Free

Faraon

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

– Na co wam te listy, skoro pogodziliście się z kapłanami?…

– Co wasza dostojność wygadujesz? – rzucił się Tutmozis.

– Ja wiem, co mówię!… – rzekł Hiram. – Dziesiątki tysięcy talentów wydobyliście od Fenicjan, niby na uwolnienie Egiptu z mocy kapłańskiej, a dziś za to rabujecie nas i mordujecie… Zobacz, co się dzieje od morza do pierwszej katarakty: wszędzie wasze pospólstwo ściga Fenicjan jak psów, bo taki jest rozkaz kapłanów…

– Oszalałeś, tyryjczyku!… W tej chwili nasz lud zdobywa świątynię Ptah w Memfis…

Hiram machnął ręką.

– Nie zdobędzie jej! – odparł. – Oszukujecie nas albo sami jesteście oszukani… Mieliście przede wszystkim zdobyć Labirynt i jego skarbiec, i to dopiero w dniu dwudziestym trzecim Paofi… Tymczasem dziś marnujecie siły pod bożnicą Ptah, a Labirynt przepadł…

Co się to dzieje?… Gdzież tu rozum?… – ciągnął wzburzony Fenicjanin. – Na co te szturmy do pustych gmachów?… Napadacie je chyba w tym celu, ażeby wzmocniono dozór nad Labiryntem.

– I Labirynt weźmiemy – przerwał Tutmozis.

– Nic nie weźmiecie, nic!… Labirynt mógł wziąć tylko jeden człowiek, któremu przeszkodzą dzisiejsze awantury w Memfisie…

Tutmozis stanął na drodze.

– O co tobie chodzi?… – krótko spytał Hirama.

– O nieład, jaki panuje u was… O to, że już nie jesteście rządem, ale kupą oficerów i dostojników, którą kapłani pędzą, gdzie chcą i kiedy chcą… Od trzech dni w całym Dolnym Egipcie panuje tak straszny zamęt, że pospólstwo rozbija nas, Fenicjan, waszych jedynych przyjaciół… A dlaczego tak jest?… Bo rządy wymknęły się z waszych rąk i już pochwycili je kapłani.

– Mówisz tak, bo nie znasz położenia – odparł Tutmozis. – Prawda, że kapłani brużdżą nam i urządzają napaści na Fenicjan. Ale władza jest w ręku faraona, ogólny bieg wypadków idzie według jego rozkazów…

– I dzisiejszy napad na świątynię Ptah? – spytał Hiram.

– Tak. Sam byłem na poufnej radzie, podczas której faraon rozkazał opanować świątynie dzisiaj zamiast dwudziestego trzeciego…

– No – przerwał Hiram – więc oświadczam ci, naczelniku gwardii, że jesteście zgubieni… Bo ja z pewnością wiem, że dzisiejszy napad został uchwalony na posiedzeniu arcykapłanów i nomarchów, które odbyło się w Świątyni Ptah trzynastego Paofi.

– Po cóż by oni uchwalali napad na samych siebie? – spytał drwiącym tonem Tutmozis.

– Muszą mieć w tym jakiś interes. A że oni lepiej prowadzą swoje interesa aniżeli wy, o tym już przekonałem się.

Dalszą rozmowę przerwał adiutant wzywający Tutmozisa do jego świątobliwości.

– Ale!… ale!… – dodał Hiram. – Wasi żołnierze zatrzymali na drodze kapłana Pentuera, który ma coś ważnego powiedzieć faraonowi…

Tutmozis schwycił się za głowę i natychmiast posłał oficerów, ażeby znaleźli Pentuera. Następnie pobiegł do faraona, a po chwili wrócił i kazał Fenicjaninowi iść za sobą.

Kiedy Hiram wszedł do królewskiej komnaty, zastał w niej: królowę Nikotris, wielkiego skarbnika, wielkiego pisarza i kilku jenerałów. Ramzes XIII, zirytowany, szybko chodził po sali.

– Oto jest nieszczęście faraona i Egiptu! – zawołała królowa wskazując na Fenicjanina.

– Czcigodna pani – odparł niezmieszany tyryjczyk, kłaniając się – czas pokaże, kto był wiernym, a kto złym sługą jego świątobliwości.

Ramzes XIII nagle stanął przed Hiramem.

– Masz listy Herhora do Asyrii?… – zapytał.

Fenicjanin wydobył spod odzienia paczkę i milcząc oddał ją faraonowi.

– Tego było mi potrzeba! – zawołał z triumfem władca. – Trzeba natychmiast ogłosić ludowi, że arcykapłani zdradzili państwo…

– Synu mój – wtrąciła błagalnym głosem królowa – na cień ojca… na nasze bogi zaklinam cię, wstrzymaj się parę dni z tym ogłoszeniem… Z darami Fenicjan trzeba być bardzo ostrożnym…

– Wasza świątobliwość – wtrącił Hiram – może nawet spalić te listy. Mnie nic na nich nie zależy.

Faraon pomyślał i schował paczkę za kaftan.

– Cóż słyszałeś w Dolnym Egipcie? – zapytał pan.

