Free

Gargantua i Pantagruel

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

Rozdział szesnasty. Jako Pantagruel radzi Panurgowi, aby zasięgnął rady u Sybilli Panzuckiej

Niedługo potem Pantagruel posłał po Panurga i rzekł doń:

– Miłość, jaką żywię dla ciebie, umocniona długim czasem trwania, każe mi ciągle myśleć o twoim dobru i pożytku. Posłuchaj, co umyśliłem: mówiono mi, iż w Panzuście, niedaleko Kruły, mieszka sybilla wielce znamienita, która przepowiada wszystkie rzeczy przyszłe: weź tedy Epistemona dla kompanii i udajcie się do niej, aby posłuchać, co też wam powie.

– To musi być – rzekł Epistemon – jakaś pytonissa i czarownica w rodzaju Kanidii i Sagany. Bowiem owa miejscowość osławiona jest z tego, iż więcej w niej się gnieździ czarownic niżeli niegdyś w Tessalii. Nierad bym się tam puszczał. Rzecz jest niedozwolona i wzbroniona zakonem Mojżesza.

– Toć my – rzekł Pantagruel – nie jesteśmy żydzi, a przy tym nie jest rzeczą stwierdzoną ani dowiedzioną, że to jest czarownica. Odłóżmy do waszego powrotu szperanie i roztrząsanie tej materii. Co my wiemy, czy to nie jest właśnie jedenasta Sybilla, druga Kassandra? I gdyby nawet nie była Sybillą i nie zasługiwała na imię Sybilli, na jakąż szkodę się narażacie, pogadawszy z nią o waszym kłopocie? Zaprawdę, chodzą o niej wieści, iż rozum ma w tej mierze ponad swą płeć i ponad zwyczajną mądrość swego kraju. Cóż szkodzi człowiekowi nabywać wiadomości i wciąż się uczyć, choćby od

 
głupca, ciury, ciemięgi:
Mniej to mitręgi, niż dukać w księgi.
 

Czy pomnisz, iż Aleksander Wielki, osiągnąwszy zwycięstwo nad Dariuszem pod Arbelami, w obecności swoich satrapów parę razy odmówił posłuchania jakiemuś człekowi, a potem na próżno po tysiąc razy tego żałował. Był w Persji zwycięzcą, lecz tak oddalonym od Macedonii, swego dziedzicznego królestwa, iż wielce się markocił, nie mając żadnego sposobu uzyskania stamtąd wiadomości, tak z powodu olbrzymiego oddalenia tych miejsc, jak z przyczyny odgradzających go wielkich rzek, bezludnych pustyni i niebotycznych gór. Otóż, w tej bolączce i utrapieniu (które nie były małe, bowiem mógł tymczasem ktoś zająć jego dziedzinę i królestwo i ustanowić tam nowego króla i nowe plemię, o wiele wprzódziej niż on by się dowiedział o tym, aby temu przeszkodzić) zjawił się przed nim pewien człowiek, rodem z Sydonii, bywały i roztropny kupiec, ale zresztą dość ubogiej i niepozornej postawy, który oznajmił mu i twierdził, iż wynalazł drogę i sposób, za pomocą którego mógłby jego lud w mniej niż w pięć dni otrzymać wiadomość o zwycięstwach indyjskich, a zaś on o stanie rzeczy w Macedonii i w Egipcie.

Ta obietnica zdała mu się tak niedorzeczną i niemożliwą, iż nawet ucha nie chciał jej użyczyć, ani też dać posłuchania. Cóż byłoby go to kosztowało posłyszeć i dowiedzieć się, co ten człowiek wymyślił? Jakiejż szkody, jakiejż straty byłby doznał, gdyby się był dowiedział, co za sposób, co za drogę ów człowiek chciał mu wskazać? Mniemam, iż przyroda dała nam nie bez powodu uszy otwarte, nie umieszczając w nich żadnej bramy ani zamknięcia, jako uczyniła z oczyma, językiem i innymi otworami ciała. Sądzę, iż przyczyna tego jest ta, abyśmy, czy w dzień czy w nocy, nieustannie mogli słyszeć i przez słuch nieustannie się uczyć: bowiem jest to zmysł ponad wszystkie inne podatny do przyjmowania nauki. I kto wie, czy ów człowiek to nie był anioł, to znaczy posłaniec boży, posłany doń, jako był Rafael do Tobiasza? Zbyt nagle go odepchnął i zbyt długo potem tego żałował.

