Read the book: «Z jarmarku», page 8

Font:

26. Wielkie miasto

Poznajemy rodzinę. Ciocia Chana i jej dzieci. Elijahu i Awrejmil egzaminują naszego bohatera z Tanachu. Egzamin z kaligrafii

O ile miasto wyglądało w nocy upiornie, mrocznie i brzydko, o tyle w dzień błyszczało pełnym blaskiem. Chłopcom Perejasław przypadł do gustu. Małomiasteczkowi, woronkowscy chłopcy zachwycali się każdym szczegółem. Jeszcze nigdy w życiu nie widzieli takich szerokich i długich ulic z drewnianymi chodnikami po obu stronach. Nigdy nie widzieli ani nie słyszeli, aby domy były kryte blachą. Aby okna na zewnątrz miały okiennice pomalowane na zielono, żółto lub czerwono. Żeby sklepy były murowane, do tego miały żelazne drzwi. Cóż dopiero targowisko, kościoły, bóżnice i synagogi. A nawet ludzie. Wszyscy i wszystko było tu tak piękne, tak wielkie, tak czyste i tak świątecznie wesołe. Nie, Pinele, syn Szymeły, wcale nie przesadzał, gdy opowiadał cuda o tym wielkim mieście. Niczym na wrotkach ślizgali się po drewnianych trotuarach105, gdy z ojcem szli do domu krewnych, aby złożyć im uszanowanie. I tylko z tego powodu, że prowadził ich ojciec, z szacunku dla niego nie zatrzymywali się co krok, aby podziwiać te wszystkie wspaniałości, które jawiły się ich oczom. Jak nakazywał zwyczaj, ojciec szedł z przodu, a dzieci postępowały za nim.

Weszli na ogromne podwórko, przeszli przez duży, szklany, jasny korytarz i trafili do bogatego, iście pańskiego mieszkania. Podłogi wypastowane. Miękkie krzesła i kanapy. Wysokie pod sufit lustra, rzeźbione szafy, kryształowe kandelabry i żyrandole oraz miedziane kinkiety na ścianach. Prawdziwy pałac. Królewskie mieszkanie.

Było to mieszkanie cioci Chany. Dziwny dom. Dom bez ojca. Ciocia Chana była wdową. Dzieci jej nie słuchały. Nie słuchały też rebego. Nikogo nie słuchały. Taka sobie mała anarchia. Każdy robił to, co chciał. A wszyscy wciąż się kłócili. Nadawali sobie nawzajem różne przezwiska. Śmiano się w tym domu głośno i potężnie. Wszyscy tu mówili naraz. Powstawała taka wrzawa, że mąciło się w głowie.

Sama ciocia Chana była kobietą dorodną, wspaniałą. Mogła uchodzić za prawdziwą damę. Za taką damę, która zażywa tabaki ze złotej tabakierki ozdobionej portretem księcia. Takiego z dawnych książąt. Z siwym warkoczem i w jedwabnych pończochach. Ciocia Chana była widocznie kiedyś piękną kobietą. Widać to po córkach. Rzadkiej piękności dziewczęta. Gdy tylko chłopcy weszli, powstała wrzawa, tumult i gwar:

– A więc to oni?

– A to jest ten mistrz Tanachu106?

– Ano podejdź bliżej. Nie wstydź się. Popatrzcie, jak się wstydzi. Cha, cha, cha!

Tato widać nie mógł powstrzymać się od tego, aby nie pochwalić się synem. Opowiadał o nim jako o dobrym znawcy Tanachu. Obdarzono go z miejsca tytułem mistrza Tanachu.

– Podaj mistrzowi Tanachu szklankę herbaty, daj mu też jabłko i gruszkę. Niech mistrz skosztuje, to perejasławskie owoce.

– Sza! Wiecie co? Zawołajmy Elijahu i Awrejmla. Niech go przeegzaminują.

