodzką; a tymczasem nadchodziła druga grupa.

Mikołaj Zebrzydowski jechał na starożytnym wozie jako Saturn173. Dwanaście pacholąt ubranych czarno i dwanaście biało, czyli godziny dnia i nocy, ciągnęło rydwan. Każde miało na głowie tarczę zegarową. Obok Saturna siedziała postać trzymająca oburącz kulę złotą, co miało oznaczać złoty wiek za panowania Batorego.

Potem jechał Jowisz174 z Minerwą175 na wozie otoczonym obłokami z jakiejś lekkiej, bawełnianej tkaniny. Z rąk boga bogów padały iskry piorunowe, bardzo kunsztownie przyrządzone… Wtem bogini mądrości, zapominając o swej niebiańskiej godności, wrzasnęła przeraźliwie, uniosła greckiej szaty wyżej, niż boginiom uchodzi, i jednym susem była na bruku, wśród tłumu nędznych śmiertelników. Jowisz spuścił na nią wzgardliwe spojrzenie, ale i jego boskie oblicze zzieleniało nagle przestrachem… bawełniane obłoki buchały płomieniami. Tedy i Najpotężniejszy zeskoczył z rydwanu. Na szczęście o dwa kroki stamtąd stała pod rynną Sukiennic kadź z wodą; w jednej chwili ugaszono ogień, a bogowie już bez obłoków i bez piorunów pojechali dalej.

– Gdzie Chwalibóg? – spytał Samuel Zborowski jednego ze swych dworzan, rozglądając się w tłumie.

– Był przed chwilą – odparł tenże – coś chyba ciekawego dojrzał, bo widziałem, jak parł koniem ku ratuszowi.

Tymczasem uwagę wszystkich, a nawet i Zamoyskiego, zajął widok przewspaniały: oto rozpoczynał się pochód i tryumfalny, przedstawiający zwycięstwa króla nad Moskwą. Była to wieża, którą toczono na kołach przed miłościwego pana, a na niej złotymi, olbrzymimi literami wypisane zamki i miasta zdobyte przez Batorego. Powyżej wiersz łaciński, głoszący chwałę zwycięzcy. Za wieżą szedł oddział konny i wojsko piesze, dalej wozy ze zdobytą bronią i przywiązani do wozów słudzy i czeladź pańska, przebrani z moskiewska, jako jeńcy wojenni spod Połocka, Wielkich Łuków i Pskowa.

Samuel Zborowski wmieszał się między rycerstwo i przedefilował bezczelnie z kilku dworzanami przed królem. Szczęściem dla niego, Batory nie przypuszczając nawet podobnego zuchwalstwa, mniej przypatrywał się wojsku niż pięknie umajonym wozom z trofeami; szlachta zaś, choć go prawie każdy poznał, nie śmiała go zaczepiać, by nie wywołać burdy albo i czegoś jeszcze gorszego.

– A taż białogłowa na trzecim wozie, co ma oznaczać? – spytał król Zamoyskiego. – Pancerzem okryta, u jej stóp skrępowany Moskwicin.

– To ziemia inflancka oswobodzona orężem waszej królewskiej miłości.

– A ci, co teraz nadjeżdżają? Orzeł biały na przedzie, cztery konie białe.

– Na wozie stoją książęta Słuccy, przebrani na hetmanów – tłumaczył Zamoyski – z tyłu trzy kopie związane łańcuchem, a do łańcucha przykuci słudzy książęcy, niby to bojarowie i starszyzna moskiewska.

– Powiedz im wszystkim wasza miłość koniecznie, ino nikogo nie pomiń… że mię okrutnie ucieszyli tymi widowiskami; ani mi w myśli postało, że tyle wspaniałości oglądał będę.

– Pojrzyjcie, miłościwy mężu – wmieszała się królowa Anna do rozmowy – wojenne obrazy skończone zda się, a zbliża się na dwukolnym176 rydwanie Kupido177 z łukiem w ręku i kołczanem na ramieniu.

Król powstał z krzesła, oparł się rękoma o kamienną balustradę i patrzył rozbawiony w rynek.