– Wszędzie biją Fenicjan – odparł Hiram. – Domy nasze są burzone, sprzęty rozkradane i już kilkudziesięciu ludzi zabito.

– Słyszałem!… To robota kapłanów – rzekł pan.

– Lepiej powiedz, mój synu, że są to skutki bezbożności i zdzierstwa Fenicjan – wtrąciła królowa.

Hiram odwrócił się do pani bokiem i mówił:

– Od trzech dni siedzi w Memfisie naczelnik policji z Pi-Bast z dwoma pomocnikami i – już są na tropie mordercy i oszusta Lykona…

– Który wychował się w fenickich świątyniach! – zawołała królowa Nikotris.

– …Lykona – ciągnął Hiram – którego arcykapłan Mefres wykradł policji i sądom… Lykona, który w Tebach, udając waszą świątobliwość, biegał nago po ogrodzie jako wariat…

– Co mówisz?… – krzyknął faraon.

– Niech wasza świątobliwość zapyta się najczcigodniejszej królowej, gdyż ona go widziała… – odparł Hiram.

Ramzes zmieszany spojrzał na matkę.

– Tak – rzekła królowa – widziałam tego nędznika, lecz nie wspominałam nic, ażeby oszczędzić ci boleści… Muszę jednak objaśnić, że nikt nie ma dowodu na to, ażeby Lykon był nasadzony przez arcykapłanów, gdyż równie dobrze mogli to zrobić Fenicjanie…

Hiram uśmiechnął się szyderczo.

– Matko… matko!… – odezwał się z żalem Ramzes – czyliż w twoim sercu kapłani nawet ode mnie są lepsi?…

– Ty jesteś mój syn i pan najdroższy – mówiła z uniesieniem królowa – ale nie mogę ścierpieć, ażeby człowiek obcy… poganin… miotał oszczerstwa na święty stan kapłański, z którego oboje pochodzimy…

O Ramzesie!… – zawołała padając na kolana – wypędź złych doradców, którzy cię popychają do znieważania świątyń, do podnoszenia ręki na następcę dziada twego Amenhotepa!… Jeszcze czas… jeszcze czas do zgody… do ocalenia Egiptu…

Nagle wszedł do komnaty Pentuer w poszarpanej odzieży.

– No, a ty co powiesz? – zapytał z dziwnym spokojem faraon.

– Dziś, może zaraz – odparł wzruszony kapłan – będzie zaćmienie słońca…

Faraon aż się cofnął ze zdziwienia.

– Cóż mnie obchodzi zaćmienie słońca, jeszcze w tej chwili?…

– Panie – mówił Pentuer – ja tak samo myślałem, dopókim nie przeczytał w dawnych kronikach opisów zaćmień… Jest to tak przerażające zjawisko, że należałoby o nim ostrzec cały naród…

– Otóż jest!… – wtrącił Hiram.

– Dlaczegożeś wcześniej nie dał znać?… – zapytał kapłana Tutmozis.

– Dwa dni więzili mnie żołnierze… Narodu już nie ostrzeżemy, lecz zawiadomcie przynajmniej wojska przy pałacu, ażeby choć one nie uległy popłochowi.

Faraon klasnął w ręce.

– Ach, źle się stało!… – szepnął i dodał głośno: – Cóż to ma być i kiedy?…

– W dzień zrobi się noc… – mówił kapłan. – Ma trwać podobno tyle czasu, ile potrzeba na przejście pięciuset kroków… A zacznie się w południe… Tak mi mówił Menes…

– Menes? – powtórzył faraon. – Znam to nazwisko, ale…

– On pisał list o tym do waszej świątobliwości… Ależ dajcie znać wojsku…

Wnet odezwały się trąbki. Gwardia i Azjaci stanęli pod bronią i faraon otoczony sztabem zawiadomił wojsko o zaćmieniu dodając, aby się nie lękali, gdyż ciemność zaraz przejdzie, a on sam będzie przy nich.

– Żyj wiecznie! – odpowiedziały zbrojne szeregi.

Jednocześnie wysłano kilku najroztropniejszych jeźdźców do Memfisu.

Jenerałowie stanęli na czele kolumn, faraon przechadzał się po dziedzińcu zamyślony, cywilni dostojnicy po cichu szeptali z Hiramem, a królowa Nikotris zostawszy sama w komnacie upadła na twarz przed posągiem Ozyrysa.

Było już po pierwszej i istotnie słoneczne światło poczęło zmniejszać się.

– Naprawdę będzie noc? – spytał faraon Pentuera.

– Będzie, lecz bardzo krótko…

– Gdzież podzieje się słońce?

– Ukryje się za księżyc…

– Muszę przywrócić do łaski mędrców, którzy badają gwiazdy… – wtrącił do siebie pan.

Mrok szybko powiększał się. Konie Azjatów zaczęły się niepokoić, roje ptastwa spadły na ogród i z głośnym świergotem obsiadły wszystkie drzewa.

– Odezwijcież się!… – zawołał Kalipos do Greków.

