Free

Gargantua i Pantagruel

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Rozdział dwudziesty. Jak Nazdekaber dał Panurgowi odpowiedź na migi

Posłano po Nazdekabra, który nazajutrz się stawił. Skoro przybył, dał mu Panurg tłustego ciołka, pół prosięcia, dwie baryłki wina, miarę zboża i trzydzieści franków w drobnej monecie; następnie zawiódł go przed Pantagruela i, w obecności dworzan pokojowych, ukazał mu taki znak: ziewnął dość przeciągle i ziewając, uczynił przed otworem ust, dużym palcem prawej ręki, kształt greckiej litery zwanej Tau, powtarzając to po kilka razy. Następnie wzniósł oczy do nieba i toczył je na wszystkie strony na kształt roniącej kozy; to czyniąc kaszlał i wzdychał bardzo głęboko. Uczyniwszy to, wskazał na brak saczka u pludrów; następnie uchyliwszy koszulę, ujął w pełną garść swój bindas i począł nim melodyjnie dzwonić o uda. Wreszcie nachylił się, zginając lewe kolano i tak pozostał czas jakiś, z rękami skrzyżowanymi na piersiach.

Nazdekaber przyglądał mu się z ciekawością, następnie podniósł w górę lewą rękę, trzymając stulone w pięść wszystkie jej palce, za wyjątkiem kciuka i wskazującego: których paznokcie lekko zetknął ze sobą.

– Rozumiem – rzekł Pantagruel – co on chce powiedzieć tym znakiem. To oznacza małżeństwo, a prócz tego liczbę troistą, wedle nauki Pytagorejczyków. Ożenisz się.

– Ślicznie ci dziękuję – rzekł Panurg, obracając się do Nazdekabra – mój miły drapichruście, mój szacowny łapserdaku, mój czcigodny opryszku.

Następnie podniósł jeszcze wyżej tęż samą rękę lewą, rozszerzając wszystkie pięć palców i oddalając je jeden od drugiego, ile tylko było możebne.

– To jeszcze wyraźniej nam mówi – rzekł Pantagruel – za pomocą liczby pięciokrotnej, że będziesz żonaty. I nie tylko zaręczony, poślubiony i ożeniony, ale że małżeństwo będzie dokonane i że skonsumujesz je bardzo sumiennie. Bowiem Pitagoras nazywał liczbę pięć liczbą godową, liczbą spełnionych zaślubin i małżeństwa, dla tej przyczyny, iż złożona jest z trias, która jest pierwszą liczbą nieparzystą i niepodzielną, i dias, która jest pierwszą liczbą parzystą; jakoby mąż i niewiasta sparzeni razem. Jakoż w istocie w starożytnym Rzymie zapalano w dzień zaślubin pięć woskowych pochodni i nie wolno było zapalać ich więcej, chociażby na ślubie najbogatszych, ani mniej, chociażby u najuboższych. Co więcej, za dawnych czasów, poganie wzywali pięciu bogów albo raczej jednego boga w pięciu łaskach dla tych, którzy się zaślubiali: Jowisza weselnego, Junonę przodownicę święta, Wenerę piękną, Pythonę boginię namowy i pięknych słówek, i Dianę na pomoc w pracy rodzenia.

– O – wykrzyknął Panurg – ten poczciwy Nazdekaber! Daruję mu folwark koło Sinki i młyn wietrzny koło Mirbolu.

Następnie niemowa kichnął z ogromnym impetem i wstrząśnieniem całego ciała, wykręcając się na lewo.

– Do kroćset baranów – zakrzyknął Pantagruel – cóż to jest znowu? To nie wróży ci nic dobrego. Przepowiada, że małżeństwo twoje będzie chybione i nieszczęśliwe. To kichnięcie, to jest (wedle doktryny Terpsjona) jakoby demon sokratyczny: gdy kichnięcie padnie na prawą stronę, oznacza, iż śmiało i z ufnością można czynić i podjąć to, co się zamierzyło, a wszystko, początek, następstwa i skutki, będzie dobre i pomyślne; jeśli się zdarzy na lewo, przeciwnie.

– Wy, panie – rzekł Panurg – zawsze bierzecie rzecz z najgorszej strony i zawsze stajecie na wspak, jak drugi Dawus526. Nie wierzę w to ani trochę. I nie zdarzyło mi się słyszeć od tego starego bęcwała Terpsjona nic innego, jak jeno same cygaństwa.

– Wszelako – rzekł Pantagruel – i Cyceron coś niecoś o tym mówi w drugiej księdze o Wieszczbiarstwie”.