– Dobrze mówicie, panie – rzekł Epistemon – ale nie przekonacie mnie tak łatwo, iżby było rzeczą bardzo pożyteczną zasięgać rady i zdania u niewiasty, i to takiej niewiasty i w takowym kraju.

– Co do mnie – rzekł Panurg – ja bardzo sobie chwalę rady niewiast, a zwłaszcza starszych. Idąc za ich radą, zawsze mam dziennie ze dwa stołeczki extra. Mój przyjacielu, to są prawdziwe psy jamniki, istne rubra prawne. I trafnie wyrażają się ci, którzy nazywają je mądre niewiasty. Ja mam obyczaj zgoła je nazywać: przewidujące niewiasty. Mądre są, ponieważ bystro poznają. Ale ja je zowię przewidujące, ponieważ bardzo przewidują i przepowiadają z pewnością wszystkie rzeczy przyszłe. Niekiedy nazywam je: Morety, jako nazywali Junonę u Rzymian. Bowiem od nich przychodzą nam zawżdy admonicje zbawienne i korzystne. Spytajcież Pytagorasa, Sokratesa, Empedoklesa i naszego mistrza Ortwina. Również wychwalam pod niebiosa starożytny obyczaj Germanów, którzy czcili jak świętość rady starych kobiet i wiernie je wykonywali: owo za ich poradą i przepowiednią wiodło się im bardzo szczęśliwie. Świadkiem stara Aurynia i poczciwa mama Weleda za czasu Wespazjana.

Wierzcie, iż sędziwość kobiet zawsze bogata jest w cnoty k…wiarskie, to jest chciałem powiedzieć wróżbiarskie. Jedźmyż, na miły Bóg, jedźmyż co rychlej. Do widzenia, bracie Janie, polecam twej opiece mój saczek.

– Dobrze – rzekł Epistemon – jadę z tobą, ale klnę się, że jeśli zmiarkuję, iż wiedźma posługuje się jakimiś czarami albo diablimi sztukami do swoich wróżeb, zostawiam cię u progu i kwita z towarzystwa.

Rozdział siedemnasty. Jako Panurg przemawia do Sybilli w Panzuście

Droga ich trwała trzy dni. Trzeciego dnia ukazał się im dom wróżki, położony na szczycie góry, pod dużym i rozłożystym kasztanem. Bez trudności dostali się do lepianki krytej słomą, licho zbudowanej, licho zaopatrzonej, całej zadymionej.

– Ba – rzekł Epistemon – Heraklitus, wielki Skotysta i mglisty filozof, nie zdziwił się, wchodząc do podobnego domu; owszem, tłumaczył swoim wiernym i uczniom, że i tam także mieszkali bogowie, jako i w pałacu pełnym rozkoszy. I mniemam, iż taki musiał być domek owej przesławnej Hekate, w którym podejmowała młodego Tezeusza; również mieszkanie Hireusa albo Oenopiona, w którym Jowisz, Neptun i Merkury, wszyscy wraz nie wzgardzili przyjąć gościny, posilić się i zamieszkać i w którym, płacąc w ten sposób cechę, sporządzili łaskawie Oriona.

W rogu kominka znaleźli staruchę.

– Toć to prawdziwa Sybilla – wykrzyknął Epistemon – jej szczery portret, jak żywy przedstawiony w Grii Kaminoj Homerowym.

Starucha była koścista, nędznie odziana, źle odżywiona, bez zębów, kaprawa, skulona, zasmarkana i słaniająca się na nogach. Przyrządzała właśnie zupę z zielonej kapusty, wzmacniając ją ochłapem zjełczałej słoniny i kawałem starej kości.