Wezwano zatem Elijahu i Awrejmla. Elijahu i Awrejml to już dorośli młodzieńcy o pięknych bródkach. Spowinowaceni z rodziną cioci Chany przez jej zmarłego wuja. Mieszkają w sąsiedztwie. Ich ojciec Icchok Jankiel to skapcaniały bogacz. Przez całe życie wojuje z urzędem finansowym. Nosi okrągłą brodę i kolczyk w lewym uchu. Na nikogo nie patrzy, z nikim nie rozmawia. Ironiczny uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Jakby chciał powiedzieć: „Co ja tam mam z wami do gadania? Wszyscyście przecież osły”.

Jego synowie zabrali się bez zbytnich ceregieli do egzaminowania woronkowskiego chłopca. Gruntownie, od początku do końca, nie zaglądając do Tanachu, odpowiadał na pytania. Trzeba przyznać, że chłopak z Woronki zdał egzamin celująco. Nie tylko lokalizował każde słowo, wymieniając rozdział, a nawet zdanie, ale też wskazał, gdzie występują inne słowa o tym samym rdzeniu. Ojciec promieniał z satysfakcji. Rozpierała go duma. Rósł. Twarz jaśniała mu z radości. Znikły gdzieś zmarszczki na czole. Stał się zupełnie innym człowiekiem.

A skoro tak wypadł egzamin, to mistrzowi Tanachu trzeba dać po jeszcze jednym jabłku i gruszce. I orzeszka mu dać, i cukierki, i jeszcze raz cukierki. Piękne córki cioci Chany nie przestawały komenderować. A przydomek „mistrz Tanachu” utrzymał się długo nie tylko w rodzinie, ale też w bóżnicy i w chederze. Koledzy inaczej go już nie nazywali, tylko „woronkowski mistrz Tanachu”. Również starsi, kto tylko Boga w sercu miał, łapali go często za ucho i tak do niego mawiali: – Powiedz no, mały mistrzu, gdzie w Tanachu stoi to i to?

Mistrzowi Tanachu dom cioci Chany bardzo się spodobał. Z jej chłopcami, urwisami na schwał, Piniem i Mojszem, szybko się zaprzyjaźnił. Zdawało mu się, że drugiego takiego bogatego i wystawnego domu jak u cioci Chany nie ma nie tylko w Perejasławiu, ale na całym świecie. Gdzie to bowiem ktoś widział, aby jabłka wybierano z beczki, orzechy z worka, a cukierki z torby?

Zupełnie inaczej wyglądał dom stryja Pinie. Dom był żydowski. Ze stałą sukką107 i mnóstwem książek, z kompletem Talmudu108, z lampką chanukową i długą kręconą woskową świecą hawdalową109. Gdzie mu jednak równać się z domem cioci Chany? Był to dom pobożny. Wszyscy w nim byli pobożni. Zarówno stryjek Pinie, jak i jego dzieci. Synowie noszą kapotki do samej ziemi i cyces110 do kolan. Córki noszą na głowach chusty głęboko naciągnięte na twarz, podkreślające ich skromność. Nie odważą się spojrzeć w twarz obcemu człowiekowi. Na widok obcego człowieka oblewają się pąsem i było, nie było, śmieją się na kredyt. Ciocia Tema, pobożna Żydówka o białych brwiach, podobna jest do swojej matki jak dwie krople wody. Gdy stoją obok siebie, trudno odgadnąć, która to matka, a która córka. Matkę można poznać tylko po tym, że często kręci przecząco głową.

U stryjka Pinie ojciec Szolem już nie chwalił się swoim mistrzem Tanachu. W tym domu nie ceni się zbytnio Tanachu. Kto uczy się Tanachu? Niedowiarki. Powstrzymać się jednak od wychwalania kaligrafii swoich dzieci Nachum, syn Wewika, nie był w stanie. Dzieci piszą tak, że mucha nie siada. – Oto ten mały – wskazał na mistrza Tanachu – ma ci rączkę. Mistrz kaligrafii!

– Dać mu pióro i atrament – zarządził stryjek Pinie. Zakasał przy tym rękawy, jakby to on miał zamiar wykonać tę robotę. – Dać mu pióro i atrament, sprawdzimy tego mistrza kaligrafii. Szybko! Natychmiast!

Polecenie stryja Pinie brzmiało jak rozkaz generała. Wszyscy chłopcy i dziewczęta rzucili się na poszukiwanie pióra i kałamarza.

– Kartkę papieru!