Następnie obrócił się Panurg ku Nazdekabrowi i uczynił mu taki znak: wywrócił powieki oczu ku górze, skręcił szczęki od prawej ku lewej, wyciągnął język do połowy z gęby. To uczyniwszy, rozwarł zupełnie lewą rękę, z wyjątkiem średniego palca, który ustawił prostopadle na płaskiej dłoni, tę zaś umieścił w okolicy, gdzie bywa zwyczajnie saczek: prawą zachował ściśniętą w pięść, z wyjątkiem kciuka, który przewyrtnął w tył pod prawą pachą i umieścił go ponad siedzeniem, w miejscu, które Arabowie nazywają al katim527. Po czym znienacka znów odmienił postawę i prawą ręką wykonał ten ruch, co poprzednio lewą, i umieścił ją w okolicy saczka; lewą powtórzył dawny gest prawej i umieścił ją na al katim. Tę kolejną przemianę wykonał po dziewięć razy. Za dziewiątym przywrócił powieki i oczy do naturalnej pozycji, toż samo szczęki i język; następnie spojrzał zezem na Nazdekabra, poruszając wargami tak, jak robią małpy albo króliki, gdy skubią w polu zielony owies.

Na to Nazdekaber podniósł w górę prawą rękę całkiem otwartą, potem wsunął kciuk prawy aż do pierwszego przegubu pomiędzy trzeci przegub palca średniego i lekarskiego, zaciskając je dość mocno około kciuka, dalsze ich falangi wtulając w pięść, a zaś trzymając prosto palec wskazujący i mały. Tak ustawioną rękę położył na pępku Panurgowym, poruszając nieustannie rzeczonym kciukiem i wspierając oną rękę na palcu małym i wskazującym, jakoby na dwóch nogach. I tak posuwał stopniowo rękę po brzuchu, żołądku, piersi i szyi Panurga; potem wszedł nią na brodę i wsadził mu ten kiwający się kciuk do gęby; potem potarł mu nim nos i, wznosząc go ku oczom, udał, jak gdyby chciał je wybić tymże kciukiem. Na co Panurg, wielce rozgniewany, starał się uwolnić i pozbyć niemowy. Ale Nazdekader prowadził rzecz dalej, tykając mu tymże kiwającym kciukiem to oczy, to czoło, to krawędź czapki. Wreszcie Panurg wykrzyknął:

– Do kroćset, mości kpie, oberwiesz kije, jeżeli mnie nie puścisz; a jeśli będziesz mnie wyzywał, przystroję ci twoją szpetną twarz w maseczkę z mojej pięści.

– Toć on jest głuchy – rzekł na to brat Jan. – Nie słyszy, kusiuniu, co mu mówisz. Pokaż mu na migi moc uderzeń pięścią w gębę.

– Czegóż on, u diabła, chce ten pan Wtykała? – rzekł Panurg. – Toć mi już całe oczy podmalował na czarno. Na Boga, da jurandi, ja cię uraczę, bratku, potrawką ze szczutków, szpikowanych solonym kuksańcem.

I odszedł od niego, pierdnąwszy z wielkim wzburzeniem. Niemy, widząc, że Panurg się oddala, zabiegł mu drogę, zatrzymał go siłą i uczynił mu taki znak: opuścił ramię prawe aż do kolana, ile tylko mógł najniżej, ściskając wszystkie palce w pięść i wsuwając kciuk pomiędzy palec średni a wskazujący. Następnie lewą ręką potarł wierzch łokcia prawego i stopniowo, nie przestając pocierania, podniósł tamtą rękę ku górze aż do łokcia i wyżej, i opuścił ją znowu: potem kolejno podnosił ją, opuszczał i pokazywał Panurgowi.

Panurg, rozgniewany tym, zamachnął się pięścią, aby uderzyć niemowę; ale wspomniał na obecność Pantagruela i powstrzymał się. Wówczas rzekł Pantagruel:

– Skoro sam znak cię tak gniewa, ileż bardziej będzie cię gniewać rzecz sama, którą oznacza! Wszystko zgadza się na jotę. Niemowa utrzymuje i dowodzi, że będziesz żonaty, rogaty, obity i oskubany.

– Co do małżeństwa, concedo528, ale przeczę wszystkiemu innemu. I proszę, chciejcie mi wierzyć, że nigdy żaden człowiek nie miał do kobiet i do koni takiego szczęścia, jak właśnie mnie jest przeznaczone.

