Free

Balady i romanse

Text
iOSAndroidWindows Phone
Where should the link to the app be sent?
Do not close this window until you have entered the code on your mobile device
RetryLink sent

At the request of the copyright holder, this book is not available to be downloaded as a file.

However, you can read it in our mobile apps (even offline) and online on the LitRes website

Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

KURHANEK MARYLI

(Myśl ze śpiewu litewskiego)

Cudzy człowiek

 
Tam u Niemnowej odnogi,
Tam u zielonej rozłogi,
Co to za piękny kurhanek?
Spodem uwieńczon, jak w wianek,
W maliny, ciernie i głogi;
Boki ma strojne murawą,
Głowę ukwieconą w kwiaty,
A na niej czeremchy drzewo,
A od niej idą trzy drogi:
Jedna droga na prawo,
Druga droga do chaty,
Trzecia droga na lewo.
Ja tędy płynę z wiciną,
Pytam się ciebie dziewczyno,
Co to za piękny kurhanek?
 

Dziewczyna

 
W całej wsi pytaj się, bracie,
A cała wieś powie tobie:
Maryla żyła w tej chacie,
A teraz leży w tym grobie.
Na prawej stronie te śladki,
Ubite nogą pastuszka,
To jest drożyna jej matki —
A ztąd przychodzi jej drużka.
Lecz oto błysnął poranek,
Przyjdą oni na kurhanek;
Ukryj się tu za stos łomu,
Sam ich posłuchasz niedoli,
Własne twe oczy zobaczą.
Patrz w prawo… idzie kochanek;
Patrz, matka idzie z domu;
Patrz w lewo – przyjaciółka.
Wszyscy idą powoli
I niosą ziółka
I płaczą.
 

Jaś

 
Marylo! o tej porze
Jeszcześmy się nie widzieli,
Jeszcześmy się nie ścisnęli.
Marylo! zaszło zorze!
Tu czeka twój kochanek.
Czy ty przespałaś ranek,
Czyś na mnie zagniewana?
Ach, Marylo kochana!
Gdzież się ty dotąd kryjesz?
Nie, nie przespałaś ranka,
Nie gniewasz się na Janka;
Lecz nie żyjesz, nie żyjesz!
Więzi cię ten kurhanek.
Nie ujrzysz już kochanka,
Nie ujrzy cię kochanek!
Dawniej, kiedy spać szedłem, tem słodziłem chwile,
Że, skoro się obudzę, obaczę Marylę,
I dawniej spałem mile!
Teraz tutaj spać będę od ludzi daleki,
Może ją we śnie ujrzę, gdy zamknę powieki;
Może zamknę na wieki!
Byłem ja gospodarny, gdy byłem szczęśliwy,
Chwalili mię sąsiedzi,
Chwalił mię ojciec siwy.
Teraz się ojciec biedzi,
A ja ni ludziom, ni Bogu!
Niech ziarno w polu przepadnie,
Niech ginie siano ze stogu,
Niech sąsiad kopy rozkradnie,
Niech trzodę wyduszą wilki!
Niemasz, niemasz Marylki!
Daje mi ojciec chaty,
Daje mi sprzęt bogaty,
Bym wziął w dom gospodynię —
Namawiali mię swaty.
Niemasz, niemasz Maryli!
Swaty nie namówili:
Nie mogę, nie, nie mogę!
Wiem, ojcze, co uczynię —
Pójdę w daleką drogę,
Więcej mię nie znajdziecie,
Choćbyście i szukali.
Nie będę już na świecie!
Przystanę do Moskali,
Żeby mię wraz zabili.
Niemasz, niemasz Maryli!
 

Matka

 
Czemuż nie wstałam zrana?
Już w polu pełno ludzi.
Nie masz cię, nie masz, kochana
Marylo! któż mię obudzi?!
Płakałam przez noc całą
Zasnęłam, kiedy dniało.
Mój Szymon gdzieś już w polu,
Wyprzedził on świtania, —
Nie budził mię, mojego litując się bólu —
Poszedł z kosą bez śniadania.
Koś ty dzień cały, koś sobie,
Ja tutaj leżę na grobie.
Czegóż mam iść do domu?
Kto nas na obiad zawoła?
Kto z nami siądzie u stoła?
Niemasz, ach, niemasz komu!
Pókiśmy mieli ciebie,
W domu było jak w niebie
U nas, i wieczorynki,
Z całej wsi chłopcy, dziewki,
Najweselsze zażynki,
Najhuczniejsze dosiewki, —
Niemasz cię! w domu pustynie!
Każdy, kto idzie, minie.
Zawiasy rdzewieje w sieni,
Mchem się dziedziniec zieleni;
Bóg nas opuścił, ludzie opuścili:
Niemasz, niemasz Maryli!
 