Stryjek wydał rozkaz tonem generała. Nigdzie jednak nie było kawałka papieru.

– Sza! Wiecie co? Niech napisze tu, na moim modlitewniku. – Na ten pomysł wpadł młodszy syn stryja, Icl. Był to sympatyczny chłopak o spiczastej głowie i długim nosie.

– Pisz! – ojciec wydał polecenie mistrzowi Tanachu.

– A co mam pisać?

– Co chcesz!

Zanurzywszy pióro w atramencie, mistrz Tanachu, czy też mistrz kaligrafii, przez chwilę się zastanawiał. Po prostu nie wiedział, co napisać. Pustka w głowie. Choć weź i zabij się. Rodzina wuja doszła chyba do wniosku, że mistrz kaligrafii potrafi pisać tylko wtedy, gdy nikt tego nie widzi. Aż tu raptem przypomniał sobie to, co prawie w każdej księdze żydowskiej owych czasów było napisane na pierwszej stronie. Szolem zakasał rękaw, wykonał ręką jakiś ruch, jeszcze raz zanurzył pióro w kałamarzu i za chwilę ukazały się następujące słowa: „Aczkolwiek mędrcy zabronili pisać na książce, to dla zrobienia znaku wolno”.

Był to coś w rodzaju wstępu, po którym następował znany tekst po hebrajsku: „Ten oto modlitewnik do kogo należy? Do kogo należy, to należy. A jednak, do kogo należy? Do tego, co kupił. A kto go kupił? Kto kupił, ten kupił. A jednak, kto kupił? Ten, kto dał pieniądze. Kto dał pieniądze? Kto dał, ten dał. A jednak, kto dał? Ten, który jest bogaczem. Kto jest bogaczem? Ten, kto jest bogatym bogaczem. A jednak, kto jest bogaczem? Bogaczem jest sławny młodzieniec Icchok, syn starego bogacza Pinie Rabinowicza z miasta Perejasław”.

Doprawdy trudno opisać furorę, którą Szolem wywołał swoim pisaniem. Zarówno pod względem formy, jak i treści. Głównie jednak kaligrafią. Mistrz kaligrafii postarał się już o to, aby tato nie zaznał wstydu. Zmobilizował wszystkie siły. Pocił się jak mysz. Wybrał najpiękniejszy i najmniejszy krój liter. Trzeba było mieć lupę, aby je odczytać. Wszystkie umiejętności pisarskie, które przyswoił sobie od rebego Zurechla, wykorzystał w tej pracy. Można śmiało powiedzieć, że reb Zurechl stworzył w miasteczku nowy styl pisania. Wyszkolił w sztuce pisarskiej całe pokolenie kaligrafów. Rozjechało się to pokolenie po całym świecie i po dziś dzień niemal każdy z nich wyróżnia się piękną sztuką pisania.

27. Wakacje

Arnold z Pidworków. Nowi koledzy. Mełamed Garmizo. Łobuziaki z Woronki pokazują, co potrafią

Między okresami szkolnymi. Kto wie, co to znaczy? Wakacje, vacation, ferie, kanikuły. Są to różne słowa, ale jednej treści. Nie wyjaśniają jednak tego, co to słowo znaczy dla żydowskiego chłopca.

Dziecko, które przyjeżdża ze szkoły lub gimnazjum do domu na wakacje, ma za sobą rok pełen zabaw. Zdążyło w tym czasie wytańczyć się do woli, pohulać, pobiegać i pofiglować ze swoimi kolegami. Bardzo możliwe, że więcej figlowało, niż uczyło się. Jednak żydowski chłopak z chederu harował, niestety, przez okrągły rok. Do późnej nocy przesiadywał nad księgą. Uczył się, wkuwał i wkuwał. I nagle przerwa między okresami szkolnymi. Półtora miesiąca, czterdzieści dwa dni nieprzerwanych wakacji. Od połowy miesiąca Elul111 do końca miesiąca Tiszri112 nie będzie chederu. Czy może być większe święto? A do tego trzeba dodać również normalne święta. Nowy Rok, Jom Kipur, Święto Kuczek i Symchat Tora. I wszystko to razem na nowym terenie, w wielkim mieście Perejasławiu.