– A tuż za synem Wenus178 podąża, patrzcie, wasze miłoście, jaki specjalny ma wozik, na podobieństwo muszli morskiej. Ino… jak na niewiastę… bary za silne i kark jak u tura… cha, cha, cha! toż to Piotr Myszkowski! Daj go katu z taką Wenerą! A tenże skrępowany u jej stóp?

– To starszy brat, Jan Myszkowski, przedstawuje Parysa179 zwyciężonego przez piękność.

– Ho, ho, i muzykę mają, i wonność rozpryskują dokoła, i dwór okazały… cóż za deputacja ku nam podąża?

Trzech jeźdźców strojnych zatrzymało się przed gankiem, jeden z nich podał hetmanowi wbite na ostrze włóczni złocone jabłko z napisem łacińskim „dla najpiękniejszej”.

Zamoyski podziękował i złożył ten dar pochlebny w ręce swej żony.

– Teraz, teraz miłościwy panie i mężu – zawołała królowa Anna z wielkim ożywieniem – raczcie zwrócić uwagę, zbliża się właśnie owa urodziwa Diana, o której wam już wczoraj wspominałam. Nikt by nie odgadł, że to rycerz, a nie panna.

– Zaprawdę, cale nadobnie wygląda – zdumiewał się król – maskę ma arcypięknie udaną.

Rydwan bogini Diany, ciągniony przez sześć chartów, toczył się z wolna i zatrzymał przed gankiem domu Spiglera. Smukła postać w zielonej greckiej szacie i wieńcu na płowych włosach zwróciła twarz zamaskowaną ku najmiłościwszej pani, przycisnęła rękę do piersi i pochyliła głowę.

Ukłon ten przyjęto hucznymi oklaskami; król jegomość wychylił się z ganku i bił w dłonie, jak tylko mógł najgłośniej.

Diana przystanęła trochę na uboczu, a zaraz ukazał się wóz drabiniasty, ciągniony przez cztery węgierskie woły o zakrzywionych jak olbrzymie widły rogach. Drabki oplecione były gęsto pękami polnych kwiatów, a na snopach żyta i pszenicy siedziała boska opiekunka żniw, hoża Ceres, ze swą córką, Prozerpiną.

Pani miecznikowa, rosła, przystojna blondynka, dobrała strój licujący z odgrywaną przez nią rolą. Zwinęła wysoko na głowie swe bujne, jasne włosy, a maleńki złoty sierp o rękojeści z drogich kamieni tworzył na nich rodzaj diademu. Szata z brokatu koloru słomy skrzyła się od brylantowych kropel rosy. Bogini Ceres była prześliczna.

Obok niej Prozerpiną, szczupła, śniada, z puszczonymi wolno kosami, wieńcem ognistych maków nad czołem, w szacie pąsowej ze złotem. Przy dorodnej żniw przodownicy wyglądała jak prawdziwie nadziemskie zjawisko. Uśmiechnięte usteczka szły z makami w zawody, z przecudnych oczu płynął czar.

W orszaku rycerzy, co po skończonym pochodzie zwycięskim zostali na rynku jako widzowie, znajdował się pan Samuel Zborowski z kilkunastu dworzanami. Był tam i Andrzej Chwalibóg. Od chwili pojawienia się wozu Cerery zapomniał, gdzie jest, z kim jest, zapomniał, że to Kraków, że to zabawa na cześć króla i państwa młodych, nie widział nic prócz Krysi… zmysły mu się mieszały. Kierował nieznacznie koniem, wymijał pieszych i jezdnych, byle iść tuż za nią, byle jej z oczu nie stracić.

Woły stąpały poważnie, powoli; najjaśniejsi państwo raczyli przemówić kilka słów łaskawych do pani miecznikowej, a ona z wysokości swego słomianego tronu podała królowej na posrebrzanych grabiach pięknie uwity wieniec z kwiatów i kłosów.

– Gdzież nam zawrócić i którędy jechać? – spytał siostrzeniec pani miecznikowej, który był za woźnicę.

– Rade byśmy już odpocząć – odpowiedziała – do domu, Stachu. Ino Małym Rynkiem i popod Gródek, bo tędy bliżej.

