Free

Romeo i Julia

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

SCENA IV

Pokój w domu Kapuletów
(Wchodzą: Kapulet, pani Kapulet i Parys)
 
Kapulet. Tak smutny, panie, dotknął nas wypadek,
Żeśmy nie mieli czasu mówić z Julią.
Krewny nasz, Tybalt, był jej nader drogim,
Nam także, ale rodzim się, by umrzeć.
Dziś ona już nie zejdzie, bo już późno.
Gdyby nie twoje, hrabio, odwiedziny,
Ja sam-bym w łóżku był już od godziny.
 
 
Parys. Pora żałoby nie sprzyja zalotom;
Dobranoc, pani, poleć mnie swej córce.
 
 
Pani Kapulet. Najchętniej, zaraz jutro ją wybadam;
Na dziś zamknęła się, by żal swój spłakać.
 
 
Kapulet. Hrabio, za miłość naszego dziecięcia
Mogę ci ręczyć; mniemam, że się skłoni
Do mych przełożeń, co więcej, nie wątpię.
Pójdź do niej, żono, nim się spać położysz;
Oznajm jej cnego Parysa zamiary
I powiedzże jej, uważasz, iż w środę…
Zaczekaj, cóż to dzisiaj?
 
 
Parys. Poniedziałek.
 
 
Kapulet. A! poniedziałek! Zawcześnie we środę;
Odłóżmy to na czwartek; w ten więc czwartek
Zostanie żoną szlachetnego hrabi.
Będzieszli gotów? Czy ci to dogadza?
Cicho się sprawim; jeden, dwóch przyjaciół…
Gdybyśmy bowiem po tak świeżej stracie
Bardzo hulali, ludzie, widzisz, hrabio,
Mogliby myśleć, że za lekko bierzem
Zgon tak bliskiego krewnego; dlatego
Wezwiem przyjaciół z jakie pół tuzina,
I na tem koniec. Cóż mówisz na czwartek?
 
 
Parys. Radbym, o panie, żeby już był jutro.
 
 
Kapulet. To dobrze. Bądź nam zdrów. A więc we czwartek.
Wstąpże do Julii, żono, nim spać pójdziesz;
Przygotuj ją do ślubu. Bądź zdrów, hrabio.
Światła! hej! światła do mego pokoju!
Tak już jest późno, żebyśmy nieledwie
Mogli powiedzieć: tak rano. Dobranoc.
 
(Wychodzą)

SCENA V

Pokój Julii
(Wchodzi Romeo i Julia)
 
Julia. Chcesz już iść? Jeszcze ranek nie tak bliski,
Słowik to, a nie skowronek się zrywa
I śpiewem przeszył trwożne ucho twoje.
Co noc on śpiewa owdzie na gałązce
Granatu: wierzaj mi, że to był słowik.
 
 
Romeo. Skowronek to, ów czujny herold ranku,
Nie słowik; widzisz te zazdrosne smugi,
Co tam na wschodzie złocą chmur krawędzie?
Pochodnie nocy już się wypaliły
I dzień się wspina raźnie na gór szczyty.
Chcąc żyć, iść muszę, lub zostając – umrzeć.
 
 
Julia. Owo światełko nie jest świtem; jest to
Jakiś meteor od słońca wysłany,
Aby ci służył w noc za przewodnika
I do Mantui rozjaśniał ci drogę;
Zostań więc, nie masz potrzeby się spieszyć.
 
 
Romeo. Niech mię schwytają, na śmierć zaprowadzą,
Rad temu będę, bo Julia chce tego.
Nie, ten brzask nie jest zapowiedzią ranku,
To tylko blady odblask lica Luny;
To nie skowronek, co owdzie piosenką
Bijąc w niebiosa, wznosi się nad nami.
Więcej mię względów skłania tu pozostać,
Niż nagle odejść. O, śmierci, przybywaj!
Chętnie cię przyjmę, bo Julia chce tego.
Cóż, luba? prawda, że jeszcze nie dnieje?
 