– Do stu tysięcy czartów – rzekł Epistemon – spudłowaliśmy. Nie dobędziemy z niej żadnej odpowiedzi, bowiem nie mamy złotej gałązki.

– Pomyślałem o tym – rzekł Panurg. – Mam tu oto w torbie pręt ze szczerego złota, ozdobiony pięknymi i uciesznymi karolusami.

Rzekłszy te słowa, Panurg skłonił się wiedźmie głęboko, przedłożył jej sześć wędzonych ozorów, wielki garnek maślany pełen kuskusu, bukłak pełen wina, woreczek z moszny dzika pełen nowiutkich karolusów prosto z mennicy; wreszcie z głębokim ukłonem włożył jej na palec lekarski pałeczkę złotą bardzo piękną, w której był wspaniale oprawny kamień ropuszy. Następnie w krótkich słowach wyłożył jej powód przybycia, prosząc grzecznie, aby mu rzekła swe zdanie o losach zamierzonego małżeństwa.

Stara przetrwała jakiś czas w milczeniu, zamyślona i z zaciśniętymi zębami; następnie usiadła na przewróconym wiaderku, wzięła w dłonie trzy stare wrzeciona, obracała je i przekręcała w palcach na rozmaite sposoby, następnie spróbowała szpiców, zatrzymała w ręce najlepiej zaostrzone, zaś dwa inne rzuciła pod moździerz do kukurudzy. Potem wzięła motowidła i okręciła je po dziewięć razy i przy dziewiątym obrocie przyglądała się ruchowi motowideł i nie dotykając ich, czekała, aż się uspokoją.

Następnie, w naszych oczach zzuła jeden trzewik, nazywany u nas sabotem, założyła fartuch na głowę, jako księża kładą swoje ornaty, gdy mają mszę odprawiać; i włożywszy, związała go pod brodą jakąś starą szmatą prążkowaną w centki. Tak przystrojona, pociągnęła spory łyk z bukłaka, wzięła z moszny dziczej trzy karolusy, włożyła je w trzy łupiny orzecha i położyła na przewróconej kobiałce, trzy razy zagarnęła miotłą po kominie, wrzuciła do ognia pół wiązki chrustu i gałąź suchego wawrzynu. Patrzyła w milczeniu, jak płoną, i ujrzała, iż paląc się, nie czyniły żadnego szmeru ani szelestu.

Zaczem wydała straszliwy krzyk, wyrzucając przez zęby jakieś słowa barbarzyńskie i o dziwnych końcówkach, tak iż Panurg rzekł do Epistemona:

– Przebóg, drżę cały, zdaje mi się, że jestem urzeczony; ona nie mówi po chrześcijańsku. O, patrzże! Toć w oczach nam urosła o cztery piędzi, od chwili gdy wdziała na łeb ten swój fartuch diabelski. Co ma znaczyć to ruszanie szczękami? Co to ma być to wytrząsanie ramionami? Po kiego licha ona wywija łapami jak małpa, która rozdłubuje raki? W uszach mi dzwoni; zdaje mi się, że słyszę jakoby ryk Prozerpiny: zaraz tu diabły powyskakują z komina. O szpetne bestie! Uciekajmy, na miły Bóg, umieram ze strachu. Nie lubię diabłów. Drażnią mnie, a przy tym są obrzydliwe; uciekajmy. Do widzenia, moja pani, serdeczne dzięki za pani łaskawość. Nie chcę się już żenić, nie. Odrzekam się już wszystkiego.

Zaczem próbował wymknąć się z izdebki, ale stara uprzedziła go, trzymając wrzeciono w ręce, i wyszła do ogródka koło domu. Tam rosła starożytna figa adamowa; potrząsnęła nią trzy razy i na ośmiu liściach, które opadły, napisała swoim wrzecionem parę krótkich wierszy. Następnie rzuciła je na wiatr i rzekła:

– Idź ich szukać jeśli chcesz, znajdź jeśli zdołasz: nieodwołalny los twego małżeństwa jest na nich wypisany.