Rozdział dwudziesty pierwszy. Jako Panurg zasięga rady u starego poety francuskiego imieniem Mruczysława529

– Nie myślałem – rzekł Pantagruel – że kiedy w życiu spotkam człowieka tak upartego w przywidzeniach, jak ty oto. Wszelako, aby rozjaśnić twoje wątpliwości, jestem zdania, abyśmy wyczerpali rzecz do dna. Posłuchaj, co o tym myślę. Łabędzie, ptaki poświęcone Apollinowi, nie śpiewają nigdy, jeno w chwili gdy zbliżają się do śmierci, zwłaszcza w Meandrze, rzece Frygijskiej (bowiem Elianus i Alexander Myndius530 piszą, iż widzieli ich wiele, jak umierały, ale żaden nie śpiewał umierając); tak iż śpiew łabędzia jest pewną oznaką jego bliskiej śmierci i nie umiera żaden, dopóki wprzód nie zaśpiewał. Podobnie poeci, którzy są pod opieką Apollina, zbliżając się do śmierci, stają się zazwyczaj jasnowidzącymi i śpiewają z natchnienia apollińskiego, wieszcząc rzeczy przyszłe.

 

Co więcej, słyszałem nieraz, iż każdy człowiek stary, zgrzybiały i bliski swego końca, z łatwością odgaduje rzeczy przyszłe. I przypominam sobie, iż Arystofanes w jakiejś komedii nazywa starych ludzi Sybillami, ο δε γερων Σιβυλλια. Bowiem tak jak my, będąc na brzegu i widząc z dala marynarzy i podróżnych w okręcie na pełnym morzu, przyglądamy się jeno w milczeniu i modlimy za ich pomyślne wylądowanie; natomiast skoro zbliżą się do portu, pozdrawiamy ich za pomocą słów i znaków i winszujemy, iż przybyli ku nam w bezpieczne schronienie; tak samo aniołowie, bohaterowie, dobre duchy (wedle nauki Platoników), widząc ludzi bliskich już śmierci, jakoby portu bardzo pewnego i zbawiennego, portu spokoju i odpoczynku, bezpiecznego od trosk i gwarów ziemskich, pozdrawiają ich, krzepią, rozmawiają z nimi i zaczynają im udzielać zdolności jasnowidzenia.

Nie będę ci przytaczał starożytnych przykładów Izaaka, Jakuba, Patroklusa wobec Hektora, Hektora wobec Achillesa, Polymnestora wobec Agamemnona i Hekuby, Rodyjczyka wsławionego przez Pozydoniusza, Kalanusa, Hindusa wobec Aleksandra Wielkiego, Orodesa wobec Mezentiusza i innych: jeno chcę ci przywieść na pamięć uczonego i zbożnego rycerza Wilhelma Dubiela531, niegdyś pana Langeńskiego, który zmarł na górze Tarary, dnia 10 stycznia, w roku krytycznym swojego wieku, a wedle naszego rachunku w roku 1543 kalendarza rzymskiego. Ów, na kilka godzin przed śmiercią, przemawiał krzepkimi słowy, z umysłem spokojnym i pogodnym, przepowiadając to, co częścią ujrzeliśmy potem, częścią spodziewamy się doczekać, mimo że wówczas zdawały się te proroctwa nazbyt dziwaczne i osobliwe, jako że nie widzieliśmy żadnej przyczyny ani znaku zwiastującego to, co on nam przepowiadał.

Mamy tutaj, niedaleko Wilmery532, człowieka i starego, i poetę; to Mruczysław, który, w drugim stadle pojął za żonę wielką Kpinę, z której urodziła się nadobna Drwina. Słyszałem, że znajduje się w ostatniej godzinie swego życia: pospieszcież do niego i posłuchajcie jego śpiewu. Być może, że znajdziesz to, czego szukasz i że Apollo przez jego usta rozproszy twoje wątpliwości.

– Chętnie – odparł Panurg. – Chodźmyż, Epistemonie, a żywo, aby nas snać533 śmierć nie uprzedziła. Idziesz z nami, bracie Janie?

– Dobrze – odparł brat Jan – bardzo chętnie, z przyjaźni dla ciebie, kusieczko. Bowiem miłuję cię jak własną wątrobę.

Natychmiast puścili się w drogę i, przyszedłszy do mieszkania poety, znaleźli dobrego starca w agonii, z wesołą twarzą, otwartymi oczyma i spojrzeniem jakoby promiennym.