 
Julia. O, dnieje, dnieje! Idź, spiesz się, uciekaj!
Głos to skowronka brzmi tak przeraźliwie
I niestrojnymi, ostrymi dźwiękami
Razi me ucho. Mówią, że skowronek
Miło wywodzi; z tym się ma przeciwnie,
Bo on wywodzi nas z objęć wzajemnych.
Skowronek, mówią, z obrzydłą ropuchą
Zamienił oczy, o, radabym teraz,
Żeby był także i głos z nią zamienił,
Bo ten głos, w smutnej rozstania potrzebie,
Dzień przywołując, wywołuje ciebie.
Idź już, idź: ciemność coraz to się zmniejsza.
 
 
Romeo. A dola nasza coraz to ciemniejsza!
 
(Wchodzi Marta)
 
Marta. Pst! pst!
 
 
Julia. Co?
 
 
Marta. Starsza pani tu nadchodzi.
Dzień świta. Baczność, bo się narazicie!
 
(Wychodzi)
 
Julia. O, okno, wpuśćże dzień, a wypuść życie!
 
 
Romeo (wychodząc przez okno).
Bądź zdrowa! Jeszcze jeden uścisk krótki.
 
 
Julia. Już idziesz; o mój drogi! mój milutki!
Muszę mieć co dzień wiadomość o tobie;
A każda chwila równą będzie dobie.
Zgrzybieję licząc podług tej rachuby,
Nim cię zobaczę znowu, o mój luby.
 
 
Romeo. Ilekroć będę mógł, tylekroć twoję
Drogą troskliwość pewnie zaspokoję.
 
(Znika za oknem)
 
Julia. Jak myślisz, czy się znów ujrzymy kiedy?
 
 
Romeo. Nie wątpię o tem, najmilsza, a wtedy
Wszystkie cierpienia nasze kwiatem tkaną
Kanwą do słodkich rozmów nam się staną.
 
 
Julia. Boże! przeczuwam jakąś ciężką dolę;
Wydajesz mi się teraz tam na dole,
Jak trup, z którego znikły życia ślady.
Czy mię wzrok myli? Jakiżeś ty blady!
 
 
Romeo. I twoja także twarz jak pogrobowa.
Smutek nas trawi. Bądź zdrowa! bądź zdrowa!
 
 
Julia (odstępując od okna). O losie! ludzie mienią cię niestałym;
Toż więc przez zawiść tylko prześladujesz
Tych, co kochają stale? Bądź niestały,
Bo wtedy będę mogła mieć nadzieję,
Ze go niedługo będziesz zatrzymywał
I wrócisz nazad.
 
 
Pani Kapulet (za sceną). Julio! czyś już wstała?
 
 
Julia. Któż to mię woła? Głos-że to mej matki?
Nie spałaż ona, czy wstała tak rano?
Jakiż niezwykły powód ją sprowadza?
 
(Wchodzi pani Kapulet)
 
Pani Kapulet. Jak się masz, Julciu?
 
 
Julia. Niedobrze mi, matko!
 
 
Pani Kapulet. Wciąż jeszcze płaczesz nad stratą Tybalta?
Chceszże go łzami dobyć z grobu? Choćbyś
Dopięła tego, wskrzesić go nie zdołasz.
Przestań więc: pewien żal może dowodzić
Wielkiej miłości, ale wielkość żalu
Dowodzi pewnej płytkości pojęcia.
 
 
Julia. Trudno na taką stratę nie być czułą.
 
 
Pani Kapulet. Tak, ale płacząc, czujesz tylko stratę,
Nie tego, po kim płaczesz, moje dziecko.
 
 
Julia. Tak czując stratę, mogę tylko płakać.
 
 
Pani Kapulet. Przyznaj się jednak, że nie tyle płaczesz
Nad jego śmiercią, jako raczej nad tem,
Że jeszcze żyje ten łotr, co go zabił.
 