Rzekłszy te słowa, cofnęła się z powrotem do lepianki i na progu drzwi podkasała wszystko: zapaskę, kieckę i koszulę, aż po pachwiny i pokazała im zadek. Spostrzegł to Panurg i rzekł do Epistemona:

– Niechże nas kozioł leśny ma w swojej opiece, otoć dziupla sybilli.

Wtem zatrzasnęła za sobą drzwi i już jej nie ujrzeli. Poskoczyli za liśćmi i zebrali je, wszelako nie bez wielkiego trudu, bowiem wiatr rozpędził je po zaroślach doliny. I, układając jeden koło drugiego, wyczytali ten rymowany wyrok:

 
 
Ograbi cię
Z dobrej sławy,
Zgrubnie w pasie
Nie z twej sprawy;
Ssać cię będzie,
Nic dobrego,
Obłuska cię
Nie całego.
 

Rozdział osiemnasty. Jako Pantagruel i Panurg rozmaicie wykładają wiersze sybilli Panzuckiej

Zebrawszy liście, Epistemon i Panurg powrócili na dwór Pantagruela, na wpół weseli, na wpół strapieni. Weseli z tego, iż wracają; strapieni dla zmęczenia drogą, która okazała się ciernista, kamienista i zapuszczona. Złożyli Pantagruelowi obszerne sprawozdanie o swojej podróży i o osobie sybilli: wreszcie przedłożyli mu liście figowe i ukazali napisane na nich wierszyki. Pantagruel, przeczytawszy wszystko porządnie, rzekł do Panurga wzdychając:

– Nie ma już dla ciebie rady: wróżba sybilli zwiastuje jasno to, co już było przepowiedziane tak za pomocą wróżb wergiliańskich, jak i twego własnego snu: to jest, iż twoja żona cię zniesławi, iż cię uczyni rogalem, udzielając się drugim i zachodząc od nich w ciążę, że ci przykradnie spory kęs majątku i że będzie cię biła, okrwawiając ci i kalecząc niektóry członek ciała.

– Tyle się rozumiecie – rzekł Panurg – na wykładaniu tej oto nowej wróżby, co świnia na kompasie. Darujcie mi, że wam to mówię, ale jestem już nieco podrażniony. Wręcz przeciwna rzecz z tego wynika. Zważcie dobrze te słowa. Stara mówi: tak jak bobu nie widać, dopóki nie wykiełkuje, tak samo moje przymioty i doskonałości nie prędzej zabłysną w całej pełni światu, aż dopiero się ożenię. Ileż razy słyszałem z waszych ust, że urząd i dostojeństwo objawia dopiero człowieka i wydobywa na wierzch to, co nosił w brzuchu? To znaczy, że wówczas dopiero poznaje się pewnie, co kto jest zacz i ile wart, kiedy go powołają do prowadzenia spraw. Wprzódy (niby kiedy człowiek żyje w stanie prywatnym), nie wie się z pewnością, jaki jest, nie więcej niż o bobie w strąku. Oto co do pierwszego punktu. Lub też może chcielibyście utrzymywać, że honor i dobra sława zacnego człowieka usadowione są w zadku jednej k…y?

Drugi punkt powiada: moja żona zgrubnie w pasie (zważcie tę pierwszą szczęśliwość małżeństwa!), ale nie ode mnie. Tam do kroćset, myślę sobie! Spęcznieje nie od czego innego, jeno od małego, ślicznego dzieciąteczka. Już kocham je z całego serca, już wariuję po prostu za nim. To będzie mój mały „zakrystianek”. Nie ma na świecie tak wielkiej i gwałtownej zgryzoty, która by mi nie przeszła, skoro tylko spojrzę na niego i usłyszę, jak gaworzy swoim dziecięcym szczebiotem. Niechże Bóg da zdrowie tej starej! Jak zbawienia pragnę, muszę jej zapewnić w Salmigondii jakie dobre zaopatrzenie. A cóżbyście wy chcieli, aby moja żona mnie samego nosiła w żywocie? Aby mnie poczęła? Mnie urodziła? I aby mówiono: Panurg to drugi Bachus; dwa razy jest rodzony; jest od nowa rodzony jako był Hipolitus, jako był Proteusz, raz z Tetydy, a drugi raz z matki filozofa Apoloniusza; jako byli dwaj Palice wpodle rzeki Simetos w Sycylii. Żona jego zaszła od niego w ciążę. W nim wskrzesła dawna palintocja Megarejczyków i palingenezja Demokryta. Głupstwo! Nie plećcież już o tym.