Panurg, pozdrowiwszy go, włożył mu w upominku na palec lekarski lewej ręki pierścień złoty, w który oprawny był piękny i duży szafir wschodni. Następnie, wzorem Sokratesa, ofiarował mu pięknego białego koguta, który, skoro go tylko położono na łóżko, podniósł głowę, radośnie wstrząsnął pióra, po czym zapiał bardzo donośnie. Spełniwszy to, Panurg poprosił bardzo grzecznie starego poetę, aby powiedział i wyłożył swoje mniemanie w kwestii zamierzonego małżeństwa. Dobry starzec kazał sobie podać inkaust, pióro i papier. Wszystko przyniesiono mu natychmiast; zaczem wypisał co następuje:

 
Bierz ją, nie bierz, jak masz chęci,
Gdy ją weźmiesz, życzęć szczerze;
Gdy nie weźmiesz, dasz w tej mierze
Znak, że czujesz, co się święci.
 
 
Śpiesz się, lecz nie bez pamięci.
Cofaj się, wnijdź w swoje leże.
Bierz ją, nie…
 
 
Post zachowuj dla utycia.
Rozwiąż, co było związane,
Zwiąż, co było rozwiązane,
Życz jej śmierci albo życia.
Bierz ją, nie534
 

Następnie uścisnął im ręce i rzekł:

– Idźcie, dzieci, niech was wielki Bóg na niebie ma w swojej pieczy i nie kłopoczcie się już tą sprawą ani żadną inną. Dzisiaj, w tym dniu ostatnim maja i ostatnim moim, z wielką trudnością i wysiłkiem wypędziłem z domu całe mnóstwo szpetnych, potwornych, jadowitych zwierząt, czarnych, srokatych, szarych, burych, białych, cętkowanych; które nie dawały mi spokojnie umrzeć i przez swoje zdradliwe ukłucia, harpijne szarpania i kąsania bącze, ukute w kuźni jakiejś nienasyconej snać żarłoczności, zamącały mi słodkie myśli, w jakich byłem zatopiony, patrząc, widząc, dotykając i smakując rozkosze i szczęśliwości, które dobry Bóg zgotował swoim wiernym i wybranym na tamtym świecie i w stanie nieśmiertelności. Zejdźcie z ich dróg, nie bądźcie im podobnymi, nie trapcie mnie więcej i zostawcie mnie w spokoju, błagam was o to.

Rozdział dwudziesty drugi. Jako Panurg ujmuje się za braćmi z zakonów żebrzących

Opuszczając izbę Mruczysławową, Panurg z wyrazem srogiego przerażenia rzekł:

– Zdaje mi się, na Boga żywego, że to jest heretyk, albo niech mnie wszyscy diabli porwą. Toć on wyraźnie złorzeczy dobrym ojcom żebrzącym franciszkanom i jakobinom, którzy są jakoby dwie półkule chrześcijaństwa i przez których gyrognomoniczną cirkumbiliwaginację535, jakoby przez dwie flipendule coeliwagiczne536 cały autonomatyczny Matagrabulizmus537 rzymskiego kościoła, kiedy się czuje poszturknięty jakowymś bredzeniem fałszu i herezji, homocentrykalnie się otrząsa.

Ale co, u stu diabłów, mogli mu zrobić te biedne kapucynki i minimowie538? Czyż nie dość już są utrapieni w świecie ci biedacy? Czyż nie dość są już uwędzone i zapowietrzone wszelaką nędzą i niedolą te niebożątka, biedne rybojady? Jak myślisz, bracie Janie, czyż on może być w stanie łaski? Toćże on jedzie, na Boga, prościutko jak sierpem rzucił, do piekła, w objęcia trzydziestu tysięcy fur diabłów. Tak źle się wyrażać o tych zacnych i dzielnych filarach kościoła! Czyż to mamy nazwać furią poetycką? Nie mogę się tym zadowolnić: toć on grzeszy szpetnie, bluźni przeciw religii. Doprawdy, nie posiadam się ze zgorszenia.

– Co do mnie – rzekł brat Jan – ani mnie to ziębi, ani grzeje. Tamci psy wieszają na całym świecie, jeśli tedy świat wiesza psy na nich, co mnie to może obchodzić? Zobaczmyż lepiej co on napisał.

Panurg przeczytał uważnie pismo dobrego starca, po czym rzekł do nich:

– Bredzi się coś poczciwemu pijaczynie. Wybaczam mu to wszelako: zdaje się, że mu się niewiele już należy. Chodźmyż ułożyć mu nadgrobek. Co zaś do odpowiedzi, jaką nam daje, to jestem z niej taki mądry, jak kiedym wisiał za pępek u matczynego żywota. Słuchaj no, Epistemonku, moja baryło. Czy nie uważasz, że on jest dość sobie zwięzły w swoich odpowiedziach? Na honor, to jakiś szczwany sofista z wyparzowym pyskiem. Założyłbym się że to Marabajczyk. Tam do kroćset, jak on się strzeże, żeby się nie dać złapać w żadnym słówku! Odpowiada samymi disiunctivami. Nie może nie mówić prawdy; bowiem do prawdy tego, co mówi, wystarczy, aby część była prawdą. O, co za filut! Czysty św. Jago z Breszyry, bodaj się tacy na kamieniu rodzili!