 
Julia. Jaki łotr, pani?
 
 
Pani Kapulet. Tenci łotr, Romeo.
 
 
Julia. On i łotr żyją daleko od siebie.
Przebacz mu, Boże, tak jak ja przebaczam.
A przecież niema na świecie człowieka,
Któryby bardziej ciężył mi na sercu.
 
 
Pani Kapulet. Że mimo swoich niecnót jeszcze żyje.
 
 
Julia. Że go nie mogę dosiąc tym ramieniem,
Radabym sama módz się na nim zemścić.
 
 
Pani Kapulet. Dozna on zemsty; nie troszcz się i nie płacz,
Zlecę ja pewnej osobie w Mantui,
Gdzie ten wygnany renegat się schronił,
Dać mu traktament tak zniewalający,
Że wnet pośpieszy za Tybaltem. Wtedy
Będziesz, spodziewam się, zaspokojoną.
 
 
Julia. Nie zaspokoi mię Romeo nigdy,
Dopóki tylko żyć będzie; tak silnie
Boleść po krewnym rozjątrza mi serce.
O, pani, jeśli tylko znajdziesz kogo,
Co się podejmie podać mu truciznę,
Ja ją przyrządzę, by po jej wypiciu
Romeo zasnąć mógł jak najspokojniej.
Jakże mię korci słyszeć jego imię,
I nie módz zaraz dostać się do niego,
By przywiązaniu memu do Tybalta
Dać odwet na tym, co go zamordował.
 
 
Pani Kapulet. Znajdź ty sposoby, ja znajdę człowieka.
Terazże mam ci udzielić, dziewczyno,
Wesołych nowin.
 
 
Julia. Wesołe nowiny
Pożądanymi są w tak smutnych czasach.
Jakaż tych nowin treść, kochana matko?
 
 
Pani Kapulet. Masz troskliwego ojca, moje dziecię;
On to, ażeby smutek twój rozproszyć,
Umyślił i wyznaczył dzień na radość,
Tak dla cię jak i dla mnie niespodzianą.
 
 
Julia. Cóż to za radość, matko? mogęż wiedzieć?
 
 
Pani Kapulet. Ta a nie inna, że w ten czwartek z rana
Piękny, szlachetny, młody hrabia Parys
Ma cię uczynić szczęśliwą małżonką
W świętego Piotra kościele.
 
 
Julia. Na kościół
Świętego Piotra i Piotra samego!
Nigdy on, nigdy tego nie uczyni!
Żdumiewa mię ten pośpiech. Mam iść za mąż,
Nim ten, co moim ma być mężem, zaczął
Starać się o mnie, nim mi się dał poznać?
Proszę cię, matko, powiedz memu ojcu,
Że jeszcze nie chcę iść za mąż, a gdybym
Koniecznie miała iść, to bym wolała
Pójść za Romea, który, jak wiesz dobrze,
Jest mi z całego serca nienawistny,
Niż za Parysa. Ha! to mi nowina!
 
(Wchodzi Kapulet i Marta)
 
Pani Kapulet. Oto twój ojciec; powiedz mu to sama:
Zobaczym, jak on przyjmie twą odpowiedź.
 
 
Kapulet. Kiedy dzień kona, niebo spuszcza rosę;
Ale po skonie naszego krewnego
Pada ulewny deszcz. Cóż to, dziewczyno?
Czy jesteś cebrem? Ciągle jeszcze we łzach?
Ciągłe wezbranie? W małej swej istotce
Przedstawiasz obraz łodzi, morza, wiatru:
Bo twoje oczy, jakby morze, ciągle
Falują łzami; biedne twoje ciało
Jak łódź żegluje po tych słonych falach.
Wiatrem nakoniec są westchnienia twoje,
Które, ze łzami walcząc, a łzy z niemi,
Jeżeli nagła nie nastąpi cisza,
Strzaskają twoją łódkę. I cóż, żono?
Czyś jej zamiary nasze objawiła?
 