Przede wszystkim należy obejrzeć miasto. Chłopaki prawie go nie znają. Poza domem cioci Chany i wuja Pinie, oprócz wielkiej bóżnicy, starej bóżnicy i zimnej synagogi, w której śpiewa kantor Cale, chłopcy nigdzie jeszcze nie byli. A pozostało sporo ulic i mnóstwo miejsc godnych obejrzenia: rzeki Altyca i Trabejla, długi most. A gdzie Pidworki z tamtej strony mostu? Pidworki to odrębny rozdział w historii miasta, aczkolwiek należą one do Perejasławia. Arnold z Pidworków pochodzi stamtąd.

Arnold często wpada do Nachuma Rabinowicza na pogawędkę. Lubi rozprawiać o Majmonidesie113, o księdze Kuzari114, o Baruchu Spinozie, o Mojżeszu Mendelsonie i o wielu innych znakomitościach, których Szolem nie mógł zapamiętać, z wyjątkiem jednej osoby o nazwisku Drefer. To nazwisko wryło mu się w pamięć. Drefer.

– Arnold to bardzo wykształcony człowiek – mówi ojciec Nachum. Bardzo go ceni. – Gdyby – powiada – Arnold nie był Żydem, mógłby zostać nawet prokuratorem. – A dlaczego to prokuratorem? Tego jeszcze Szolem nie mógł zrozumieć. Właśnie Arnoldowi z Pidworków bohater tej opowieści miał dużo do zawdzięczenia w czasie swoich późniejszych studiów. Z nim więc będziemy mieli okazję spotkać się jeszcze nieraz. Na razie jest przerwa między zajęciami szkolnymi, jesteśmy w przededniu świąt. Najwyższy czas zawrzeć znajomość z nowymi kolegami, poznać jak najwięcej chłopców.

Ze wszystkich chłopców wywodzących się z nobliwych domów pierwsze miejsce zajmuje Mojszel, syn Icchoka Awigdora. Jest to czyściutki i schludny rudzielec, ubrany zwykle w alpakową kapotkę. Ma niesłychanie wysokie mniemanie o sobie. Tak wysokie, że nie wypada mu nawet rozmawiać z samym sobą. I ma rację. Po pierwsze, ojciec jego, Icchok Awigdor, ma własny dom z białym gankiem. Po drugie, w jego domu roi się od zegarów, zegarków i zegareczków. Jest ich bez liku. Gdy dochodzi godzina dwunasta, wszystkie zegary zaczynają bić naraz. Można ogłuchnąć. Sam Icchok Awigdor to Żyd, który wojuje z całym światem. Oczy ma jak u zbója. Wszyscy chłopcy w bóżnicy drżą na jego widok.

Po Mojszle następuje Zioma Korecki. Chłopak ten należy do największych łobuziaków. Nieco przygarbiony. Z byle kim się nie zadaje. Bowiem jego ojciec goli się. Ma krótko strzyżoną brodę. Jest adwokatem w Petersburgu. Nosi jakieś dziwne okulary. Nazywają je pince-nez115. Ten to Zioma nauczył wszystkich chłopców w mieście pływać, zażywać kąpieli, jeździć na łyżwach i wiele, wiele innych rzeczy, których chłopcy żydowscy nie znali.

A dalej Isrule, synek Bendickiego, blady i drżący chłopaczek. Potem Chajtl Ruderman, syn mełameda, chłopak o grubych policzkach, i Awrejml Zołotuszkin, czarny jak Arab. Za nimi eleganccy synkowie Merfertów i Lipskich w wypastowanych butach z cholewami. Z nimi rozmawiać to był nie lada zaszczyt. Kto bowiem na co dzień nosi pastowane buty? Za nimi idą chłopcy Konewerów, istne diabły znęcające się nad kotami. Z nimi Szolem nie chciał się kolegować. Wolał raczej przyjaźnić się z takimi chłopcami, jak Motl Szyrme, chłopak o długich pejsach, grający na skrzypcach, albo Elijahu Dodes, z temperamentem, wiecznie roześmiany. Z nimi modlił się w tej samej bóżnicy. Zaglądali wspólnie do jego modlitewnika. Razem wyczyniali kawały, dowcipkowali i żartowali. Naśladowali szamesa Refuela, jak jednym oczkiem rozgląda się dookoła i śpiewa Osiemnaście rubli dla kohena. Naśladowali też Koreckiego, jak gwiżdże przez nos, i Benię Kanawera, jak zajada tabakę Icchoka Awigdora i wzrusza ramionami. Naśladowali Szolema Wileńskiego, jak sobie głaszcze bródkę i pociąga nosem. Jest, dzięki Bogu, kogo przedrzeźniać. Wystarczy sam Garmizo czytający Torę.