– Tak samo – odparł Epistemon – ubezpiecza się Tejrezjasz, wielki wróżbiarz, na początku każdego proroctwa mówiąc otwarcie zasięgającym jego rady: „To, co wam powiem, stanie się albo się nie stanie539”. To jest właśnie styl roztropnych przepowiadaczy.

– Toteż – rzekł Panurg – Junona wykłuła mu oba oczy.

– Tak – odparł Epistemon – ze złości, że lepiej od niej roztrzygnął pytanie postawione przez Jowisza.

– Ale – rzekł Panurg – co za diabeł opętał tego mistrza Mruczysława, żeby tak bez racji, bez przyczyny, bez powodu wyklinać tych poczciwych jakobinów, minorytów540 i Minimów? Bardzo tym jestem zgorszony, szczerze wam wyznaję i nie mogę tego utaić. Ciężko, ciężko zgrzeszył. Du…a jego, chciałem rzec dusza541, musi teraz wędrować do trzydziestu tysięcy par diabłów.

– Nie rozumiem ciebie – odparł Epistemon. – I ty sam gorszysz mnie silnie, stosując opacznie do fratres żebrzących to, co ten poczciwy poeta mówił o bestiach czarnych, burych i innych. Wedle mego zdania, nie miał on na myśli takiej sofistycznej i fantastycznej alegorii. Mówi wyraźnie i jasno o pchłach, pluskwach, kleszczach, muchach, komarach i innych takich bydlątkach; które są jedne czarne, drugie bure, inne popielate, inne nakrapiane i cętkowane; wszystkie uprzykrzone, dokuczliwe i natrętne nie tylko dla chorych, ale także dla ludzi zdrowych i krzepkich. Być może hoduje on w kiszkach jakoweś glisty, tasiemce i robaki. Być może doznał (jako to jest w Egipcie i w okolicach Morza Erytrejskiego542 rzecz częsta i pospolita) na rękach albo na nogach jakowychś ukąszeń od owych małych cętkowanych skorpionków, które Arabowie nazywają venes meden. Źle czynisz, wykładając inaczej jego słowa. I krzywdę czynisz dobremu poecie takim przekręcaniem, a owym fratres wmawianiem takiego oszczerstwa. Trzeba u bliźniego każdą rzecz zawżdy tłumaczyć na dobre.

 

– Ucz mnie, ucz – odparł Panurg – jak się rozpoznaje muchy w mleku. Jak pragnę Boga przy skonaniu, to jest heretyk. I to heretyk niebezpieczny, heretyk zatwardziały, heretyk wart, żeby go spalić jak mały drewniany zegareczek. Jego du…a (chciałem rzec dusza) wędruje do trzydziestu tysięcy par diabłów. A wiecie gdzie? Do kroćset, mój przyjacielu, prościutko pod stolec Prozerpiny, prosto w sam basen piekielny, do którego ona załatwia fekalne operacje po swoich klistyrach; na lewą stronę wielkiego kotła, na trzy łokcie od pazurów Lucypera, po drodze do czarnej izby Demiurgosa. Pfuj, cóż za paskudnik!

Rozdział dwudziesty trzeci. Jako Panurg nakłania, aby powrócić do Mruczysława

– Wróćmy – mówił dalej Panurg – wróćmy do niego roztrząsnąć mu sumienie. Wróćmy, na imię Boga, wróćmy dla miłości boskiej. To będzie dzieło prawdziwego miłosierdzia. Skoro straci ciało i życie, niechaj bodaj ocali swoją du…ę, chcę mówić duszę. Doprowadzimy go do skruchy za ten grzech, iżby prosił o przebaczenie tych bogobojnych ojców, tak obecnych, jak nieobecnych. I spiszemy zaraz protokół, aby po jego śmierdzi nie ogłosili go heretykiem i potępieńcem, jako te kapciuchy zrobiły z hetmanichą z Orleanu543. Zmusimy go, aby dał im zadośćuczynienie za zniewagę, zakupując u dobrych ojcaszków po wszystkich klasztorach tej prowincji mnóstwo ofiar, mszy, egzekwiów i zaduszek; a w szczególności, aby w dzień jego śmierci wszyscy otrzymali popiętne strawne, i aby wielki bukłaczek, pełen najlepszego wina, dreptał sobie w kółko z rączki do rączki, tak braciszków, braci młodszych i furtianów, jak ojcaszków i kleryków; tak nowicjuszów, jak wyświęconych. W ten sposób może uzyskać przebaczenie u Boga.