 
Pani Kapulet. Tak; ale nie chce i dziękuje za nie.
Bodajby była z grobem zaślubiona!
 
 
Kapulet. Co? Jak to? Nie chce? Nie chce? Nie chce, mówisz?
Nie jest nam wdzięczną? Nie pyszni się z tego?
Nie poczytuje sobie za szczyt szczęścia,
Niegodna, żeśmy jej najgodniejszego
Z werońskich chłopców wybrali za męża?
 
 
Julia. Nie pysznam z tego, alem wdzięczna za to.
Pyszną, zaiste, nie mogę być z tego,
Co nienawidzę; lecz wdzięczna być winnam
I za nienawiść w postaci miłości.
 
 
Kapulet. Cóż to znów? cóż to? Logika w spódnicy!
Pysznam i wdzięcznam, i zasię niewdzięcznam,
Jednak nie pysznam! Słuchaj, świdrzygłówko!
Nie dziękuj wdzięcznie, ni się pyszń z niepyszna,
Lecz zbierz swe sprytne klepki na ten czwartek,
By pójść z Parysem do świętego Piotra;
Albo cię każę zawlec tam na smyczy.
Rozumiesz? Ty białaczko! ty szuswale;
Lalko łojowa!
 
 
Pani Kapulet. Wstydź się! czyś oszalał?
 
 
Julia. Błagam cię, ojcze, na klęczkach cię błagam,
Pozwól powiedzieć sobie tylko słowo.
 
 
Kapulet. Precz, wszetecznico! dziewko nieposłuszna!
Ja ci powiadam: gotuj się w ten czwartek
Iść do kościoła, lub nigdy, przenigdy
Na oczy mi się więcej nie pokazuj.
Nic nie mów, ani piśnij, ani trunij:
Palce mię świerzbią. Myśleliśmy, żono,
Że nas za skąpo Bóg pobłogosławił,
Dając nam jedno dziecko; teraz widzę,
Że i to jedno jest jednem za wiele,
I że w niej mamy bicz Boży. Precz, plucho!
Cyganko jakaś!
 
 
Marta. Błogosław jej, Boże!
Jegomość grzeszy, tak fukając na nią.
 
 
Kapulet. Doprawdy! Czy tak sądzi wasza mądrość?
Idź waść pytlować gębą z kumoszkami.
 
 
Marta. Nie mówięć bluźnierstw.
 
 
Kapulet. Terefere kuku!
 
 
Marta. Czyż mówić zbrodnia?
 
 
Kapulet. Milcz, stara trajkotko!
Schowaj swój rozum na babskie sejmiki:
Tu niepotrzebny.
 
 
Pani Kapulet. Za gorący jesteś.
 
 
Kapulet. Na miłość boską, to trzeba oszaleć!
W dzień, w noc, wieczorem, rano, w domu, w mieście,
Sam, w towarzystwie, we śnie i na jawie
Ciągle i ciągle rozmyślałem tylko
O jej zamęściu; i teraz, gdym znalazł
Dlań oblubieńca książęcego rodu,
Pana rozległych majątków, młodego,
Ukształconego, uposażonego
Dokolusieńka, jak mówią, w przymioty,
Jakich się można od mężczyzny żądać;
Trzeba, ażeby mi jedna smarkata,
Mazgajowata gęś odpowiadała:
Nie chcę iść za mąż, nie mogę pokochać,
Jestem za młoda, wybaczcie mi, proszę.
Nie chcesz iść za mąż? a to nie idź, zgoda;
Ale mi nie właź w oczy; żeruj sobie,
Gdzie tylko zechcesz, byle nie w mym domu.
Zważ to, pamiętaj; nie zwykłem żartować.
Czwartek za pasem; przyłóż dłoń do serca;
Namyśl się dobrze; będzieszli powolna,
Znajdziesz dobrego we mnie przyjaciela;
A nie, to marniej, żebrz, jęcz, mrzyj pod płotem;
Bo, jak Bóg w niebie, nigdy cię nie uznam
Za moje dziecko i z mojego mienia
Nawet źdźbło nigdy ci się nie oberwie.
Com rzekł, dotrzymam. Wiesz, że jestem słowny.
 