Jego właśnie Szolem, syn Nachuma Rabinowicza, podpatrywał przez dwie soboty z rzędu. Obserwował, jak mełamed Garmizo kołysze się na jednej nodze, po czym wykrzywia swoją dziobatą twarz, wystawia żółte zęby, wyciąga długą szyję, spiczasty nos podnosi do góry, potem opuszcza w dół i wydobywa z siebie dziwny i straszliwy zarazem głos. Intonuje po hebrajsku: „Zobacz, postawiłem przed tobą dziś życie, dobro, śmierć oraz zło”. Można pęknąć ze śmiechu. Ci wszyscy, którzy widzieli i słyszeli, jak Szolem naśladuje Garmizę czytającego Torę, gotowi byli przysiąc, że to prawdziwy Garmizo. Ale Garmizo nie był specjalnie zachwycony, gdy się o tym dowiedział. Nie lenił się, poszedł do Nachuma Rabinowicza i opowiedział mu całą historię o tym, iż on, Garmizo, słyszał od ludzi, że u Nachuma Rabinowicza jest taki chłopak, który go przedrzeźnia. Wywołało to poruszenie w domu. Nachum obiecał, że gdy tylko dzieci przyjdą do domu, wyjaśni tę sprawę. Po powrocie dzieci natychmiast zabrano się do nich. Ojciec odgadł, że to sprawa Szolema.

– Chodź no tu, Szolemie. Pokaż, jak udajesz mełameda Garmizę. Pokaż, jak on czyta Torę.

– Jak go parodiuję? W jaki sposób?

Szolem długo nie zwlekał. Zakołysał się na jednej nodze. Wykrzywił twarz tak, jak to robił Garmizo, wystawił zęby, wyciągnął szyję, podniósł do góry nos, opuścił go w dół i zaczął w straszliwy i zarazem osobliwy sposób intonować: „Zobacz, postawiłem dziś przed tobą życie”.

Nigdy jeszcze w swoim życiu nie widział Szolem ojca tak roześmianego. Nachum nie mógł po prostu się powstrzymać. A gdy już wyśmiał się do końca, wykaszlał do reszty i otarł oczy, odezwał się do dzieci tymi słowy:

– Widzicie, co takie wakacje mogą narobić? Pałętacie się po próżnicy. Licho wie, co wam strzeliło do głowy parodiować mełameda Garmizę czytającego Torę. – W tym miejscu tato nie wytrzymał i ukrył swoją roześmianą twarz w chustce. – Jak Bóg da, to natychmiast po Święcie Kuczek zaczynacie chodzić do chederu. Koniec z wakacjami!

Skoro koniec z wakacjami, to tym bardziej trzeba użyć żywota!

I chłopaki zaczęli korzystać ze swojej wolności na sto dwa. Zawierali znajomości z wieloma kolegami. Nie przebierali. Z każdym się zaprzyjaźnili. Hulali tak, jak poborowi przed wcieleniem do wojska. Chłopcy z Woronki pokazali tym z Perejasławia, że chociaż są z małego miasteczka, to znają sprawy, o których chłopcy perejasławscy nie mają zielonego pojęcia. Nie wiedzą na przykład, że do każdego imienia można dopasować odpowiedni rym. Oto próbka. Motek – kmiotek, kapotek, płotek, kotek, młotek itd. Janek – ganek, wianek, dzbanek, straganek…

I o mowie „taszrak” chłopcy z wielkiego miasta nie mają pojęcia. Każde słowo wymawia się na wspak. Na przykład: „Szam ęgif – masz figę”. Z zamkniętymi oczyma potrafił Szolem przez bitą godzinę mówić na wspak. To przecież prawdziwa rozkosz. Człowiek może nagadać drugiemu, co tylko zechce, a ten ani be, ani me. A cóż to za chłopcy, ci z Perejasławia, skoro pozwalają przejść swobodnie popu i nie powiedzą mu żadnego słowa? Chłopcy z Woronki z całą pewnością tak nie postąpią.