Trzeci punkt powiada: żona moja będzie mnie ssać pomalutku. Spodziewam się. Rozumiecie chyba, iż mowa o tym patyczku kończystym, który mi wisi pomiędzy nogami. Przysięgam wam i przyrzekam, iż zawsze będę go utrzymywał w należytej jurności i dobrym zaopatrzeniu. Nie będzie mi go ssała na próżno: zawsze tam znajdzie dla siebie jakiś smaczek albo co więcej. Wy wykładacie alegorycznie to miejsce i tłumaczycie je sobie kradzieżą i łupiestwem. Ja chwalę ten sposób wykładu, alegoria mi się podoba, ale nie w tym znaczeniu. Być może przyjaźń szczera, jaką macie dla mnie, popycha was w kierunku przeciwnym i przykrym: jako to mówią uczeni, iż najbojaźliwsza rzecz na świecie to jest miłość i nigdy prawdziwa miłość nie była bez obawy. Ale, wedle mojego osądzenia, to, co wy sami rozumiecie jako kradzież, to odnosi się w tym ustępie (jak w tylu innych u pisarzy łacińskich i starożytnych), do słodkiego owocu miłości; jako iż Wenus żąda, aby był tajemnie i ukradkiem zażywany. Dlaczego, jak wam się zdaje? Bowiem ta rzecz, uczyniona chyłkiem, pomiędzy dwojgiem drzwi, w zaułku kole schodów, za kotarą, ukradkiem, na rozsypanej wiązce chrustu, bardziej podoba się bogini cypryjskiej (a ja się zdaję na jej osądzenie) niż uczyniona w pełnym słońcu, modą cyniczną, albo też na kosztownych kanapach, pod złotolitymi firankami, bez wszelkiego pośpiechu, od niechcenia, odganiajac muchy wachlarzem z karmazynowego jedwabiu i pióropuszem z piór indyjskich, podczas gdy dama wykłuwa sobie zęby ździebełkiem słomy, wydłubanym podczas ze siennika.

Albo też może chcieliście powiedzieć, iż okrada mnie, wysysając mnie, tak jak się połyka ostrygi ze skorupy albo jak kobiety w Cylicji zbierają ziarnka alkiermesu? Głupstwo! Kto kradnie, nie wysysa, ale ściąga; nie połyka, ale zgarnia, wydziera i podbiera.

Czwarte mówi: moja żona obłuska mnie ze skóry, ale nie całego. O cóż za piękne słowo! Wy je wykładacie na bicie i kaleczenie. Toście trafili jak kulą w płot, niechże was drzwi ścisną! Zaklinam was, podnieście nieco waszego ducha od ziemskich myśli w wysokie rozważanie cudów natury; i oto sami z siebie uznajcie błędy, jakieście popełnili, tak opacznie wykładając prorocze objawienia boskiej Sybilli. Przypuściwszy, ale nie przyjąwszy ani stwierdziwszy wypadek, iż moja żona za podszeptem piekielnego ducha chciałaby i zamierzyła wypłatać mi jakąś niegodziwość, zniesławić mnie, ustroić mnie w rogi od czoła aż po same pośladki, okraść mnie i udręczyć, jeszcze nie zdołałaby uskutecznić swej woli i zamiaru. Przyczyna mego przeświadczenia umocowana jest na tym ostatnim punkcie i wydobyta z samej głębi panteologii monastycznej. Brat Artus Rypała powiedział mi ją niegdyś, a było to w poniedziałek rano, kiedyśmy razem zjedli wiaderko kołdunów i deszcz właśnie padał, pamiętam jak dziś; niechże mu Pan Bóg da zdrowie i tłuste dzieci!

