Free

Co się raz stało w Sydonie

Text
Mark as finished
Font:Smaller АаLarger Aa

– Niech się tak stanie – odrzekła Thalestris.

Więc Abdolonim wstał, aby pójść po zabójcze placki, lecz dziewica położyła mu rękę na ramieniu.

– Zorze wieczorne zgasły niedawno – rzekła – do świtu daleko, a noc tak wonna i cudna. Wkrótce wieczysta ciemność pokryje oczy nasze, więc jeszcze popatrzmy na te światła niebieskie, które nad nami migocą.

I złożyła mu głowę na ramieniu, po czym zwróciwszy źrenice na księżyc poczęła do niego przemawiać głosem cichym i smutnym:

– Tanit6, Tanit, o ty blada i czysta bogini, która płyniesz teraz jak łódź srebrna nad sennym Sydonem, czemuż to świecisz nam po raz ostatni?

A Abdolonim:

– Ty, która co miesiąc umierasz i zmartwychwstajesz, uśpij nas, a potem zbudź do nowego życia.

– Albo obejmij nas srebrną siecią twoich promieni i pociągnij nas ku sobie…

– Albo zmień naszą miłość w twój blask własny, aby nie zmarła razem z nami, bo nie życia nam żal, lecz miłości…

– O, Tanit!

– O, Tanit!

Nastała znów cisza, tylko cyprysy trzęsły się od pieśni słowiczych.

Thalestris siedziała przez jakiś czas bez ruchu z przechyloną w tył głową i otwartymi ustami, rzekłbyś, podając je księżycowi, lecz nagle drgnęła i rozbudziła się jakby ze snu.

– Gdzie ja jestem? – spytała.

– Przy sercu moim – odpowiedział młodzieniec.

– Wszakże my mamy umrzeć, Abdolonimie?

– Tak jest, o piękna moja!

– Kochaszże ty mnie?

Abdolonim przyciągnął ją ku sobie, wpił się ustami w jej usta i pozostali tak, póki im nie zabrakło oddechu.

Po czym zaszemrał znów głos Thalestris, podobny do szmeru strumyka:

– Abdolonimie, wszak śmierć wszystko rozwiązuje i od wszystkiego wyzwala?

– Wyzwala… – potwierdził młodzian.

A ona mówiła dalej:

– Więc jeśli śmierć wszystko rozwiązuje i od wszystkiego wyzwala, to… to co? Abdolonimie?…

– Co chcesz powiedzieć, luba moja?

Thalestris przysłoniła oczy dłonią tak białą jak kwiat jaśminu.

– Ach! nie myśl tylko nic złego!…

Wówczas on spojrzał na nią i choć niebawem mieli umrzeć, widocznie jednak zatroskał się o jej zdrowie, gdyż rzekł:

– Rosa pada…

– Rosa pada – powtórzyła jak echo Thalestris.

– I chłód nocy dojmować już poczyna. Czy widzisz ten szałas, ukochana, który osłaniają jak płaszczem bluszcze i wiciokrzewy? Pójdź, piękna moja! Pójdź, przyjaciółko moja! Tam dreszcz nie przejmie twego lubego ciała i umierać nam będzie zaciszniej.

Więc ona, posłuszna słowom kochanka, wstała i wsparta na jego ramieniu poczęła iść ku szałasowi, powtarzając jakimś dziwnym, sennym, na wpół do śpiewu podobnym głosem:

– Ro-sa pa-da, ro-sa pa-da…

I znikli pod płaszczem bluszczów. Słowiki umilkły. Natomiast wierny osiołek, którym Abdolonim rozwoził warzywo po Sydonie, jął nie wiadomo dlaczego odzywać się wśród nocy swym przeraźliwym, do śmiechu podobnym rykiem:

– Hi-hau, hi-hau, hi-hau!

Księżyc, który jakoś nie zauważył, gdzie się podzieli, szukał ich długo w ogródku. Pełzał po ścieżkach, schodził ze ścieżek, rozświecał grzędy kwiatów, zaglądał w bruzdy między zagonami rzodkwi i cebuli, osrebrzał ściany szałasu i chciał nawet zajrzeć do wnętrza, ale nie mogąc przebić się przez gęstwę bluszczów i wiciokrzewu, znudził się wreszcie próżnym poszukiwaniem i popłynął w stronę Tyru7, ku morzu.

A oni, wśród wiązek wonnego szafranu, przygotowywali się na wspólną śmierć – i przygotowywali się dopóty, dopóki nie rozbudziły ich gromkie okrzyki, które rozległy się nagle przed bramą ogródka.

Wówczas wypadli z szałasu i trwoga, a zarazem i zdziwienie ogarnęły ich na widok, jaki przedstawił się ich oczom.

Oto czerwony blask pochodni rozjaskrawił ulicę, kraty ogródka, palmy, cyprysy, a przed bramą roił się i kołysał tłum ludzi.

– To ojciec przysyła mnie szukać! – krzyknęła w przerażeniu Thalestris.

– Schroń się do szałasu! – zawołał Abdolonim.

I porwawszy łopatę, jaka znalazła mu się pod ręką, stanął gotów do obrony dziewicy.

Tymczasem część tłumu napełniła ogródek, ale zatrzymała się w pewnej odległości, jakby przejęta strachem na widok groźnej postawy młodzieńca – i tylko dziesięciu ludzi, przybranych w mitry i uroczyste fenickie szlafroki, wysunęło się naprzód. Zdumiony Abdolonim poznał w nich dziesięciu najprzedniejszych sydońskich młodzieńców.

A oni, zbliżywszy się ku niemu, padli na twarz i przez chwilę leżeli bez ruchu, po czym podnieśli się i jeden z nich, trzymając na ręku płaszcz purpurowy, tak zaczął mówić:

– Witaj, Abdolonimie Pierwszy, potomku krwi królewskiej, władco Sydonu i Libanu, a nas wszystkich panie i królu!

Tu znów przyklękli, a za ich przykładem tłum stojący opodal rzucił się także na kolana, powtarzając:

– Witaj, witaj, Abdolonimie Pierwszy!

Abdolonim patrzył czas jakiś osłupiałymi oczyma to na ich twarze, to na ich mitry, to na płonące pochodnie, aż wreszcie opamiętawszy się nieco, pomyślał, że to zapewne panicze sydońscy, podpiwszy na jakiejś uczcie, postanowili sobie wyprawić igraszkę z biedaka, więc zapytał z goryczą i gniewem:

6Tanit – bogini płodności, księżyca i wojny; najpopularniejsza bogini w Kartaginie, odpowiedniczka Astarte, czczonej w całej Fenicji. [przypis edytorski]
7Tyr – miasto w staroż. Fenicji, konkurujące z Sydonem o pierwszeństwo i znaczenie; staroż. Tyr i Sydon to dziś Sour i Saida w Libanie. [przypis edytorski]