Zadudniły bębny, zagwizdały flety i przy tym akompaniamencie pułk grecki zaśpiewał skoczną piosenkę o córce kapłana, która tak bała się strachów, że mogła sypiać tylko w koszarach.

Wtem na żółte wzgórza libijskie padł złowrogi cień i z błyskawiczną szybkością zakrył Memfis, Nil i pałacowe ogrody. Noc ogarnęła ziemię, a na niebie ukazała się czarna jak węgiel kula, otoczona wieńcem płomieni.

Niezmierny wrzask zagłuszył pieśń greckiego pułku. To Azjaci wydali okrzyk wojenny wypuszczając ku niebu chmurę strzał dla odstraszenia złego ducha, który chciał pożreć słońce.

– Mówisz, że ten czarny krąg to księżyc? – pytał faraon Pentuera.

– Tak utrzymuje Menes…

– Wielki to mędrzec!… I ciemność zaraz się skończy?…

– Z pewnością…

– A gdyby ten księżyc oderwał się od nieba i spadł na ziemię?…

– To być nie może… Otóż i słońce!… – zawołał z radością Pentuer.

Wszystkie zgromadzone pułki wydały okrzyk na cześć Ramzesa XIII.

Faraon uścisnął Pentuera.

– Zaprawdę – rzekł pan – widzieliśmy dziwne zdarzenie… Ale nie chciałbym widzieć go po raz drugi… Czuję, że gdybym nie był żołnierzem, trwoga opanowałaby moje serce.

Hiram zbliżył się do Tutmozisa i szepnął:

– Wyślijże, wasza dostojność, natychmiast gońców do Memfisu, gdyż obawiam się, że arcykapłani zrobili wam coś niedobrego…

– Myślisz?…

Hiram pokiwał głową.

– Nie rządziliby tak długo państwem – rzekł – nie pogrzebaliby dziewiętnastu waszych dynastii, gdyby nie umieli korzystać z podobnych dzisiejszemu wypadków…

Podziękowawszy wojskom za dobrą postawę wobec niezwykłego zjawiska faraon wrócił do willi. Był wciąż zamyślony, przemawiał spokojnie, nawet łagodnie, ale na pięknej twarzy jego malowała się niepewność.

Istotnie w duszy Ramzesa toczyła się ciężka walka. Zaczynał rozumieć, że kapłani mają w rękach siły, których on nie tylko nie brał w rachubę, ale nawet nie zastanawiał się nad nimi, nie chciał o nich słuchać.

 

Kapłani śledzący ruchy gwiazd w ciągu kilku minut niezmiernie urośli w jego oczach. I faraon mówił w sobie, że jednak należy poznać tę dziwną mądrość, która w tak straszny sposób miesza ludzkie zamiary.

Goniec za gońcem wylatywał z pałacu do Memfisu, aby dowiedzieć się: co tam zaszło podczas zaćmienia? Ale gońcy nie wracali i nad królewskim orszakiem niepewność roztoczyła czarne skrzydła. Że pod świątynią Ptah zdarzyło się coś złego, o tym nie tylko nikt nie wątpił, ale nawet nie śmiał snuć własnych domysłów. Zdawało się, że i faraon, i jego zaufani radzi są z każdej minuty, jaka upłynęła im bez wiadomości stamtąd.

Tymczasem królowa Nikotris usiadłszy obok pana szeptała mu:

– Pozwól mi działać, Ramzesie… Kobiety naszemu państwu niejedną oddały usługę… Tylko przypomnij sobie królowę Nikotris435 za szóstej dynastii albo Makarę436, która stworzyła flotę na Morzu Czerwonym!… Naszej płci nie brak ani rozumu, ani energii, więc pozwól mi działać… Jeżeli świątynia Ptah nie została zdobyta, a kapłani skrzywdzeni, pogodzę cię z Herhorem. Pojmiesz za żonę jego córkę i panowanie twoje będzie pełne chwały… Pamiętaj, że twój dziad, święty Amenhotep, był również arcykapłanem i namiestnikiem faraona i że ty sam, kto wie, czy panowałbyś dzisiaj, gdyby święty stan kapłański nie pragnął mieć własnej krwi na tronie… Także wywdzięczasz się im za władzę?…

Faraon słuchał jej, ale wciąż myślał, że jednak mądrość kapłanów jest ogromną siłą, a walka z nimi trudna!…

Dopiero o trzeciej zjawił się pierwszy goniec z Memfisu, adiutant pułku, który stał pod świątynią. Powiedział on faraonowi, że świątyni nie zdobyto z powodu gniewu bogów; że lud uciekł, kapłani triumfują, a nawet w wojsku powstał nieporządek podczas tej strasznej, choć krótkiej nocy.

Potem zaś wziąwszy na bok Tutmozisa adiutant oświadczył mu bez ogródki, że wojsko jest zdemoralizowane i że skutkiem ucieczki w popłochu ma tylu rannych i zabitych, jak po bitwie.

– Cóż się teraz dzieje z wojskiem?… – zapytał struchlały Tutmozis.