Ho, ho, ale co ja też plotę. Toć diabeł mnie porwie, jeżeli tam nos wściubię. Na rany boskie, toć tam pokój musi być już cały pełen diabłów. Słyszę już, jak się kołaczą i biją jak wszyscy diabli, który z nich powącha duszę imci Mruczysława i który pierwszy, na łeb na szyję, poleci ją zanieść panu swemu, Lucyperowi. Umykajmy stąd. Nie idę. Niech mnie diabli porwą, jeśli tam pójdę. Kto wie, czy bym nie popadł w jakie qui pro quo i czy, zamiast Mruczysława, nie capnęliby biednego Panurga, świeżo oczyszczonego z długów? Toć już nieraz o mało że tego nie zrobili, wówczas gdym jeszcze siedział po uszy w długach, jak mucha w szafranie. Umykajmy stąd. Nie idę. Na boga, toć po prostu oszalałbym ze strachu. Znaleźć się tak pomiędzy czeredą wygłodzonych diabłów! I to diabłów zawodowych! Diabłów w wykonywaniu urzędu! Uciekajmy stąd! Założyłbym się, że dla tej samej obawy nie będzie przy jego pogrzebie ani jednego jakobina, franciszkanina, karmelity, kapucyna, teatyna544 ani minima. Ho, ho! Oni są mądrzy! Bo też im nic nie zapisał testamentem. Niech mnie diabli porwą, jeśli tam pójdę. Jeśli jest potępiony, jego szkoda. Po co psy wieszał na zacnych ojcach zakonnikach? Czemu wygonił ich z izby, w chwili gdy najwięcej potrzebował ich pomocy, ich żarliwych modłów, ich świętych napomnień? Czemu nie zapisał im testamentem bodaj jakiej okruszyny, jakiegoś kąska, jakiegoś okładu na brzuszek, tym biednym niebożątkom, co nic nie mają na tym świecie prócz swego żywota545? Niech idzie, kto na ochotę. Niech mnie diabli porwą, jeśli ja pójdę. Gdybym poszedł, diabeł by mnie porwał. Wciórności! Zmykajmy stąd.

Bracie Janie, czy chcesz, aby cię z miejsca porwało trzydzieści tysięcy fur diabłów? Zrób trzy rzeczy. Daj mi twoją sakiewkę. Bowiem krzyż odczynia czary. I zdarzyłoby ci się to, co niegdyś zdarzyło się Janowi Dudzie, poborcy z Kadry, wpodle546 brodu wedeńskiego, wówczas kiedy żołdacy zniszczyli mostek. Ówże dusigrosz, spotkawszy nad brzegiem brata Adama Kądziołę, franciszkanina reguły obserwantynów mirbeńskich547, przyrzekł mu nowe ubranie pod warunkiem, że go przeniesie przez wodę na barana na ramionach. Bowiem był z mnicha tęgi kawał chłopa. Układ stanął. Brat Kądzioła podkasał się aż po mądzie i, skłaniając się do próśb Dudy, niby święty Krzysztofek władował go sobie na plecy. I tak poniósł go wesoło, jak Eneasz niósł ojca swego Anchizesa z płonącej Troi, śpiewając pięknie Ave maris stella. Kiedy już byli w najgłębszym miejscu, ponad kołem młyńskim, zapytał go, czy nie ma pieniędzy przy sobie. Duda odpowiedział, że ma ich pełną sakwę i że nie wymawia się od przyrzeczonej nagrody. „Jakże to – rzekł Kądzioła – wiesz przecież, że wyraźny przepis naszej reguły zabrania nam surowo nosić pieniędzy na sobie. O ty nieszczęśniku, po cóżeś mnie przywiódł do takiego grzechu! Czemu żeś nie zostawił raczej kieski u młynarza? Będziesz teraz za to ukarany. I jeżeli kiedy pokażesz się w naszym klasztorze w Mirbo, wsypią ci miserere usque ad vitulos”. To mówiąc, zrzucił go z siebie i cisnął biednego Dudę na łeb do wody.