Przyjaciółka

 
Tutaj, bywało, zranku
Nad wodą sobie stoim,
Ja o twoim kochanku,
Ty mi mówisz o moim.
Już więcej z sobą nie będziem mówili!
Niemasz, niemasz Maryli.
Któż mi zwierzy się szczerze,
Komuż się ja powierzę?
Ach! gdy z tobą, kochanie,
Smutku i szczęścia nie dzielę,
Smutek smutkiem zostanie,
Weselem nie jest wesele!
 
* * *
 
Słyszy to cudzy człowiek;
Wzdycha i łzy mu płyną;
Westchnął, otarł łzy z powiek
I dalej poszedł z wiciną.
 

DO PRZYJACIÓŁ

 
Posyłając im baladę „To lubię.”
Bije raz, dwa, trzy… już północna pora;
Głuche wokoło zacisze.
Wiatr tylko szumi po murach klasztora
I psów szczekanie gdzieś słyszę.
Świeca w lichtarzu dopala się na dnie,
Raz w głębi tłumi ogniska,
Znowu się wzmoże, i znowu opadnie,
Błyska, zagasa i błyska.
Straszno! – Nie była straszną ta godzina,
Gdy były nieba łaskawszej
Ileż mi słodkich chwilek przypomina!
Przeczto już znikło nazawsze?
Teraz ja szczęścia szukam – ot w tej księdze.
Księga znudziła, porzucam;
Znowu ku lubym przedmiotom myśl pędzę,
To marzę, to się ocucam.
Czasem, gdy słodkie złudzi zachwycenie,
Kochankę widzę lub braci;
Zrywam się, patrzę: a tylko po ścianie
Biega cień własnej postaci.
Ot lepiej pióro wezmę i śród ciszy,
Gdy się bez ładu myśl plącze,
Zacznę coś pisać dla mych towarzyszy,
Zacznę, bo nie wiem czy skończę.
Może też pamięć o minionej wiośnie
Zimowy wierszyk umili;
Chcę coś okropnie, coś pisać miłośnie,
O strachach i o Maryli!
Kto pragnie pędzlem swe rozsławić imię,
Niech jej maluje portrety;
Wieszcz w nieśmiertelnym niech opiewa rymie
Serca, rozumu zalety.
Mnie choć to wszystko w umyśle przytomne,
Pociechy szukam, nie sławy.
Lepiej wam powiem, jeżeli przypomnę,
Jakie z nią miałem zabawy.
Maryla słodkie miłości wyrazy
Dzieliła skąpo w rachubie;
Choć jej kto kocham mówił po sto razy,
Nie rzekła nawet i lubię.
Za to więc w Rucie, pod północną chwilę,
Kiedy się wszyscy spać kładą,
Ja, na dobranoc żegnając, Marylę
Taką straszyłem baladą.
Kowno, dnia 27 grudnia 1820 r.
 