Jeszcze nie dojechali do rogu, gdy nagle z tłumu wypadł mąż jakiś zamaskowany i nie zatrzymując nawet wierzchowca, pochwycił Krysię na ręce, posadził przed sobą i pognał we Floriańską ulicę, gdzie ludzie z rzadka stali pod domami.

Głośnym śmiechem i oklaskami przyjęto ten wyborny pomysł. Każdy z widzów dorozumiał się od razu, że był to tylko niewinny figiel, bo przecież tu, na oczach królewskich, nic zdrożnego dziać się nie mogło. Niektórzy obeznani z mitologią wołali śmiejąc się:

– Zuch Pluto180! Porwał Prozerpinę!

– Dzielnie mu się udało!

– Nie wiecie, który to?

– Jeden ze Słuckich może?

– Raczej Osiecki, bo ten chybki jak piorun.

– A to ci diabeł dopiero!

– Ee… musi to być któryś z wojewodziców i z wiedzą królowej to uczynił; panna dworska… gdzieżby się ważył bez pozwolenia!

Pani miecznikowa siedziała przez chwilę jak skamieniała.

– Co to takiego?… Co się stało? Gdzie ten człowiek? – wyjąkała wreszcie do siostrzeńca…

– Ależ, ciotusiu, nie troskajcie się; nie ma wątpienia, że to było umówione, patrzcie, jak się ludzie śmieją. Umówiona krotochwila, nader zręczna.

Zamaskowany rycerz przebiegł ulicę w nieopisanym pędzie, zdawało się, że koń ziemi nie tyka kopytami, zdawało się, że leci. Ta jazda prawdziwie piekielna trwała nie dłużej jak minutę; gniadosz tajemniczego rycerza przemykał już pod sklepieniem bramy, gdy od strony rynku zadudniało rozgłośnie… Drugi jakiś szaleniec gnał wściekłym galopem śladem pierwszego. Bez czapki, z oczyma rozwartymi szeroko, ze zwichrzonymi włosami, siekł konia harapem, kłuł ostrogami i leciał jak opętany.

– Doścignie! – krzyczano dodając mu otuchy.

– Nie doścignie! – słychać było inne głosy.

– Ówten181 konia ma zacnego!

– Ale ten za to lekki i sam jeden!

– Oho, przeleciał bramę!

Kilku wydrapało się na mury, kilku pobiegło do barbakanu, by śledzić z wieżyczek, co się dalej stanie.

– Ależ pędził… Dogania go!

– Oho, odsadził się… umyka, też to umyka!

– Jezus Maria!

Zamaskowany rycerz mknął jak wicher. Lewym ramieniem trzymał silnie porwaną dziewczynę, a krótką nahajką w prawej ręce ćwiczył konia; każde uderzenie znaczyło krwawe pręgi na skórze gniadosza.

– Nie szarp się… spokojnie siedź… bo cię zastrzelę jak psa, dziewko zatracona! – warknął ochrypłym głosem.

– O, rety… puśćcie mnie! Czymże wam zawiniłam? – szlochała Krysia.

– Czym? Tym, że żyjesz ku mojej krzywdzie!

– Nie znam was.

– Milcz… nie mam czasu na gawędki!

Usłyszawszy tętent, obejrzał się.

– Tysiąc biesów! – i ścisnął konia ostrogami.

Przeminęli ostatnie domki przedmieścia, wypadli w pole. Uderzenia kopyt końskich za nimi coraz były wyraźniejsze… pościg zbliżał się…

– Truteń jakiś… gołowąs… psi syn… – rzucał przez zęby rycerz.

Wyjął z olster krucicę i krzyknął odwracając głowę:

– Wracaj precz, bo ją w twoich oczach uśmiercę! – a Krysi syknął w ucho: – Miałaś jeszcze dwie mile przed sobą, podziękuj ówtemu, że zginiesz pierwej!