Wedle tego przykładu, bracie Janie, mój miły przyjacielu, jeśli chcesz, aby cię diabli mogli zabrać wygodniej i z mniejszym twoim utrapieniem, daj mi twoją kieskę, nie chowaj żadnego krzyżyka przy sobie. Niebezpieczeństwo jest oczywiste. Gdy będziesz miał przy sobie pieniądze, a na nich krzyżyk, cisną cię o jaką skałę, jako orły rzucają żółwie, aby je potłuc: świadkiem rozbita głowa poety Eschylosa. I to by cię bolało, wierz mi, przyjacielu, a mnie by cię było bardzo żal. Albo też upuściliby cię w jakie morze, daleko, hen, gdzieś tam, gdzie wleciał Ikarus. I potem będzie ono nazwane Morze Łomignackie.

Po wtóre trzeba mieć czystą hipotekę. Diabli lubią czystą hipotekę. Wiem to dobrze po sobie. Te hycle bez ustanku wdzięczą się do mnie i umizgają na wyprzódki; czego ani się im nie śniło czynić, gdy byłem zachlastany i upaćkany w długach. Dusza człowieka zadłużonego jest na wskroś wątła i wycieńczona. To nie jest strawa dla diabłów.

Po trzecie:

 
W tej kapuzie i habicie
Diabłom smakować będziesz wyśmienicie.
 

W razie gdyby, z takimi kwalifikacjami, nie miało cię porwać trzydzieści tysięcy galarów diabłów, płacę dla każdego trzy kolejki. A jeżeli byś, dla własnego bezpieczeństwa, chciał szukać towarzystwa, nie oglądaj się za mną, nie, daj pokój. Proszę cię bardzo. Pomykaj stąd, ja tam nie idę. Niech mnie diabli porwą, jeżeli nogą ruszę.

– Nie obawiałbym się tam znów tak bardzo – odparł brat Jan – gdybym miał mój mieczyk w garści.

– Dobrześ to osądził – rzekł Panurg – i mówisz jak doktor subtelny w swej sztuce. W czasie, kiedy studiowałem w szkole w Toledo, czcigodny ojciec w diable Pikatris, rektor fakultetu diabologicznego, powiadał nam, że diabły z natury swojej lękają się błysku miecza, tak samo jak blasku słonecznego548. Jakoż w istocie, Herkules, zstępując do piekła do wszystkich diabłów, uzbrojony jeno w skórę lwa i maczugę, nie tyle im napędził strachu, ile później Eneasz, cały okryty błyszczącym pancerzem i uzbrojony mieczykiem dobrze wyostrzonym i wyszlifowanym, wszystko za sprawą i poradą sybilli kumańskiej. To była może przyczyna, dla której imć Jan Jakub Trybulcy, umierając w Kartuzie, zawołał, aby mu podano szpadę, i umarł z obnażoną szpadą w garści, wymachując nią dokoła łóżka jako dzielny i waleczny rycerz i za pomocą tej szermierki rozganiając bataliony diabłów, które czyhały już na niego na drodze do śmierci. Kiedy się zapytać uczonych w piśmie massoretów i kabalistów, czemu diabły nie wchodzą nigdy do raju ziemskiego, nie podają innej racji, jak tylko że u bramy strażuje cherubin dzierżący w dłoni miecz płomienisty. Wprawdzie, rozumując wedle prawdziwej diabologii toledańskiej, przyznaję, iż w istocie diabły nie mogą zginąć od uderzenia mieczem; ale utrzymuję, wedle tejże rzeczonej diabologii, że mogą doznać przerwy w swej spójności, tak jakobyś przeciął mieczem na pół płomień gorejącego ognia albo też gęsty i ciemny dym. I krzyczą jak sto diabłów, uczuwając przerwę ciągłości, która im jest diabelnie bolesna.

Kiedy patrzysz na starcie dwóch wojsk, czy myślisz, kusiuniu, że ten hałas tak wielki i straszny, który się słyszy, pochodzi od głosów ludzkich? Od chrzęstu pancerzy? Od szczęku broni? Od zderzenia maczug? Od zahaczania się pik? Od łamania lancy? Od krzyku zranionych? Od dźwięku trąb i bębnów? Od rżenia koni? Od grzmotu rusznic i armaty? Jest coś niecoś i z tego, muszę ci to przyznać. Ale główny tumult i hałas największy pochodzi z żałości i wycia diabłów, którym, gdy czają się w tym zamęcie na biedne dusze zranionych, oberwie się tu i ówdzie jakieś niespodziane poszturchnięcie mieczem, od czego cierpią przerwę ciągłości swoich substancyj powietrznych i niewidzialnych: tak jak gdyby pachołkowi ściągającymu słoninę z rożna pan kucharz śmignął kijem tęgi raz po palcach, od czego krzyczą i wyją jak wszyscy diabli. Tak o Marsie, kiedy Diomedes ugodził go pod Troją, Homer powiada, iż ryknął głośniej i przeraźliwiej, niżby to uczyniło razem dziesięć tysięcy męża. Ale co? Mówiliśmy o lśniących pancerzach i błyszczących mieczach. To przecież nie odnosi się do twego mieczyka. Bowiem z przyczyny zaniedbania w używaniu i braku ćwiczenia musi być, na honor, bardziej zardzewiały niż zamek starej kostnicy. Zatem zrób jedno z dwojga: albo wyszlifuj go do czysta, jak się patrzy, albo, chowając go tak zardzewiałym, nie waż się wracać do domu Mruczysława. Co do mnie, noga moja tam nie postanie. Niech mnie diabeł porwie, jeśli mnie tam zobaczy.

