Free

Moja Pierwsza Bitwa

Text
Mark as finished
Moja Pierwsza Bitwa
Font:Smaller АаLarger Aa

Adam Mickiewicz

Moja Pierwsza Bitwa: Opowiadanie Sierżanta

Zazdroszczą Atylli, który stoczył tysiąc bitew, a w tysiącznej jeszcze czuł w sobie to, co nazywał gaudia certaminum, czyli rozkosz rzezi. Oj, był to krwawy rozpustnik ten stary hetman! Co się mnie tyczy, piastującego stopień sierżanta lekkiej artylerji, wyznaję, że zaprawdę zakochany byłem w wojence, ale tylko przez pierwszy tydzień mojego wojennego zawodu, i że w Atyllowej rozkoszy raz tylko jeden jedyny zasmakowałem. Z tej to przyczyny nigdy mi nie wyjdzie z pamięci mój miodowy tydzień i pierwsza bitwa.



Pierwsza bitwa ma szczególniejsze podobieństwo z pierwszą miłością. Ileż nadziei! ile złudzeń! przed tą uroczystą akcją, która rozstrzyga o losie narodów, lada rekrut czuje się powołanym do odegrania co najmniej roli… jakiego bohatera historji lub romansu.



Przychodzi wreszcie do rozprawy i stajesz do niej z niecierpliwością i pewnym niepokojem, doznając raz trwogi śmiertelnej, to znowu szalonej wesołości; już cię strach przeszywa, już cię podnosi pycha tryumfatora. W jednej godzinie przechodzisz przez tłumy wzruszeń, i zbierasz wspomnienia na całe życie! lecz aby to czuć z całą mocą, trzeba mieć serce dziewicze, serce rekruckie.



Powiedział ktoś, że każdy człowiek może skomponować dobry romans, opowiadając tylko po prostu historję swej pierwszej miłości. To postrzeżenie zachęciło mię do opisania pierwszej bitwy, w której byłem. Trzeba wiedzieć, że ta bitwa jest tylko epizodem sławnej wojny, że z niej odnieśliśmy świetne zwycięstwo, i że w swoim czasie zjednała nam podziw ludów europejskich. Wprawdzie dawne to czasy, bo ludy dobrze już zapomniały i o naszych klęskach i o naszych tryumfach. Mimo tego żołnierz polski nigdy nie zapomni o bitwie pod Stoczkiem.



Po rewolucji 29 listopada

1

1


  1830 r.



 postanowiłem wstąpić w szeregi, i rozmyślałem, czy do piechoty, czy do jazdy? Ażeby zrobić stanowczy wybór, przebiegałem ulice Warszawy, przypatrując się bacznie mundurom różnych pułków. Naprzód zatrzymałem się przed bataljonem grenadjerów, którzy maszerowali w ściśniętych szeregach, milcząco, w porządku i poważnie. Wszystko wąsacze, z szewronami na ramionach. Były to resztki legjonów napoleońskich. Kiedy przechodzili, ustępowano im z uszanowaniem, i szeptano w tłumie: „To mi żołnierze! to nasi obrońcy!” Zazdroszczę im, pomyślałem, piękna to rzecz być grenadjerem! I zbliżyłem się do oddziału, a zająwszy miejsce obok dobosza, maszerowałem krokiem grenadjerskim, upatrując komendanta, któremu chciałem natychmiast ofiarować moje służby.



Wtem, na drugim końcu ulicy, ukazał mi się nowy meteor wojskowy. Był to krakus na białym koniu, w białej sukmance, w czerwonej czapeczce z białem piórkiem, który jak łabędź przerzynał czarne fale tłoczących się mieszczuchów. Ślicznie wywijał on koniem; pieszych witał skinieniem głowy, z kawalerzystami ściskał się za ręce, a pięknym damom, stojącym w oknach, posyłał wdzięczne pocałunki. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu; mężczyźni klaskali, kobiety uśmiechały się w milczeniu; a piękny krakus stał się bożyszczem chwili.



Przyszło mi zaraz na myśl,