(Wychodzi)
 
Julia. Nie masz litości w niebie, które widzi
Całą głębokość mojego cierpienia?
Ty mię przynajmniej nie odpychaj, matko!
Zwlecz to małżeństwo na miesiąc, na tydzień,
Albo mi pościel oblubieńcze łoże
W tymże grobowcu, w którym Tybalt leży.
 
 
Pani Kapulet. Nie mów nic do mnie, nic ci nie odpowiem;
Rób, co chcesz, wszystko mi to obojętne.
 
(Wychodzi)
 
Julia. O, Boże! O ty, moja karmicielko!
Poradź mi, powiedz, jak temu zaradzić?
Mój mąż na ziemi, moja wiara w niebie;
Jakżeż ta wiara ma na ziemię wrócić,
Nim mój mąż sam mi ją powróci z nieba
Po opuszczeniu ziemi? Daj mi radę.
Niestety! Że też nieba mogą nękać
Tak mdłą istotę jak ja! Nic nie mówisz?
Nie maszże żadnej pociechy, żadnego
Na to lekarstwa?
 
 
Marta. Mam-ci, a to takie:
Romeo na wygnaniu, i o wszystko
Można iść w zakład, że cię już nie przyjdzie
Nagabać więcej, chybaby ukradkiem.
Ponieważ tedy rzecz tak stoi, sądzę,
Ze nic lepszego nie masz do zrobienia,
Jak pójść za hrabię. Dalipan, to wcale,
Co się nazywa, przystojny mężczyzna.
Romeo kołek przy nim; orzeł, pani,
Nie ma tak pięknych, żywych, bystrych oczu,
Jak Parys. Nazwij mię hetką-pętelką,
Jeśli nie będziesz z kretesem szczęśliwa
W tem nowem stadle; bo ono jest stokroć
Lepsze, niż pierwsze; a choćby nie było,
To i tak tamten pierwszy już nie żyje;
Tak, jakby nie żył; przynajmniej dla ciebie,
Skoro, choć żyje, nie masz zeń pożytku.
 
 
Julia. Czy z serca mówisz?
 
 
Marta. Ba, i z duszy całej!
Jeśli nie z serca i nie z duszy, to je
Przeklnij oboje.
 
 
Julia. Amen!
 
 
Marta. Na co amen?
 
 
Julia. Bardzoś mi przez to dodała otuchy.
Idźźe i powiedz teraz mojej matce,
Ze naraziwszy się na gniew rodzica,
Poszłam do celi ojca Laurentego,
Odprawić spowiedź i wziąć rozgrzeszenie.
 
 
Marta. O, idę; to mi pięknie i roztropnie.
 
(Wychodzi)
 
Julia. Stara niecnoto! Zdradziecki szatanie!
Cóż jest niegodniej, cóż jest większym grzechem:
Czy tak mię kusić do krzywoprzysięstwa?
Czy lżyć małżonka mego temi usty,
Którymi tyle razy go pod niebo
Wznosiłam, chwaląc? Precz, uwodzicielko!
Serce me odtąd zamknięte dla ciebie.
Pójdę poprosić ojca Laurentego,
By mi dał radę, a jeśli żadnego
Na tę przeciwność nie będzie sposobu,
Znajdę moc w sobie wstąpienia do grobu.
 
(Wychodzi)

AKT CZWARTY

SCENA I

Cela Ojca Laurentego
(Ojciec Laurenty i Parys)
 
O. Laurenty. W ten czwartek zatem? to bardzo pośpiesznie.
 
 
Parys. Mój teść, Kapulet, życzy sobie tego:
A ja powodu nie mam rzecz odwlekać.
 