Na samym początku świata, albo troszkę później, kobiety zmówiły się ze sobą, aby mężczyzn żywcem obedrzeć ze skóry, dlatego że we wszystkim chcieli nad nimi przewodzić. I było to między nimi uchwalone, postanowione i zaprzysiężone na świętego Maluśkiego. Ale cóż? O próżne zamysły niewieście! O sromotna ułomności płci białogłowskiej! Zaczęły obdzierać mężczyznę albo też, jak powiada Katullus, obłuskiwać, od tej części, która im jest najmilsza: to znaczy od członka mocno unerwionego, jamistego. Otóż trwa to już więcej niż sześć tysięcy lat, a dotąd obłuskały ledwo główkę. Dlatego też, przez chytry podstęp, Żydzi nawet umyślili go sobie przez obrzezanie skracać i przykrawać, woląc, aby ich nazywano obrzezańcami i bosopytkami, niżby mieli być obłuskiwani przez samiczki, jak inne narody. Moja żona, nie sprzeniewierzając się temu wspólnemu przedsięwzięciu, obłuska mi go, jeżeli dotąd nie jestem obłuskany. Niechże jej służy; przyzwalam chętnie, ale nie całego, za to wam ręczę, mój dobry królu.

– Ale – rzekł Epistemon – pominąłeś zupełnie to, że gałązka wawrzynu spaliła się w naszych oczach bez żadnego szmeru i trzasku w czasie, gdy ta czarownica patrzała na to i wykrzykiwała głosem wściekłym i przeraźliwym. Wiesz, że to jest smutna przepowiednia i znak wielce niebezpieczny, jak to zaświadcza Propercjusz, Tibullus, Porfirus bystry filozof, Eustacjusz w Iliadzie Homerowej i inni.

– Doprawdy – odparł Panurg – przytaczasz mi samych godnych ciołków! Wariaci to są, nie poeci, pomyleńce, a nie filozofowie, i tak nadziani samym szaleństwem, jako była ich filozofia.

Rozdział dziewiętnasty. Jako Pantagruel wychwala radę niemych

Po tych słowach Pantagruel zamilkł na dłuższy czas i zdawał się bardzo zamyślony. Po czym rzekł do Panurga:

– Zły duch cię snać522 omamił; ale posłuchaj. Czytałem, że w dawnych czasach za najprawdziwsze i najpewniejsze wyrocznie uważano nie te, które wydawano na piśmie albo też wygłaszano ustnie. Wielekroć zdarzało się w nich pobłądzić, a zwłaszcza tym, którzy byli uważani za bystrych i uczonych; a działo się to tak dla amfibologii, dwuwykładności i mętności słów, jak dla zwięzłości orzeczeń. Dlatego też nazywano Apollina, boga wróżbitów, Λοξίας. Natomiast wyrocznie objawiane za pomocą gestów i znaków były uważane za najprawdziwsze i najpewniejsze. Takie było mniemanie Heraklita. Tak wróżył Jowisz w Amonie; tak przepowiadał Apollo u Assyryjczyków. Dla tej przyczyny malowali go z długą brodą i odzianego kształtem osoby starszej i statecznej, a nie zaś nagim, bezbrodym młokosem, jak to czynili Grecy. Zwróćmy się do tego sposobu i za pomocą takich znaków, bez udziału słowa, zasięgnij rady u jakiego niemowy.

– Chętnie przystaję – odparł Panurg.

– Ale – rzekł Pantagruel – trzeba by, aby ten niemowa był głuchy od urodzenia i wskutek tego niemy. Bowiem nie masz tak gruntownie niemego, jak ten, który nigdy nie słyszał.