– Naturalnie – odparł adiutant – że udało się nam zgromadzić i uszykować żołnierzy. Ale o użyciu ich przeciw świątyniom nawet mowy być nie może… Szczególniej teraz, gdy kapłani zajęli się opatrywaniem rannych. Teraz żołnierz na widok ogolonego łba i panterczej skóry gotów padać na ziemią i dużo czasu upłynie, zanim który odważyłby się przekroczyć świętą bramę…

– A cóż kapłani?…

– Błogosławią żołnierzy, karmią ich, poją i udają, że wojsko nie winno napadowi na świątynię, że to była robota Fenicjan…

– I wy pozwalacie na to demoralizowanie pułków?… – zawołał Tutmozis.

– Przecież jego świątobliwość rozkazał nam bronić kapłanów przeciw pospólstwu… – odparł adiutant. – Gdyby nam pozwolono zająć świątynie, bylibyśmy w nich od dziesiątej z rana, a arcykapłani siedzieliby w piwnicach.

W tej chwili oficer dyżurny zawiadomił Tutmozisa, że znowu jakiś kapłan przybyły od Memfisu chce mówić z jego świątobliwością.

Tutmozis obejrzał gościa. Był to człowiek jeszcze dość młody z twarzą jakby wyrzeźbioną w drzewie. Powiedział, że przychodzi do faraona od Samentu.

Ramzes natychmiast przyjął kapłana, który upadłszy na ziemię podał władcy pierścień, na widok którego faraon pobladł.

– Co to znaczy?… – zapytał pan.

– Samentu nie żyje… – odpowiedział posłannik.

Ramzes przez chwilę nie mógł wydobyć głosu. Wreszcie rzekł:

– Jak się to stało?…

– Zdaje się – mówił kapłan – że Samentu został odkryty w jednej z sal Labiryntu i sam się otruł, aby uniknąć mąk… I zdaje się, że odkrył go Mefres, przy pomocy jakiegoś Greka, który ma być bardzo podobny do waszej świątobliwości…

– Znowu Mefres i Lykon!… – zawołał z gniewem Tutmozis. – Panie – zwrócił się do faraona – czyliż nigdy nie uwolnisz się od tych zdrajców?…

Jego świątobliwość znowu zwołał poufną radę do swej komnaty. Wezwał na nią Hirama tudzież kapłana, który przyszedł z pierścieniem Samentu. Pentuer nie chciał w naradzie przyjmować udziału, a czcigodna królowa Nikotris sama na nią przyszła.

– Widzę – szepnął Hiram do Tutmozisa – że po wypędzeniu kapłanów baby zaczną rządzić Egiptem…

Gdy zebrali się dostojnicy, faraon dał głos posłannikowi Samentu. Młody kapłan nie chciał nic mówić o Labiryncie. Natomiast szeroko rozwodził się nad tym, że świątynia Ptah wcale nie jest bronioną i że dość byłoby kilkudziesięciu żołnierzy, aby zabrać wszystkich, którzy w niej się ukrywają.

– Ten człowiek jest zdrajcą!… – krzyknęła królowa. – Sam kapłan namawia was do gwałtu nad kapłanami…

Ale w twarzy posłannika nie drgnął żaden muskuł.

– Czcigodna pani – odparł – jeżeli Mefres zgubił mego opiekuna i mistrza Samentu, byłbym psem, gdybym nie szukał zemsty. Śmierć za śmierć…

– Podoba mi się ten młody! – szepnął Hiram.

Rzeczywiście w zebraniu powiało jakby świeższe powietrze. Jenerałowie wyprostowali się, cywilni dostojnicy patrzyli na kapłana z ciekawością, nawet twarz faraona ożywiła się.

– Nie słuchaj go, synu mój!… – błagała królowa.

– Jak myślisz – odezwał się nagle faraon do młodego kapłana – co uczyniłby teraz święty Samentu, gdyby żył?…

– Jestem pewny – odparł energicznie kapłan – że Samentu wszedłby do świątyni Ptah, bogom spaliłby kadzidło, ale ukarałby zdrajców i morderców…

– A ja powtarzam, że ty jesteś najgorszy zdrajca!… – zawołała królowa.

– Spełniam tylko mój obowiązek – odparł niewzruszony kapłan.

– Zaprawdę, ten człowiek jest uczniem Samentu!… – wtrącił Hiram. – On jeden jasno widzi, co nam pozostaje do zrobienia…

Wojskowi i cywilni dostojnicy przyznali Hiramowi słuszność, a wielki pisarz dodał:

– Skoro zaczęliśmy walkę z kapłanami, należy jej dokończyć, tym bardziej dziś, gdy mamy listy dowodzące, że Herhor układa się z Asyryjczykami, co jest wielką zdradą państwa…

– On prowadzi politykę Ramzesa XII – wtrąciła królowa.

– Ależ ja jestem Ramzes XIII!… – już niecierpliwie odpowiedział faraon.

Tutmozis podniósł się z krzesła.