 
O. Laurenty. Nie znasz pan, mówisz, uczuć swojej przyszłej;
Krzywa to droga, ja takich nie lubię.
 
 
Parys. Bez miary płacze nad śmiercią Tybalta,
Małom jej przeto mówił o miłości,
Bo Wenus w domu łez się nie uśmiecha,
Ojciec jej, mając to za niebezpieczne,
Że się tak bardzo poddaje żalowi,
W mądrości swojej przyśpiesza nasz związek,
By zatamować źródło tych łez, które
W odosobnieniu cieką za obficie,
A w towarzystwie prędzej mogą ustać.
Znasz teraz, ojcze, powód tej nagłości.
 
 
O. Laurenty. (na str.). Obym mógł nie znać powodów do
zwłoki!
(Głośno). Patrz, hrabio, oto twa przyszła nadchodzi.
 
(Wchodzi Julia)
 
Parys. Szczęsny traf dla mnie, piękna przyszła żono!
 
 
Julia. Być może, przyszłość jest nieodgadnioną.
 
 
Parys. To może ma być już w ten czwartek z rana.
 
 
Julia. Co ma być, będzie.
 
 
O. Laurenty. Prawda to zbyt znana.
 
 
Parys. Przyszłaś się, pani, spowiadać przed ojcem?
 
 
Julia. Mówiąc to, panu-bym się spowiadała.
 
 
Parys. Nie zaprzecz przed nim, pani, że mię kochasz.
 
 
Julia. Że jego kocham, to wyznam i panu.
 
 
Parys. Wyznasz mi także, tuszę, że mnie kochasz.
 
 
Julia. Gdyby tak było, większą-by to miało
Wartość wyznane z daleka, niż w oczy.
 
 
Parys. Biedna! łzy bardzo twarz twą oszpeciły.
 
 
Julia. Nie wielkie przez to odniosły zwycięstwo;
Dosyć już była ubogą przed niemi.
Nie jest to krzywda, panie, ale prawda,
I w oczy sobie ją mówię.
 
 
Parys. Twarz twoja
Do mnie należy, a ty jej uwłaczasz.
 
 
Julia. Nie przeczę, moja bowiem była inna.
Maszli czas teraz, mój ojcze duchowny,
Czyli też mam przyjść wieczór po nieszporach?
 
 
O. Laurenty. Nie brak mi teraz czasu, smętne dziecię.
Racz, panie hrabio, zostawić nas samych.
 
 
Parys. Niech mię Bóg broni świętym obowiązkom
Stać na przeszkodzie! Julio, w czwartek z rana
Przyjdę cię zbudzić. Bądź zdrowa tymczasem
I przyjm pobożne to pocałowanie.
 
(Wchodzi)
 
Julia. O! zamknij, ojcze, drzwi; a jak je zamkniesz,
Przyjdź płakać ze mną. Niema już nadziei!
Niema ratunku! Niema ocalenia!
 
 
O. Laurenty. Ach, Julio! Znam twą boleść; mnie samego
Nabawia ona prawie odurzenia.
Słyszałem, i nic tego nie odwlecze,
Że w przyszły czwartek wziąć masz ślub z tym hrabią.
 
 
Julia. Nie mów mi, ojcze, że o tym słyszałeś;
Chyba że powiesz, jak tego uniknąć,
Jeżeli w swojej mądrości nie znajdziesz
Żadnego na to środka, to przynajmniej
Postanowienie moje nazwij mądrem,
A w tym sztylecie zaraz znajdę środek.
Bóg złączył moje i Romea serce,
Ty nasze dłonie; i nim ta dłoń, świętą
Pieczęcią twoją z Romeem spojona,
Inny akt stwierdzi, nim to wierne serce
W zdradzieckim buncie odda się innemu,
To ostrze zada śmierć sercu i dłoni.
Daj mi więc jaką radę zaczerpniętą
Z długoletniego doświadczenia twego,
Albo bądź świadkiem, jak ten nóż rozstrzygnie
Sprawę pomiędzy mną a moim losem,
Wnet zaradzając temu, czego ani
Wiek, ani rozum nie mógł doprowadzić
Do rozwiązania zgodnego z honorem.
Mów prędko; pilno mi wstąpić do grobu,
Jeśli mi powiesz, że niema sposobu.
 