Nie są tak głupi. Oni nie przepuszczają tak sobie popa. Wszyscy chłopcy jak jeden mąż ustawią się za popem i zaśpiewają na głos żartobliwą i szyderczą piosenkę. Chłopcy z Perejasławia twierdzą, że w ich mieście nie wolno tego robić. Można za to oberwać, i to niewąsko. No i nowina – bać się popa. Niedobrze, jak pop przechodzi ci drogę. Co do tego zgoda. Ale bać się? Perejasław jest doprawdy wielkim i pięknym miastem. Co do tego nie ma dwóch zdań. Jednak w Woronce podczas wakacji było weselej.

Tak sobie myśleli chłopcy z Woronki i mimo wszystko pragnęli, aby dni wakacyjne w Perejasławiu ciągnęły się w nieskończoność.

28. Mełamedzi i nauczyciele

Mełamed reb Aron. Cała plejada mełamedów. Uczniowie chederu grają w karty

Wakacje jeszcze nie minęły, święta były jeszcze przed nami, a Nachum Rabinowicz prowadził już pertraktacje w sprawie zaangażowania mełameda dla swoich dzieci. Było kilku mełamedów. Wspomniany już Garmizo, który tak pięknie czytał Torę. Następnie reb Aron Chodorower, bardzo dobry mełamed, ale dziwny jakiś. „Przesadysta”. Lubi opowiadać bajki, opowieści przesadnie udziwnione, osadzone w dawnych czasach. Opowiadał na przykład o swoim dziadku, chłopie na schwał, prawdziwym siłaczu, który nie bał się nikogo.

Pewnego razu w noc zimową dziadek reb Arona jechał drogą koło lasu. Nagle z gęstwiny wypadła sfora wilków, dwanaście sztuk. Wilki rzuciły się na sanie dziadka. A dziadek jak nie zeskoczy z sań i dawaj na wilki. Złapał je za łby i wpakowawszy rękę w ich paszcze przenicował zwierzaki na wewnętrzną stronę.

I jeszcze jedna opowieść o dziadku. Pewnego razu całe miasto uchronił przed nieszczęściem. Którejś niedzieli zebrali się goje na targowisku i po pijanemu zaczęli bić Żydów. Wtedy dziadek reb Arona, który akurat modlił się w najlepsze, nie namyślał się długo, zrzucił z siebie tefilin oraz tałes i dopadłszy gojów wybrał spośród nich największego wzrostem Iwana Poperyłę. Schwyciwszy go za nogi zaczął nim walić tłum po łbach. Goje padali jak muchy. Rozłożył wszystkich, wypuścił Iwana i tak mu powiedział: – Teraz możesz iść do domu, a ja sobie pójdę dokończyć modlitwę.

Dziadek ten był nie tylko siłaczem. Był poza tym osobą tak roztargnioną, że strach brał. – Gdy wpadł w zadumę – tak opowiadał reb Aron Chodorower – lęk ogarniał wszystkich. Pewnego razu zamyślony krążył po pokoju. Krążył, krążył i krążył. Spojrzał – i już jest na stole!

Taki to był mełamed reb Aron Chodorower. Po nim następowała cała masa innych mełamedów, jak reb Jehoszua, Meir Hersz, Jakir Symche, mełamed Kajdanowski i Gruby Mendel. Każdy jednak miał jakiś feler: Jeśli umiał nauczać, to nie był mistrzem w Tanachu. Jeśli był mistrzem w Tanachu, to nie umiał uczyć. Ze wszystkich najlepszy byłby gruby Mendel, gdyby nie miał poważnej wady – bił. Dzieci na dźwięk jego imienia drżą ze strachu. Proszę sobie wyobrazić, że mełamed Mokisz też bił, ale robił to z umiarem i sensem. Gruby Mendel mógł zabić na śmierć. Ale za to wspaniale uczył. Jednego z tych dwóch obiecał Nachum Rabinowicz, jeśli Bóg da, zaangażować.