– Panie mój – rzekł – pozwól mi działać. Jest rzeczą bardzo niebezpieczną przeciągać ten stan niepewności, jaki panuje w rządzie, a byłoby zbrodnią i głupotą nie skorzystać z okazji. Skoro mówi ten kapłan, że świątynia nie jest broniona, pozwól mi, abym poszedł do niej z garstką ludzi, których sam wybiorę…

– Ja z tobą – wtrącił Kalipos. – Według mego doświadczenia nieprzyjaciel triumfujący jest najsłabszy. Jeżeli więc zaraz wpadniemy do świątyni Ptah…

– Nie potrzebujecie wpadać, ale wejść tam jako wykonawcy rozkazów faraona, który poleca wam uwięzić zdrajców – odezwał się wielki pisarz. – Na to nie potrzeba nawet siły… Ileż to razy jeden policjant rzuca się na gromadę złodziejów i chwyta, ilu chce…

– Syn mój – odezwała się królowa – ustępuje pod naciskiem waszych rad… Ale on nie chce gwałtu, zabrania wam…

– Ha, jeżeli tak – odezwał się młody kapłan Seta – więc powiem jego świątobliwości jeszcze jedną rzecz…

Parę razy odetchnął głęboko, lecz mimo to dokończył stłumionym głosem:

– Na ulicach Memfisu stronnictwo kapłańskie ogłasza, że…

– Że co?… mów śmiało – wtrącił faraon.

– Że wasza świątobliwość jesteś obłąkany, że nie masz święceń arcykapłańskich ani nawet królewskich i że… można złożyć was z tronu…

– Tego właśnie obawiam się – szepnęła królowa.

Faraon zerwał się z fotelu.

– Tutmozisie! – zawołał głosem, w którym było czuć odzyskaną energię. – Bierz wojska, ile chcesz, idż do świątyni Ptah i – przyprowadź mi Herhora i Mefresa oskarżonych o wielkie zdrady. Jeżeli usprawiedliwią się, powrócę im moją łaskę; w razie przeciwnym…

– Czy zastanowiłeś się?… – przerwała królowa.

Tym razem oburzony faraon nie odpowiedział jej, a dostojnicy poczęli wołać:

– Śmierć zdrajcom!… Od kiedyż to w Egipcie faraon ma poświęcać wierne sługi dla wyżebrania sobie łaski nikczemników!…

Ramzes XIII wręczył Tutmozisowi paczkę listów Herhora do Asyrii i rzekł uroczystym głosem:

– Aż do uśmierzenia buntu kapłanów przelewam moją władzę na osobę naczelnika gwardii, Tutmozisa. Teraz jego słuchajcie, a ty, czcigodna matko, do niego zwracaj się ze swymi uwagami.

– Mądrze i sprawiedliwie czyni pan!… – zawołał wielki pisarz. – Faraonowi nie wypada borykać się z buntem, a brak energicznej władzy może nas zgubić…

Wszyscy dostojnicy schylili się przed Tutmozisem. Królowa Nikotris z jękiem upadła synowi do nóg.

Tutmozis w towarzystwie jenerałów wyszedł na dziedziniec. Kazał uformować się pierwszemu pułkowi gwardii i rzekł:

– Potrzebuję kilkudziesięciu ludzi, którzy gotowi są zginąć za sławę pana naszego…

Wysunęło się więcej niż trzeba żołnierzy i oficerów, a na ich czele Eunana.

– Czy jesteście przygotowani na śmierć? – spytał Tutmozis.

– Umrzemy, panie, z tobą dla jego świątobliwości!… – zawołał Eunana.

– Nie umrzecie, ale zwyciężycie podłych zbrodniarzy – odparł Tutmozis. – Żołnierze należący do tej wyprawy zostaną oficerami, a oficerowie awansują o dwa stopnie wyżej. Tak mówię wam ja, Tutmozis, z woli faraona wódz naczelny.

– Żyj wiecznie!…

Tutmozis kazał zaprząc dwadzieścia piąć dwukolnych wozów ciężkiej kawalerii i wsadzić na nie ochotników. Sam w towarzystwie Kaliposa wsiedli na konie i niebawem – cały orszak skierowany ku Memfisowi zniknął w kurzawie.

Widząc to z okna królewskiej willi, Hiram schylił się przed faraonem i szepnął:

– Teraz dopiero wierzę, iż wasza świątobliwość nie byłeś w spisku z arcykapłanami…

– Oszalałeś?… – wybuchnął pan.

– Wybacz, władco, ale dzisiejszy napad na świątynię był ułożony przez kapłanów. Jakim zaś sposobem wciągnąli do niego waszą świątobliwość? nie rozumiem.

Była już godzina piąta po południu.

Rozdział XVII

W tym samym czasie, co do minuty, kapłan czuwający na pylonie świątyni Ptah w Memfisie zawiadomił obradujących w sali arcykapłanów i nomarchów, że – pałac faraona daje jakieś znaki.

– Zdaje się, że jego świątobliwość będzie nas prosił o zgodę – rzekł śmiejąc się jeden z nomarchów.

– Wątpię!… – odparł Mefres.