159synowica (daw.) – bratanica, córka brata. [przypis edytorski]
160in fundo (łac.) – tu: w podziemiach. [przypis edytorski]
161Narzeczona powstała z krzesła i szła do połowy izby; zaś we drzwiach ukazał się wspaniałej urody, acz nie pierwszej młodości narzeczony. Pokłonił się nisko, ale nie uniżenie, i w łacińskiej mowie radość z tak szczęsnej godziny w swym życiu wyraził – B. Paprocki, Herby rycerstwa polskiego, opis wesela Gryzeldy Batorówny. [przypis autorski]
162czepiec – daw. nakrycie głowy kobiety zamężnej. [przypis edytorski]
163Stanisław Żółkiewski (1547–1620) – późniejszy hetman wielki koronny, zwycięski wódz wielu wojen, zdobywca Moskwy, zginął w bitwie z Turkami pod Cecorą. Pradziad króla Jana III Sobieskiego. [przypis edytorski]
164orszaki wojenne, alegoryczne wizerunki, takoż pogańskie bożyszcza nadobnie wyobrażone przez żywe osoby – tzw. żywe obrazy, rozrywka modna w XVIII–XIX w. Aktorzy-amatorzy, często osoby z wyższych sfer, przebierali się stosownie i odtwarzali sceny z literatury lub z malarstwa. [przypis edytorski]
165gwoli (daw.) – dla, w celu. [przypis edytorski]
166in medias res (łac.). – do sedna sprawy. [przypis edytorski]
167Pomona (mit. rzym.) – bogini sadów, ogrodów i drzew owocowych; przedstawiana z koszem owoców i kwiatów lub z rogiem obfitości. [przypis edytorski]
168Flora (mit. rzym.) – bogini kwiatów i wiosennej roślinności; na jej cześć w Rzymie świętowano na przełomie kwietnia i maja wesołe Floralia. [przypis edytorski]
169Ceres a. Cerera (mit. rzym.) – bogini urodzaju, matka Prozerpiny. Odpowiednik Demeter z mit. gr. [przypis edytorski]
170Prozerpina (mit. rzym.) – córka Cerery, porwał ją i poślubił Pluton, bóg krainy umarłych. Prozerpina co roku wracała do matki na lato, a opuszczała ją na zimę; tak mitologia tłumaczyła następstwo pór roku. Odpowiednikiem Prozerpiny w mit. gr. jest Kora-Persefona. [przypis edytorski]
171przecz (daw.) – dlaczego. [przypis edytorski]
172cyfra (tu daw.) – inicjały, monogram. [przypis edytorski]
173Saturn (mit. rzym.) – bóg zasiewów, rolnictwa, pór roku i czasu. Odpowiednik Kronosa z mit. gr. [przypis edytorski]
174Jowisz a. Jupiter (mit. rzym.) – najważniejszy bóg Rzymian, pan dziennego nieba, blasku słonecznego i pioruna; odpowiednik Zeusa z mit. gr. [przypis edytorski]
175Minerwa (mit. rzym.) – bogini mądrości, rzemiosł i sztuki; odpowiednik Ateny z mit. gr. [przypis edytorski]
176dwukolny – dziś: dwukołowy. [przypis edytorski]
177Kupido (mit. rzym.) – bożek miłości, syn Wenery; odpowiednik Amora z mit. gr. [przypis edytorski]
178Wenus a. Wenera (mit. rzym.) – bogini miłości i piękna; odpowiednik Afrodyty z mit. gr. [przypis edytorski]
179Parys Aleksander (mit. gr.) – postać z Iliady Homera, syn króla Troi; wybrany na sędziego w sporze między boginiami, za najpiękniejszą uznał Afrodytę. Ta nagrodziła go miłością pięknej Heleny, żony Menelaosa, co stało się przyczyną wojny trojańskiej. [przypis edytorski]
180Pluto a. Pluton (mit. rzym.) – bóg świata podziemnego, krainy umarłych. Zakochał się w Prozerpinie, córce Cerery, i porwał ją. Konflikt zakończył się kompromisem: Prozerpina została żoną Plutona, ale pół każdego roku spędzała z matką na ziemi; jej powroty do męża powodowały rozpacz bogini urodzaju i zimę. Odpowiednikiem Plutona w mit. gr. był Hades. [przypis edytorski]
181ówten (daw.) – tamten. [przypis edytorski]