– Jak to rozumiecie? – odparł Panurg. – Jeżeliby prawdą było, że nie może mówić człowiek, który nie słyszał mowy, doprowadziłbym was logicznie do przyjęcia wniosku bardzo przerażającego i igrającego ze zdrowym rozumem. Ale dajmy temu pokój. Nie wierzycie zatem w to, co pisze Herodot o dwojgu dzieci przechowywanych w zamkniętej chatce na rozkaz Psametyka, króla Egipcjan, i hodowanych w nieustannym milczeniu: które, po niejakim czasie, wymówiły to słowo: becus, oznaczające w języku frygijskim chleb?

– Ani trochę – rzekł Pantagruel. – Niedorzecznością jest twierdzić, że mamy mowę z natury; języki wynikły z dobrowolnego ustanowienia i umowy między ludźmi: dźwięki, jak mówią dialektycy, nie mają jakiegoś znaczenia z natury, lecz tylko dowolnie obrane. Nie mówię tego na wiatr. Bowiem Bartolo, lib. I, de Verbor. obligat., opowiada, iż za jego czasu żył w Eugubii niejaki Nello de Gabrielis, który przez jakiś przypadek ogłuchł: mimo to rozumiał każdego mówiącego po włosku, chociażby nawet najciszej mówił, jedynie widząc jego ruchy i poruszenia warg.

Co więcej, czytałem w pewnym uczonym i dwornym autorze, iż Tyrydates, król Armenii, odwiedził za czasu Nerona Rzym, gdzie go przyjęto z wielkimi uroczystościami i wspaniałą pompą, pragnąc pozyskać jego wieczystą przyjaźń dla senatu i ludu rzymskiego: i cokolwiek było znacznego, a godnego uwagi w mieście, wszystko mu przedstawiono i pokazano. Kiedy odjeżdżał, cesarz wręczył mu wspaniałe i nadzwyczajne dary i oprócz tego dał mu swobodę wybrania, co by mu się w Rzymie najlepiej podobało, zaklinając się uroczyście, iż się nie cofnie, czegokolwiekby zażądał. Ów zażądał jedynie niejakiego komedianta, którego widział w teatrze i, nie rozumiejąc, co by mówił, rozumiał wszystko, co wyrażał znakami i gestykulacją. Powiadał ów król, iż pod jego berłem żyją ludy o rozmaitych językach, z którymi chcąc się porozumiewać i mówić do nich, potrzebował rozmaitych tłumaczy: owóż ten jeden starczyłby za wszystkich. Bowiem w zakresie wyrażania myśli znakami, był tak doskonały, iż zdawał się mówić palcami. Dlatego też trzeba ci wyszukać głuchego od urodzenia, aby jego znaki i gesty były bardziej naturalnie profetyczne, nieudane, nie wyuczone, ani ufarbowane. Pozostaje jedynie rozstrzygnąć, czy takiej rady chcesz zasięgnąć u mężczyzny czy u kobiety.

– Co do mnie – rzekł Panurg – szukałbym jej chętnie u kobiety, gdyby nie to, że obawiam się dwóch rzeczy:

Jedna, iż kobiety, cokolwiek by widziały, zawżdy, w umyśle swoim, mniemają, przedstawiają i wyobrażają sobie, iż chodzi tu o wnijście świętego Ityphalla523. Jakie bądź gesty, znaki i postawy przybiera się w ich oczach i przytomności, zawżdy tłumaczą je sobie i odnoszą do wielce ruchomej czynności trykania się. Dlatego moglibyśmy być tutaj w błąd wprowadzeni, bowiem kobieta brałaby wszystkie nasze znaki za znaki weneryczne. Pamiętacie wszak, co zdarzyło się w Rzymie w dwieście sześćdziesiąt lat po założeniu onegoż524: otóż młody szlachcic rzymski, spotkawszy na górze Celion damę latyńską zwaną Verona, niemą i głuchą od urodzenia, w nieświadomości tejże głuchoty, zapytał jej (gestykulując, jako to Włosi zwykli), jakich senatorów spotkała na drodze. Ona, nie rozumiejąc słowa, myślała, iż mówił o tym, co ona miała na myśli i czego młody człowiek naturalnie życzy sobie od kobiety. Zaczem, za pomocą znaków (które w miłości są nieporównanie bardziej przekonywujące, skuteczne i wymowne niż słowa) pociągnęła go do swego domu, okazując mu na migi, iż zabawa przypadła jej do smaku. Owo, nie wyrzekłszy ni słowa, wnet poczęli szczękać a podzwaniać swoim przyrodzonym orężem.