Herhor wyszedł na pylon: do niego bowiem sygnalizowano z pałacu. Wkrótce wrócił i rzekł do zebranych:

– Nasz młody kapłan sprawił się bardzo dobrze… W tej chwili jedzie Tutmozis z kilkudziesięcioma ochotnikami, ażeby nas uwięzić albo zabić…

– I ty jeszcze będziesz śmiał bronić Ramzesa?… – krzyknął Mefres.

– Bronić go muszę i będę, gdyż uroczyście zaprzysiągłem to królowej… Gdyby zaś nie czcigodna córka świętego Amenhotepa, nasze położenie nie byłoby takim, jak jest.

– No, ale ja nie przysięgałem!… – odparł Mefres i opuścił salę zebrań.

– Co on chce robić? – spytał jeden z nomarchów.

– Zdziecinniały starzec!… – odparł Herhor wzruszając ramionami.

Przed szóstą wieczorem oddział gwardii nie zatrzymywany przez nikogo zbliżył się do świątyni Ptah, a dowódca zapukał w bramę, którą natychmiast otworzono. Był to Tutmozis ze swoimi ochotnikami.

Kiedy naczelny wódz wszedł na dziedziniec świątyni, zdziwił się widząc, że naprzeciw niego wystąpił Herhor w infule Amenhotepa, otoczony tylko kapłanami.

– Czego żądasz, synu mój? – zapytał arcykapłan wodza, nieco zmieszanego tym wypadkiem.

Ale Tutmozis prędko zapanował nad sobą i rzekł:

– Herhorze, arcykapłanie Amona tebańskiego! Na mocy listów, które pisałeś do Sargona, satrapy asyryjskiego, a które to listy mam przy sobie, jesteś oskarżony o zdradę państwa i musisz usprawiedliwić się przed faraonem…

 

– Jeżeli młody pan – spokojnie odparł Herhor – chce dowiedzieć się o celach polityki wiecznie żyjącego Ramzes XII, niech zgłosi się do naszej najwyższej rady, a otrzyma objaśnienia.

– Wzywam cię, ażebyś natychmiast szedł za mną, jeżeli nie chcesz, abym cię zmusił – zawołał Tutmozis.

– Synu mój, błagam bogów, aby ochronili cię od gwałtu i kary, na jaką zasługujesz…

– Idziesz? – spytał Tutmozis.

– Czekam tu na Ramzesa – odparł Herhor.

– A więc zostań tu, oszuście!… – krzyknął Tutmozis.

Wydobył miecz i rzucił się na Herhora. W tej chwili stojący za wodzem Eunana podniósł topór i z całej siły uderzył Tutmozisa między szyję i prawy obojczyk, aż krew trysnęła na wszystkie strony. Ulubieniec faraona padł na ziemię, prawie na pół rozcięty.

Kilku żołnierzy z pochylonymi włóczniami podskoczyli do Eunany, lecz po krótkiej walce z towarzyszami polegli. Spomiędzy ochotników trzy czwarte było na żołdzie kapłańskim.

– Niech żyje świątobliwy Herhor, pan nasz! – zawołał Eunana wywijając zakrwawionym toporem.

– Niech żyje wiecznie! – powtórzyli żołnierze i kapłani i – wszyscy padli twarzą na ziemię. Najdostojniejszy Herhor wzniósł ręce i błogosławił ich.

Opuściwszy dziedziniec świątyni Mefres zstąpił do podziemiów, gdzie zamieszkiwał Lykon. Arcykapłan zaraz na progu wydobył z zanadrza kryształową kulę, na widok której Grek wpadł w gniew.

– Bodaj was ziemia pochłonęła!… Bodaj trupy wasze nie zaznały spokoju!… – złorzeczył Lykon coraz cichszym głosem.

W końcu umilkł i zasnął.

– Weź ten sztylet – mówił Mefres podając Grekowi wąziutką stal. – Weź ten sztylet i idź do pałacowego ogrodu… Tam stań w figowym klombie i czekaj na tego, który zabrał ci i uwiódł Kamę…

Lykon począł zgrzytać zębami w bezsilnej złości.

– A gdy go ujrzysz, obudź się… – zakończył Mefres.

Potem narzucił na Greka oficerski płaszcz z kapturem, do ucha szepnął mu hasło i z podziemiów, przez ukrytą furtkę świątyni, wyprowadził go na pustą ulicę Memfisu.

Następnie Mefres z żywością młodzieńca pobiegł na szczyt pylonu i wziąwszy do rąk kilka różnobarwnych chorągiewek począł dawać znaki w kierunku pałacu faraona. Dostrzeżono go widać i zrozumiano, gdyż na pargaminowej twarzy arcykapłana błysnął przykry uśmiech.

Mefres złożył chorągiewki, opuścił taras pylonu i z wolna począł schodzić na dół. Wtem, gdy już był na pierwszym piętrze, otoczyło go kilku ludzi w brunatnych opończach, którymi zasłaniali kaftany w czarne i białe pasy.

– Oto jest najdostojniejszy Mefres – rzekł jeden z nich.

