Zbielał wtedy jak papier, starowina, schwytał się za serce i osuwa się na ziemię.
– Wierzysz teraz Waśce ekscentrykowi, komisarzowi trzeciej niezwyciężonej kawbrygady7?
– Komisarz? – krzyczy.
– Komisarz – mówię.
– Komunista? – krzyczy.
– Komunista – mówię.
– W śmiertelną moją godzinę – krzyczy – w ostatnim moim tchnieniu, powiedz mi, Kozaku, bracie, czy naprawdę jesteś komunistą?
– Tak jest – mówię.
Siadł dziadyga na ziemi, całuje jakieś świętości zza pazuchy, łamie szablę i zapala pod krzaczastymi brwiami dwa światła, ognie dwa nad ciemnym stepem.
– Wybacz – mówi – nie poddam się komuniście. – Podaje mi rękę. – Wybacz – mówi – i rąb mnie po żołniersku…
To zdarzenie ze zwykłym sobie błaznowaniem opowiedział nam pewnego razu na postoju Konkin, polityczny komisarz N-ej kawbrygady i trzykrotny kawaler Orderu Czerwonego Sztandaru8.
– I do czegoście się, Waśka, dogadali z jaśnie wielmożnym?
–…Ale… dogadasz się z takim! Honorowy. Tłumaczyłem mu tam jeszcze, a on ciągle swoje. Papiery mu wtedy wziąłem, mauzer, na siodełku tego dziwaka dotąd sobie jeżdżę. A potem, patrzę, krwią coraz bardziej broczę, straszny jakiś sen mnie ogarnia, w butach pełno krwi chlupie, był on mi tam w głowie…