526Dawus – Figura z komedii Terencjusza. [przypis tłumacza]
527al katim – międzykrocze. [przypis tłumacza]
528concedo – zgadzam się; formułka używana w dysputach. [przypis tłumacza]
529zasięga rady u starego poety francuskiego imieniem Mruczysława – Wedle komentatorów osobistość ta miała oznaczać poetę i kronikarza nadwornego Wilhelma du Bois, zwanego Crétin, który współcześnie zażywał wielkiej sławy i uchodził za zwolennika protestantów. [przypis tłumacza]
530Alexander Myndius – filozof i komentator Arystotelesa. [przypis tłumacza]
531Wilhelm Dubiel – Wilhelm du Bellay, brat kardynała du Bellay, wiernego protektora i przyjaciela Rabelais'go. [przypis tłumacza]
532Wilmera – Ville au Maire, miasteczko niedaleko Chinon, rodzinnego miejsca Rabelais'go. [przypis tłumacza]
533snać (daw.) – może, podobno, przecież, widocznie, najwyraźniej, zapewne; także: sna a. snadź. [przypis edytorski]
534Bierz ją, nie bierz, jak masz chęci (…) – Wiersz ten jest trawestacją ronda Wilhelma Cretin. [przypis tłumacza]
535gyrognomoniczna cirkumbiliwaginacja – coś jak „kręcenie się, ruchem wskazówki zegara, naokoło pępka i sromu niewieściego”. [przypis tłumacza]
536coeliwagiczne flipendule – waga zegara, obejmująca niebiosa. [przypis tłumacza]
537matagrabulizm – puste dociekanie. [przypis tłumacza]
538minimowie – zakon minimistów, założony przez św. Franciszka z Paula w Kalabrii. Nazwa, oznaczająca „braci najniższych”, wyraża pokorę założyciela. [przypis tłumacza]
539To, co wam powiem, stanie się albo się nie stanie – O Laertiade, quidquid dicam, aut erit, aut non (Horacy, Satires, 2). [przypis tłumacza]
540minoryci – franciszkanie. [przypis tłumacza]
541dupa (…) dusza – W oryginale âne i âme; i tę niewinną grę słów uważał Rabelais za bezpieczniejsze w późniejszych wydaniach skreślić. W tym wypadku nastręczająca się w polskim języku gra słów wypadła ostrzej niż w oryginale; w innych za to nieraz łagodniej: niech to starczy tłumaczowi za uniewinnienie. [przypis tłumacza]
542Morze Erytrejskie – Morze Czerwone. [przypis tłumacza]
543hetmanicha z Orleanu – Ludwika de Moreau, żona pana de Saint-Mesnin, okrzyczana przez mnichów po śmierci za potępioną, przez zemstę za zbyt skąpe ofiary. Wyniknął z tego proces, w którym skazano kilkunastu mnichów. [przypis tłumacza]
544teatyni – zakon założony przez Caraffę, biskupa teatyńskiego, w r. 1524. [przypis tłumacza]
545biednym niebożątkom co nic nie mają na tym świecie prócz swego żywota – W oryginale gra słów, oparta na słowie vie i vit, wypada o wiele ostrzej niż w przekładzie. Rabelais wielokrotnie z upodobaniem powraca do tej gry słów, mówiąc o mnichach. [przypis tłumacza]
546wpodle (daw.) – tu: obok, przy. [przypis edytorski]
547obserwantyni mirbeńscy – franciszkanie przestrzegający bardzo ostrej reguły. [przypis tłumacza]
548diabły z natury swojej lękają się błysku miecza, tak samo jak blasku słonecznego – Nauka o substancji powietrznej diabłów, głoszona tajnie w Hiszpanii przez arabskich okultystów. [przypis tłumacza]