I wszyscy trzej uklękli przed arcykapłanem, który machinalnie podniósł rękę jakby do błogosławieństwa. Lecz nagle opuścił ją pytając:

– Kto wy jesteście?…

– Dozorcy Labiryntu.

– Czegóż zastąpiliście mi drogą? – rzekł, a jednocześnie zaczęły mu drżeć ręce i wąskie usta.

– Nie potrzebujemy ci przypominać, święty mężu – mówił jeden z dozorców wciąż klęcząc – że kilka dni temu byłeś w Labiryncie, do którego wiesz drogę tak dobrze jak my, choć nie jesteś wtajemniczonym… Jesteś zaś zbyt wielkim mędrcem, ażebyś nie miał znać i naszych praw w podobnych wypadkach…

– Co to znaczy?… – zawołał podniesionym głosem Mefres. – Jesteście zbójcy, nasłani przez Her…

Nie dokończył. Jeden z napastników schwytał go za ręce, drugi zarzucił mu chustkę na głowę, a trzeci skropił mu twarz przezroczystym płynem. Mefres rzucił się kilka razy i upadł. Jeszcze raz pokropiono go, a gdy skonał, dozorcy położyli go we framudze, w martwą rękę wsunęli jakiś papirus i – znikli w korytarzach pylonu.

Trzej tak samo ubrani ludzie uganiali się za Lykonem prawie od chwili, gdy wypuszczony ze świątyni przez Mefresa, znalazł się na pustej ulicy.

Ludzie ci kryli się niedaleko furtki, przez którą przeszedł Grek, i z początku przepuścili go wolno. Lecz wnet jeden z nich dostrzegł w jego ruchach coś podejrzanego, więc wszyscy poczęli iść za nim.

Dziwna rzecz! uśpiony Lykon, jakby przeczuwając gonitwę, nagle skręcił w ulicę ruchliwą, potem na plac, gdzie krążyło mnóstwo ludzi, a potem ulicą Rybacką pobiegł do Nilu. Tu, w jakimś zaułku, znalazł małe czółenko, skoczył w nie i z niesłychaną szybkością zaczął przeprawiać się na drugą stronę rzeki.

Był już o paręset kroków oddalony od brzegu, gdy wysunęła się za nim łódź z jednym przewoźnikiem i trzema podróżnymi. Ledwie zaś ci odbili, ukazała się druga łódź, mająca dwu przewoźników i znowu trzech podróżnych.

Obie łodzie zawzięcie ścigały Lykona.

W tej, która miała tylko jednego wioślarza, siedzieli dozorcy Labiryntu i pilnie przypatrywali się swoim współzawodnikom, o ile pozwalał na to zmierzch prędko zapadający po zachodzie słońca.

– Co to za jedni tamci trzej?… – szeptali między sobą dozorcy z Labiryntu. – Od onegdaj krążyli dokoła świątyni, a dziś gonią za nim… Czyby go chcieli zasłonić przed nami?…

Drobna łódka Lykona przybiła do drugiego brzegu. Uśpiony Grek wyskoczył z niej i szybkim krokiem począł iść ku pałacowym ogrodom. Niekiedy zataczał się, stawał i chwytał się za głowę; lecz po chwili znowu szedł jakby ciągniony przez niepojętą siłę.

Dozorcy Labiryntu również wylądowali na drugim brzegu, ale już zostali uprzedzeni przez swoich współzawodników.

I zaczął się jedyny w swoim rodzaju wyścig. Lykon pędził ku pałacowi królewskiemu jak szybkobiegacz, za nim trzej ludzie nieznani, a na końcu trzej dozorcy Labiryntu.

O kilkaset kroków od ogrodu obie goniące grupy zetknęły się ze sobą. Była już noc, ale jasna.

– Kto wy jesteście, ludzie? – zapytał nieznajomych dozorca Labiryntu.

– Jestem naczelnikiem policji z Pi-Bast i z dwoma moimi setnikami ścigam wielkiego zbrodniarza…

– A my jesteśmy dozorcy Labiryntu i również ścigamy tego człowieka…

Obie grupy przypatrywały się sobie z rękoma na mieczach lub nożach.

– Co chcecie z nim zrobić? – spytał wreszcie naczelnik policji.

– Mamy przeciw niemu wyrok…

– A trupa zostawicie?

– Ze wszystkim, co ma na sobie – odparł starszy dozorca.

Policjanci szeptali między sobą.

– Jeżeli mówicie prawdę – rzekł wreszcie naczelnik policji – nie będziemy wam przeszkadzali. Owszem, pożyczymy go wam na chwilę, gdy wpadnie w nasze ręce…

– Przysięgacie?

– Przysięgamy…

– No to możemy iść razem…

Połączyli się, ale Grek zniknął im z oczu.

– Przekleństwo!… – zawołał naczelnik policji. – Znowu umknął…

– Znajdzie się – odparł dozorca z Labiryntu – a może nawet tędy będzie wracał.

– Po cóż by szedł do królewskiego ogrodu? – spytał naczelnik.

– Arcykapłani używają go do jakichś swoich interesów, ale on wróci do świątyni, wróci!… – mówił dozorca.