A więc mełameda miały już dzieci z głowy. Teraz pozostała sprawa nauki pisania. Kto będzie ich tego uczył? Co się tyczy pisania w jidisz, to tego nauczyły się już w Woronce u reb Zurechla. Co jednak zrobić z rosyjskim? W tej sprawie to nawet serdeczny przyjaciel Arnold z Pidworków, o którym mówiliśmy już poprzednio, poradził posłać dzieci, i to niezwłocznie, do jewrejskoj ucziliszczy116. Nie będzie to zbyt dużo kosztowało, a wypadnie dobrze. Usłyszawszy to, babcia Minda zaklęła się na wszystkie świętości, że póki ona żyje, jej wnukowie pozostaną Żydami. I nic nie pomogło. Żadne błagania i żadne modlitwy. Zaczęto więc wałkować sprawę nauczycieli.

Noach Bocian to dobry nauczyciel, szkopuł jednak w tym, że jest zięciem bałaguły. Pisarz Ice zaś układa wprawdzie listy, ma złotą rączkę, ale z językiem u niego nietęgo. Pisarz Abraham, brat Icy, ma rączkę nie najlepszą, a z językiem u niego także krucho. Co robić? Pozostał więc Monisz. Ma wszystkie zalety. Zna świetnie Tanach, gramatykę ma w jednym palcu. Gemara nie jest mu obca i po rosyjsku pisze tak, że mucha nie siada. Prawda, nie wie, co pisze. Dzieci są jeszcze zbyt małe, aby znać się na gramatyce. Niech przedtem nauczą się gramatyki hebrajskiej. To jest ważniejsze. A że rebe Monisz bije, to nic. Będą pilnie się uczyły, to nie będzie bił. Czyż może być, żeby rebe bił za nic? Fakt, że dzieci przekonały się o tym na własnej skórze.

Monisz nie lubił, wzorem innych mełamedów, bić ręką lub wysiec rózgami. Na grubym palcu prawej ręki miał kostkę. Gdy uderzył cię tą kostką w bok albo w plecy lub w skroń, mogłeś, bracie, zobaczyć swego pradziadka na tamtym świecie. Taka to była kostka! Szolem starał się, jak tylko mógł, aby się z nią nie zapoznać. I może by mu się udało. Należał bowiem do tych, którzy w czwartek byli solidnie przygotowani z Gemary, albo też świetnie udawali, że są przygotowani. O Tanachu już nawet nie wspominam. Z pisaniem szło mu również niezgorzej. Gdy jednak łobuzował, nie było już wyjścia. Wtedy poczuł smak kostki. Czuje ten smak po dziś dzień. Ale nie z tego powodu Nachum Rabinowicz był niezadowolony z mełameda. Chodziło o to, że w krótkim czasie okazało się, iż Monisz nie ma zielonego pojęcia o dykduku117. Gdy zapytywano go: – Reb Monisz, dlaczego pan nie przerabia z dziećmi dykduku? – ten odpowiadał: – Co mi tam dykduk-szmikduk! – Na domiar wszystkiego jeszcze śmiał się. Tego już Nachum nie mógł znieść. Na następny okres szkolny już go nie zaangażował. Posłał dzieci do innego mełameda.

Ten z kolei był znawcą gramatyki pełną gębą. Znał reguły na pamięć. Miał jednak inną wadę. Lubił udzielać się w gminie. Codziennie był czymś zajęty. A to wesele, a to uroczystość obrzezania, a jeśli ani to, ani tamto, to bar micwa118, rozwód, jakiś arbitraż lub też pośredniczenie przy polubownym załatwieniu sporu. Ale to jest już do wytrzymania. Dla jednych wada, dla drugich zaleta. Dla dzieci był wprost aniołem, a jego cheder wydawał się rajem. Można tu było uprawiać każdą grę. Nawet w karty. I to nie woronkowskimi kartami. Tfu! Prawdziwymi kartami. A grać, to grali w różne gry. Na przykład w „starszy atut”. Jest to gra uprawiana przez aresztantów. Karty też były aresztanckie. Brudne, tłuste i jakby opuchłe. Ale nie zważali na to i ofiarą kart padały wszystkie śniadania i wszystkie z trudem uzbierane grosze. Całą forsę wygrywali starsi chłopcy. Tacy jak Zioma Korecki, ładny młodzieniec, o którym już wcześniej mówiliśmy. On to nauczył swoich kolegów wielu „dobrych” rzeczy. Jego nauka opierała się na trzech zasadach: nie słuchać rodziców, nienawidzić rebego, nie bać się Boga.