 
O. Laurenty. Stój, córko! Mam ja w myśli pewien środek,
Wymagający równie rozpaczliwej
Determinacyi, jak jest rozpaczliwem
To, czemu chcemy zapobiec. Jeżeli,
Dla uniknienia małżeństwa z Parysem,
Masz siłę woli odjąć sobie życie,
To się odważysz, snadź, na coś takiego,
Co, będąc tylko podobnem do śmierci,
Uwolni cię od hańby, jakiej chciałaś
Ujść przez zadanie jej sobie naprawdę,
Masz li odwagę, to-ć wskaże ten środek.
 
 
Julia. O! każ mi, zamiast być żoną Parysa,
Skoczyć ze szczytu wieży; w rozbójniczych
Gościć jaskiniach, w legowiskach wężów;
Zamknij mię w jedną klatkę z niedźwiedziami,
Albo mię wepchnij nocą do kostnicy,
Zewsząd pokrytej szczątkami szkieletów,
Poczerniałemi kośćmi i czaszkami,
Każ mi wejść żywcem w grób świeżo kopany
I w jeden całun z trupem się obwinąć;
Wszystko to dawniej dreszcz budziło we mnie,
Ale bez trwogi uczynię to zaraz,
Bylebym tylko pozostała czystą
Małżonką mego lubego kochanka.
 
 
O. Laurenty. Słuchaj więc: idź do domu, bądź wesołą,
Przystań na związek z hrabią. Jutro środa;
Staraj się jutro na noc zostać sama;
Niech Marta nie śpi ten raz w twym pokoju.
Masz tu flaszeczkę: weźmiesz ją do łóżka,
I filtrowany likwor ten wypijesz;
A wnet po wszystkich żyłach cię przebiegnie
Usypiający dreszcz, który owładnie
Wszelką żywotną funkcją; wszystkie pulsa
Wstrzymają w tobie swe zwyczajne bicie;
Ni dech, ni ciepło nie wskaże, że żyjesz.
Róże ust twoich i policzków zbledną,
Jak popiół; oczu zasłony zapadną,
Jak gdy dłoń śmierci zakrywa dzień życia;
Każdy twój członek, pozbawiony władzy,
Zdrętwieje, zstęgnie, zziębnie jak u trupa.
I w tym pozornym stanie nagłej śmierci
Zostawać będziesz czterdzieści dwie godzin,
Wtedy się ockniesz jak ze snu błogiego.
Gdy więc nazajutrz z rana narzeczony
Przyjdzie cię zbudzić, znajdzie cię umarłą;
Poczem, jak każe zwyczaj, przystrojona
W godowe szaty, w odsłoniętej trumnie,
Złożoną będziesz pod owem sklepieniem,
Gdzie leżą wszyscy ze krwi Kapuletów.
Uwiadomiony tymczasem przeze mnie
O naszym planie Romeo przybędzie;
Wraz ze mną czekać będzie w owym lochu
Na twe ocknienie i tej samej nocy
Uprowadzi cię skrycie do Mantui.
To cię uchroni od hańby grożącej,
Jeśli brak woli lub niewieścia bojaźń
Od wykonania tego cię nie wstrzyma.
 
 
Julia. O, daj mi, daj mi! nie mów o bojaźni!
 
 
O. Laurenty.Masz, idź, bądź niewzruszoną i szczęśliwą
W tem przedsięwzięciu! Wyprawię natychmiast
Jednego z naszych braci do Mantui,
Z listem do twego męża.
 
 
Julia. O nadziejo!
Ty mi bądź bodźcem, a hasłem Romeo!
Bądź zdrów, mój ojcze!
 
(Odchodzi)