Postanowili tedy czekać i działać wspólnie.

– Trzecią noc marnujemy! – rzekł jeden z policjantów ziewając.

Owinęli się w burnusy i legli na trawie.

Natychmiast po wyjeździe Tutmozisa czcigodna pani Nikotris milcząc, z zaciśniętymi z gniewu ustami opuściła komnaty syna. A gdy Ramzes chciał ją uspokoić, ostro przerwała mu:

– Żegnam faraona i proszę bogów, ażeby pozwoliły mi jutro powitać cię jeszcze jako faraona…

– Wątpisz o tym, matko?

– O wszystkim można zwątpić wobec człowieka, który słucha rad szaleńców i zdrajców!…

Rozeszli się, oboje zagniewani.

Wkrótce jego świątobliwość odzyskał dobry humor i wesoło rozmawiał z dostojnikami. Ale już o szóstej począł go trapić niepokój.

– Tutmozis powinien by przysłać do nas gońca… – mówił pan. – Bo jestem pewny, że sprawa, tak czy owak, już się rozstrzygnęła…

– Tego nie wiem – odparł wielki skarbnik. – Mogli nie znaleźć statków u przewozu… Mogą w świątyni stawiać opór…

– A gdzie jest ten młody kapłan?… – spytał nagle Hiram.

– Kapłan?… wysłannik zmarłego Samentu?… – powtarzali zmieszani dostojnicy. – To prawda, gdzie on być może?…

Rozesłano żołnierzy, aby przeszukali ogród. Żołnierze obiegli wszystkie ścieżki, ale kapłana nie było.

Wypadek ten źle usposobił dostojników. Każdy siedział milcząc, pogrążony w niespokojnych myślach.

O zachodzie słońca wszedł do komnaty pokojowiec faraona i szepnął, że pani Hebron ciężko zachorowała i błaga, ażeby jego świątobliwość raczył ją odwiedzić.

Dostojnicy znając stosunek, jaki łączył pana z piękną Hebron, spojrzeli po sobie. Ale gdy faraon oświadczył zamiar wyjścia na ogród, nie protestowali. Ogród, dzięki gęstym strażom, był równie bezpieczny jak pałac. Nikt też nie uważał za stosowne choćby z daleka czuwać nad faraonem wiedząc, że Ramzes nie lubi, ażeby zajmowano się nim w pewnych chwilach.

Gdy pan zniknął w korytarzu, wielki pisarz rzekł do skarbnika:

– Czas wlecze się jak wozy w pustyni. Może Hebron ma wiadomość od Tutmozisa?…

– W tej chwili – odparł skarbnik – jego wyprawa w kilkudziesięciu ludzi na świątynię Ptah wydaje mi się niepojętym szaleństwem…

– A czy rozsądniej zrobił faraon nad Sodowymi Jeziorami, kiedy całą noc uganiał się za Tehenną?… – wtrącił Hiram. – Odwaga więcej znaczy aniżeli liczba.

– A ten młody kapłan?… – zapytał skarbnik.

– Przyszedł bez naszej wiedzy i odszedł nie pytając – rzekł Hiram. – Każdy z nas postępuje jak spiskowiec.

Skarbnik pokręcił głową.

Ramzes szybko przebiegł odległość dzielącą jego willę od pałacyku Tutmozisa. Gdy wszedł do pokoju, Hebron z płaczem rzuciła mu się na szyję.

– Umieram z trwogi!… – zawołała.

– Lękasz się o Tutmozisa?

– A cóż on mnie obchodzi? – odparła Hebron robiąc pogardliwy grymas ustami. – Ty jeden obchodzisz mnie… o tobie jednym myślę… o ciebie się lękam…

– Błogosławioną niech będzie twoja trwoga, która choć na chwilę uwolniła mnie od nudów… – rzekł śmiejąc się faraon. – Bogowie! jakiż to ciężki dzień… Gdybyś słyszała nasze narady, gdybyś widziała miny moich doradców!… I jeszcze, na domiar wszystkiego, podobało się czcigodnej królowej uczcić nasze zebranie swoją obecnością… Nigdy nie przypuszczałem, że dostojeństwo faraona może mi tak dokuczyć…

435królowa Nikotris – popr.: Nitokris, legendarna pierwsza kobieta na tronie starożytnego Egiptu, ostatni władca VI dynastii. Barwną historię o Nitokris przekazał Herodot (Dzieje, II, 100), zaś Maneton uważał, że zbudowała trzecią z największych piramid w Gizie. Współcześnie jej istnienie poddaje się w wątpliwość. [przypis edytorski]
436Makara – popr. Maat-Ka-Re, imię tronowe królowej Hatszepsut (1473–1458 p.n.e.) z XVIII dynastii. Po śmierci męża najpierw rządziła jako regentka w imieniu nieletniego pasierba, Totmesa III, następnie koronowała się na faraona. Wzniosła wiele monumentalnych świątyń i obelisków, zorganizowała wielką wyprawę handlową pięciu statków przez Morze Czerwone do kraju Punt. [przypis edytorski]