Ponadto starsi chłopcy mieli taki zwyczaj, że zagarnąwszy wygraną od młodszych kolegów lubili sobie z nich pokpiwać. Prawdziwi karciarze tak nie postępują. Ale nie należy sądzić, że wszystko przychodziło im łatwo. Sami mieli moc kłopotów. Po pierwsze, trzeba było przekupić żonę rebego, żeby mu nie opowiedziała o grach karcianych. Po drugie, był jeszcze syn rebego Fajwl, zwany Warga. Przezwisko to nadano mu z powodu wydatnej grubej wargi. Temu to Fajwlowi Wardze trzeba było podlizywać się i przekupywać go: to śniadaniami, to znów orzeszkami. Strasznie przepadał za orzeszkami. Rzygać się chciało, gdy zajadle rozłupywał zębami orzechy. W dodatku za cudze pieniądze. Ale co można zrobić? Nie dać mu, to poskarży rebemu. Będzie wtedy lepiej?

Mało miał Nachum Rabinowicz satysfakcji z tych mełamedów i ich nauk. W każdą sobotę egzaminował swoje dzieci i wzdychając kiwał głową. Najbardziej zależało mu na średnim, na mistrzu Tanachu. Spodziewał się po nim znacznie więcej. Co dalej? Jaki będzie końcowy rezultat?

– Nim obejrzysz się, stuknie ci bar micwa119, a ty dwóch zdań nie będziesz w stanie ułożyć! – Zaczął więc ojciec Szolema gorączkowo poszukiwać nauczyciela od Gemary, takiego z prawdziwego zdarzenia. Znalazł go.

105.trotuar (z fr.) – chodnik. [przypis edytorski]
106.Tanach – nazwa Biblii, skrót utworzony od słów: Tora, Newiim (Prorocy) i Ketuwim (Pisma). [przypis edytorski]
107.sukka – budowla wznoszona na podwórku podczas Sukot. Upamiętnia namioty Żydów rozbijane w czasach biblijnych na pustyni. [przypis tłumacza]
108.Talmud – obszerne dzieło stanowiące podsumowanie doktrynalno-religijnego pobiblijnego dorobku judaizmu. Składa się z Miszny i Gemary. [przypis tłumacza]
109.Hawdala (Hawdołe) – błogosławieństwo odmawiane na zakończenie szabasu. [przypis tłumacza]
110.cyces – frędzle przymocowane do czterech rogów tałesu. [przypis tłumacza]
111.Elul (Ełuł) – miesiąc sierpień-wrzesień, ostatni w kalendarzu żydowskim. [przypis tłumacza]
112.Tiszri (Tiszre) – miesiąc wrzesień-październik. [przypis tłumacza]
113.Majmonides – rabi Mosze Ben Majmon (w Polsce znany jako Majmonides), średniowieczny filozof racjonalista oraz wybitny lekarz. [przypis edytorski]
114.Kuzari – traktat religijno-filozoficzny Jehudy Halewiego (XIII w.). [przypis tłumacza]
115.pince-nez – rodzaj okularów mocowanych bezpośrednio na nosie za pomocą sprężynki. [przypis edytorski]
116.jewrejskoj ucziliszczy (ros.) – żydowskiej szkoły. [przypis edytorski]
117.dykduk – gramatyka (hebrajska). [przypis tłumacza]
118.bar micwa – uroczystość odprawiana, gdy chłopiec żydowski osiąga w trzynastym roku życia pełnoletność religijną. [przypis tłumacza]
119.bar micwa – uroczystość odprawiana, gdy chłopiec żydowski osiąga w trzynastym roku życia pełnoletność religijną. [przypis edytorski]