 

Po drugie, kobieta nie dałaby na nasze znaki w ogóle żadnej odpowiedzi: jeno zaraz pokładłaby się na wznak, jakoby godząc się z miejsca na nasze nieme prośby. Albo, gdyby uczyniła jakie znaki w odpowiedzi na nasze propozycje, byłyby pewnie tak ucieszne i sprośne, że sami poznalibyśmy, iż myśli ich kręcą się koło uczynków Wenery.

Wiecie przecież, jak raz w Bryniolu525 siostra Dupata zaszła w ciążę z młodym hultajem, bratem Trykiem. Skoro jej ciąża wyszła na jaw, ksieni wezwała ją przed sąd klasztorny i oskarżyła o kazirodztwo. Siostra wymawiała się, tłumacząc, iż nie było to za jej zgodą, jeno gwałtem i wskutek użycia siły przez brata Tryka. Na co ksieni: „O ty nicdobrego, toć to było we wspólnej sypialni, dlaczegóż nie krzyczałaś z całej siły? Wszystkie byłybyśmy ci przybiegły na pomoc”. Odparła, iż nie śmiała krzyczeć w dormitorium, jako że w dormitorium nakazana jest wiekuista cisza. „Ale – rzekła ksieni – ty niegodziwa, czemu nie uczyniłaś jakiego znaku twoim sąsiadkom?” – „Toć – odparła siostra Dupata – czyniłam im znaki tyłkiem, ile tylko sił mi starczyło, ale nikt nie przyszedł mi z pomocą”. – „Ha – spytała ksieni – ty niegodziwa, czemuż tedy natychmiast nie przyszłaś mi tego powiedzieć i oskarżyć go, jak należy? Gdyby mnie się to było stało, byłabym tak uczyniła, aby wykazać moją niewinność”. – „Dlatego – odparła siostra Dupata – że lękając się pozostać w stanie grzechu i potępienia, w obawie, abym nie była zaskoczona nagłą śmiercią, wyspowiadałam się przed nim, zanim wyszedł z izby: owo zalecił mi jako pokutę, abym nikomu tego nie rzekła ani nie wyjawiła. Zaś byłby to zbyt wielki grzech, zdradzić swą spowiedź i nazbyt ohydny przed obliczem Boga i aniołów. Mógłby łatwo stać się przyczyną, iżby ogień z niebios zniszczył cały klasztor i wpadłybyśmy w czeluście piekieł z Dathanem i Abironem”.

– Co tym, to mnie nie rozśmieszysz – odparł Pantagruel. – Wiem aż nadto, iż wszystkie te mnichy mniej lękają się przekroczyć przykazania boskie niźli swoje statuty prowincjonalne. Weź zatem mężczyznę. Nazdekaber wydaje mi się dobry do tego. Jest niemy i głuchy od urodzenia.

522snać (daw.) – może, podobno, przecież, widocznie, najwyraźniej, zapewne; także: sna a. snadź. [przypis edytorski]
523Ityphallus – członek męski w stanie pobudzenia, obnoszony triumfalnie w czasie świąt bachicznych. [przypis tłumacza]
524co zdarzyło się w Rzymie w dwieście sześćdziesiąt lat po założeniu onegoż – Anegdota ta wzięta jest z żywota Marka Aurelego, pióra Ant. Guerara (1527). [przypis tłumacza]
525Bryniol – Miasteczko w Prowancji. Cała ta anegedota nie jest wymysłu Rabelais'go, ale już tradycyjna. [przypis tłumacza]