TO LUBIĘ

 
Spojrzyj, Marylo, gdzie się kończą gaje
Wprawo łóz gęsty zarostek,
Wlewo się piękna dolina podaje,
Przodem rzeczułka i mostek.
Tuż stara cerkiew, w niej puszczyk i sowy,
Obok dzwonnicy zrąb zgniły,
A za dzwonnicą chróśniak malinowy,
A w tym chróśniaku mogiły.
Czy tam bies siedział, czy dusza zaklęta,
Że o północnej godzinie
Nikt, jak najstarszy człowiek zapamięta,
Miejsc tych bez trwogi nie minie.
Bo, skoro północ nawlecze zasłony,
Cerkiew się z trzaskiem odmyka,
W pustej zrąbnicy dzwonią same dzwony,
W chróstach coś huczy i ksyka.
Czasami płomyk ukaże się blady,
Czasem grom trzaska po gromie,
Same się z mogił ruszają pokłady
I larwy stają widomie.
Raz trup po drodze bez głowy się toczy,
To znowu głowa bez ciała
Roztwiera gębę i wytrzeszcza oczy,
W gębie i w oczach żar pała.
Albo wilk bieży – pragniesz go odegnać,
Aż orłem skrzydłem wilk macha;
Dość „zgiń, przepadnij” wyrzec i przeżegnać,
Wilk zniknie, wrzeszcząc „cha, cha, cha!”
Każdy podróżny oglądał te zgrozy
I każdy musiał kląć drogę:
Ten złamał dyszel, ten wywrócił wozy,
Innemu zwichnął koń nogę.
Ja, chociaż, pomnę, nieraz Andrzej stary
Zaklinał, nieraz przestrzegał,
Śmiałem się z djabłów, nie wierzyłem w czary,
Tamtędym jeździł i biegał.
Raz, gdy do Ruty jadę w czas noclegu,
Na moście z końmi wóz staje;
Próżno woźnica przynagla do biegu,
„Hej!” krzyczy, biczem zadaje —
Stoją, a potem skoczą z całej mocy,
Dyszel przy samej pękł szrubie;
Zostać na polu samemu i wnocy,
„To lubię,” rzekłem, „to lubię!”
Ledwiem dokończył, aż straszna martwica
Wypływa z blizkich wód toni;
Białe jej szaty, jak śnieg białe lica,
Ognisty wieniec na skroni.
Chciałem uciekać, padłem zalękniony,
Włos dębem stanął na głowie;
Krzyknę: „Niech będzie Chrystus pochwalony!”
„Na wieki wieków – odpowie.
„Ktokolwiek jesteś, poczciwy człowieku,
Coś mię zachował od męki,
Dożyj ty szczęścia i późnego wieku,
I pokój tobie, i dzięki.
„Widzisz przed sobą obraz grzesznej duszy, —
Wkrótce się niebem pochlubię,
Boś ty czyścowej zbawił mię katuszy
Tem jednem słówkiem: To lubię.
„Dopóki gwiazdy zejdą i dopóki
We wsi kur pierwszy zapieje,
Opowiem tobie, a ty dla nauki
Opowiedz innym me dzieje.
„Onego czasu żyłam ja na świecie,
Marylą zwana przed laty.
Ojciec mój, pierwszy urzędnik w powiecie.
Możny, poczciwy, bogaty,
„Za życia pragnął sprawić mi wesele, —
A żem dostatnia i młoda,
Zbiegło się zewsząd zalotników wiele:
Posag wabił i uroda.
„Mnóstwo ich marnej pochlebiało dumie,
I to mi było do smaku,
Że, kiedy w licznym kłaniano się tłumie,
Tłumem gardziłam bez braku.
„Przybył i Józio; dwudziestą miał wiosnę —
Młody, cnotliwy, nieśmiały;
Obce dla niego wyrazy miłosne,
Choć czuł miłosne zapały.
„Lecz próżno nędzny w oczach prawie znika,
Próżno i dzień i noc płacze,
W boleściach jego dla mnie radość dzika,
Śmiech obudzały rozpacze.
„Ja pójdę!” – mówił ze łzami. – „Idź sobie!”
Poszedł i umarł z miłości.
Tu, nad rzeczułką, w tym zielonym grobie,
Złożone jego są kości.
„Odtąd mi życie stało się nielube,
Późne uczułam wyrzuty,
Lecz ani sposób wynagrodzić zgubę,
Ani czas został pokuty.
„Raz, gdy się w północ z rodzicami bawię,
Wzmaga się hałas, szum, świsty, —
Przyleciał Józio, w straszliwej postawie,
Jak potępieniec ognisty,
„Porwał, udusił gęszczą dymnych kłębów,
W czyścowe rzucił potoki,
Gdzie pośród jęku i zgrzytania zębów
Takie słyszałam wyroki:
„Wiedziałaś, że się spodobało Panu
Z męża ród tworzyć niewieści,
Na osłodzenie mężom złego stanu,
Na rozkosz, nie na boleści.
„Ty, jakbyś w piersiach miała serce z głazu:
Ani cię jęki ubodły,
Nikt nie uprosił słodkiego wyrazu
Przez łzy, cierpienia i modły.
„Za taką srogość długie, długie lata
Dręcz się w czyścowej zagubie,
Póki mąż jaki z tamecznego świata
Nie powie na cię choć: lubię.
„Prosił i Józio niegdyś o to słowo,
Gorzkie łzy lał, nieszczęśliwy;
Prośże ty teraz, nie łzą, nie namową,
Ale przez strachy i dziwy.”
„Rzekł. Mnie natychmiast porwały złe duchy
Odtąd już setny rok minie —
W dzień męczą, na noc zdejmują łańcuchy, —
Rzucam ogniste głębinie,
„I w cerkwi, albo na Józia mogile,
Niebu i ziemi obrzydła,
Muszę podróżnych trwożyć w nocne chwile,
Różne udając straszydła.
„Idących w błota zawiodę lub w gaje,
Jadącym konia uskubię;
A każdy naklnie, nafuka, nałaje;
Tyś pierwszy wyrzekł: to lubię!
„Za to ci spadnie wyroków zasłona,
Przyszłość z pod ciemnych wskażę chmur,
Ach! i ty poznasz Marylę… lecz ona…”
Wtem, na nieszczęście, zapiał kur.
Skinęła tylko, widać radość z oczek,
Mieni się w parę cieniuchną;
Ginie, jak ginie bladawy obłoczek,
Kiedy zefiry nań dmuchną.
Patrzę, aż cały wóz stoi na łące.
Siadam, powoli strach mija.
Proszę za dusze w czyścu bolejące
Zmówić trzy Zdrowaś Maryja.